Trwa ładowanie...
Monika Rosmanowska
10-09-2020 11:44

Bracia Zielińscy: czekamy na czwarte pokolenie słuchaczy

Skaldowie, ikona polskiej sceny muzycznej, od 55 lat występują praktycznie w niezmienionym składzie. Jubileuszowy występ podczas 57. KFPP w Opolu to dopiero wstęp do świętowania.

Materiał powstał przy współpracy z TVP
Bracia Zielińscy: czekamy na czwarte pokolenie słuchaczyŹródło: akpa
d4avevq
d4avevq

Historia zespołu zaczęła się latem 1965 r. w Krakowie. Oficjalnie Skaldowie zadebiutowali na II Krakowskiej Giełdzie Piosenki, gdzie zdobyli główną nagrodę za utwór "Moja czarownica" z muzyką Andrzeja Zielińskiego do słów Wiesława Dymnego.

Serca jury i publiczności opolskiego amfiteatru grupa podbiła już w 1966 r. Podczas IV Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki zajęli pierwsze miejsce w "Koncercie Młodości". W Opolu zdobyli w sumie cztery nagrody główne i kilkanaście wyróżnień za kompozycje i aranżacje Andrzeja Zielińskiego.

Od 1967 r. zespół gra w niezmienionym składzie: Andrzej Zieliński, który skomponował i zaaranżował większość utworów Skaldów (fortepian, organy, syntezatory, wokal solo); Jacek Zieliński (główny wokal, skrzypce, trąbka, także kompozytor), Jan Budziaszek (perkusja), Jerzy Tarsiński (gitara) i Konrad Ratyński (gitara basowa, wokal). W 1987 r., kiedy Andrzej Zieliński mieszkał w Stanach Zjednoczonych, do zespołu dołączył Grzegorz Górkiewicz (klawisze). W ciągu tych 55 lat Skaldowie zagrali ponad 8000 koncertów, w tym – w styczniu 2004 r. – w nowojorskiej Carnagie Hall, jednej z najbardziej prestiżowych sal koncertowych świata. Z braćmi Zielińskimi rozmawialiśmy przed ich sobotnim występem w Opolu.

Fot: akpa

Monika Rosmanowska: Wielki jubileusz przyćmiła pandemia koronawirusa. Jak odnajdujecie się Panowie w nowej rzeczywistości?

Jacek Zieliński: Zdążyliśmy jedynie zagrać koncert dla WOŚP w Rzeszowie i jeszcze jeden w Gdowie koło Krakowa, w miejscowości, w której urodził się Andrzej, i którego to miasta jest honorowym obywatelem. Pozostałe plany na ten rok musieliśmy odwołać. Liczymy na to, że może w przyszłym uda nam się zorganizować jubileusz. Kończę wówczas 75 lat, można byłoby to połączyć.

d4avevq

Andrzej Zieliński: Mam to już szczęśliwie za sobą (śmiech). Swoje 75-lecie świętowałem w ubiegłym roku w Krakowie z udziałem gości, wśród których była Maryla Rodowicz, Andrzej Lampert, Marek Piekarczyk, Elżbieta Towarnicka i Stanisław Wenglorz. A kto powiedział, że jubileusz należy obchodzić co pięć lat, a dlaczego nie co sześć?

JZ: Od 55 lat tworzymy muzykę i koncertujemy dla innych. Granie dla samego siebie jest jak ćwiczenie. Bez publiczności działanie artysty, w tym muzyków czy aktorów, jest bardzo ograniczone i nie wyzwala tak potrzebnych nam emocji. Gra się dla ludzi, nie dla siebie. Przez ostatnie miesiące brakowało nam żywego słuchacza. Na szczęście, rozmawiamy dziś w Opolu. Festiwal trwa, a ja znów mogę spróbować truskawek, które nieodmiennie kojarzą mi się z tym miejscem.

Fot: akpa

Chyba śliwek…

Nie, właśnie truskawek. Sam nie mogłem w to uwierzyć, ale gdy po raz pierwszy wyszedłem z hotelu na jedną z głównym opolskich ulic natknąłem się na panią sprzedającą piękne, dorodne i smaczne truskawki. I teraz już wiem, że jestem na festiwalu w Opolu.

d4avevq

AZ: Dawniej w amfiteatrze nie było tak rozbudowanej sceny, zaplecza technicznego, ale była kawiarenka dla artystów i tam właśnie były podawane te truskawki ze śmietaną.

To jeszcze tylko deszcz i tradycji stanie się zadość.

JZ: Mam nadzieję, że nie, choć prognozy nie są zbyt optymistyczne (podczas występu tradycyjnie lunęło – przyp. red.). Jednak taki już urok Opola, choć teraz i tak mamy komfortowe warunki, scena jest zadaszona. Pamiętam festiwal z 1964 r., który wraz z sąsiadami oglądaliśmy w świetlicy, gdzie był jedyny telewizor w okolicy, pianista grał, a spod pedału tryskały fontanny wody.

AZ: Dziś ten fortepian stoi w Muzeum Polskiej Piosenki (instrument z 1919 roku przetrwał drugą wojnę światową, zniszczyła go ulewa podczas koncertu finałowego 2. KFPP – przyp. red.). Co ciekawe, fortepian, na którym ćwiczyłem repertuar klasyczny i skomponowałem większość utworów dla Skaldów i innych artystów także ma około 100 lat. Do dziś jest w dobrej kondycji i stoi w moim studio w Krakowie. Pamiętam, że na jubileusz naszego 50-lecia w Opolu również lunęło. Panowie z obsługi technicznej w ostatniej chwili zdążyli uratować organy hammonda, co było niezłym wyczynem. To jest naprawdę duży mebel.

Fot: akpa

Z powodu pandemii na koncertach zasiada dziś jedynie połowa publiczności. Czy trudno wyzwolić energię z poprzednich festiwali?

AJ: Na szczęście mamy je w pamięci. W Opolu występujemy od 1966 r. Do dziś pamiętam pierwszy koncert i słońce, które świeciło prosto w twarz. Od innych zespołów tzw. bigbitowych wyróżnialiśmy się składem instrumentalnym, bo – oprócz wszechobecnych gitar – w naszym brzmieniu dominował fortepian koncertujący i skrzypce, które wtedy nie były modne, a później organy hammonda.

d4avevq

Co ciekawe, część męskiej widowni nie akceptowała tych skrzypiec. Chodząc po krakowskich ulicach z futerałem Jacek musiał uważać, by nie oberwać od zwolenników gitary, ówczesnego symbolu młodych mężczyzn. Dopiero, gdy amerykański skrzypek Jerry Goodman z zespołu The Mahavishnu Orchestra wylansował skrzypce jako instrument muzyki jazz-rockowej, Jacek mógł się na ulicy czuć bezpiecznie. Przez kolejnych 14 lat stawaliśmy na opolskiej scenie każdego roku. Podczas jubileuszowego koncertu zagramy trzy moje wielkie przeboje, skomponowane w latach 60. Publiczności są one znane od kilkudziesięciu lat, wszyscy mogą je z nami śpiewać.

JZ: Nasza strategia na ten i inne koncerty? Trzeba zrzucić maseczkę i wykonać utwory najlepiej jak się potrafi. Zawsze tak robimy, nawet, gdy mamy przed sobą jednego widza czy oko kamery.

Skaldowie są niemal równolatkiem opolskiego festiwalu. Jak wspominacie Panowie pierwsze występy zespołu na tej scenie?

AZ: To, czego dziś brakuje mi najbardziej, to integracji między artystami i nie mam na myśli tylko obecnych wyjątkowych warunków. Festiwal, to zawsze był czas, kiedy wszyscy mogli się spotkać, pobyć ze sobą przez kilka dni w czasie prób, występów i przede wszystkim po tych koncertach.

d4avevq

Imprezy do rana w słynnym Pająku?

AZ: Bawiliśmy się w dwóch lokalach – Ratuszowej i przede wszystkim w kultowym Pająku. To były długie Polaków rozmowy, często do rana. Po krótkim i intensywnym śnie trzeba było stawić się na próbie o godz. 10 i dać z siebie wszystko. Podczas jednego z pierwszych festiwali wraz z innymi zespołami bigbitowymi mieszkaliśmy w akademiku. Pamiętam, jak któregoś ranka o godz. 6 z jednego z okien wybrzmiał… hejnał mariacki. Pobudkę zaserwował nam nieżyjący już legendarny saksofonista jazzowy Janusz Muniak, maskotka wielu festiwali w Opolu.

To były czasy, gdy grało się dużo koncertów. W PRL-u stawki nie były wygórowane. Chcąc więc utrzymać rodzinę trzeba było grać przynajmniej dwa tygodnie w ciągu miesiąca i to po dwa lub trzy koncerty dziennie. Na szczęście byliśmy młodzi, sprawni i mieliśmy dużo siły. Opole to było miejsce, w którym wszyscy mogliśmy się spotkać. Dziś nie ma już takich biesiad. Młodych artystów zaraz po koncercie menedżerowie zwijają ze sceny. Życie towarzyskie już tak nie kwitnie, a szkoda, bo to była bardzo przyjemna część festiwalu.

akpa
Źródło: akpa, fot: akpa

W Opolu zagracie trzy największe przeboje: "Medytacje wiejskiego listonosza" oraz "Prześliczna wiolonczelistka" i "Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał" z tekstami Wojciecha Młynarskiego.

AZ: Piosenki te na przestrzeni tych wszystkich lat kilkakrotnie były wykonywane w Opolu. "Medytacje wiejskiego listonosza" do tekstu Leszka Aleksandra Moczulskiego dostały nawet główną nagrodę w 1969 r. Podobnie jak "Uciekaj, uciekaj" w 1967 r., "Życzenia z całego serca" w 1975 r. i "Harmonia świata" w 1990 r. do muzyki i słów Jacka Zielińskiego.

d4avevq

Rozumiem, że to zapowiedź większego, jubileuszowego grania?

AZ: To na pewno. Chcielibyśmy – jak już się to wszystko, co związane z pandemią skończy – zaproponować słuchaczom koncert, podczas którego zaprezentujemy całe spektrum naszej twórczości, w tym rock progresywny, a nie tylko największe hity.

JZ: Zaprosimy też gości. W Opolu zaprzyjaźniliśmy się z braćmi z zespołu Pectus. Moglibyśmy na przykład wykonać wspólnie utwór "Cała jesteś w skowronkach". Na koncercie chcielibyśmy też gościć Marylę Rodowicz, która – co ciekawe – w Opolu wystąpi tego samego wieczoru co my i zaśpiewa piosenkę Andrzeja – "Balladę wagonową", pierwszy przebój, którym zdobyła popularność. W przeszłości wykonywaliśmy wspólnie inny utwór Andrzeja – "Dziś prawdziwych cyganów już nie ma".

Plany na najbliższy czas?

JZ: Trudno dziś cokolwiek planować, ale na pewno czeka nas parę ważnych wydawnictw. Pojawią się na nich niepublikowane utwory. Mam też nadzieję, że uda nam się coś jeszcze skomponować.

d4avevq

AZ: Warner Music Poland chce wydać naszą antologię, czyli płyty, które wcześniej pojawiły się nakładem Polskich Nagrań. W boksie znajdzie się aż 11 albumów. Jest jeszcze niewielka wytwórnia Kameleon, w której fani wydają wszystkie nasze nagrania koncertowe, także zagraniczne. To są perełki, które wyszukują w radiostacjach z Niemiec, Czech czy Rosji i tylko sobie znanymi kanałami pozyskują.

Planujemy też wydać koncert, który zagraliśmy w ubiegłym roku w Krakowie z okazji moich 75. urodzin. Nadal tworzymy, choć już nie z taką intensywnością, jak kiedyś. Niestety mało kto kupuje dziś płyty. Młodzież słucha muzyki w telefonie. Przeważnie jednego, może dwóch numerów. Nie znają albumów, a przecież, by móc docenić aranż, brzmienie trzeba tego wysłuchać w całości. Tak my słuchaliśmy naszych ulubionych zespołów, grupy Yes i Pink Floyd, The Beach Boys czy The Beatles.

Fot: akpa

Ale młodzież przychodzi dziś na Wasze koncerty.

JZ: Rzeczywiście, co bardzo nas cieszy, na widowni zasiadają już trzy pokolenia. Są to nasi rówieśnicy, a więc ludzie, którzy słuchali nas w latach 60. czy 70., osoby w wieku naszych dzieci, czyli pokolenie czterdziesto-, pięćdziesięciolatków oraz naszych wnuków, czyli ludzie dwudziesto-, trzydziestoletni Grając te same utwory staramy się inaczej je zinterpretować, dodać do tego trochę świeżości, ale aranż jest ten sam, nie zmieniamy harmonii, melodii, czasem coś minimalnie zmodyfikujemy.

AZ: Robimy to samo, co Rolling Stones, którzy grają dokładnie tak, jak w latach 60. W czasie koncertu zespół gra dwa, trzy nowe utwory, reszta to znane przeboje. I to na te utwory wszyscy czekają. Na widowni obecne są trzy pokolenia i wszyscy huśtają się w rytmach "Paint It, Black" czy "Satisfation".

Lubimy piosenki, które już znamy.

AZ: Tak, to się sprawdza. Nie podążamy za modą, modny jest hip-hop, a my nie rapujemy. Chociaż dawno temu w moim utworze "Zabrońcie kwitnąć kwiatom", a więc jeszcze w latach 60., mieliśmy część mówioną. Chciałem, żeby ten tekst zadeklamował Leszek Herdegen (aktor i pisarz – przyp. red.), bo miał tak potężny bas, ale był nieosiągalny. Tekst zadeklamował Jacek. To był pierwszy nasz rap (śmiech).

Modny, choć nie wiem, czy to dobre słowo, jest też internet.

AZ: Może nie jesteśmy bardzo internetowi, ale na zapleczu mamy młodszych ludzi, którzy się tym dla nas zajmują. Nie ma co się obrażać, w tym kierunku zmierza cały świat. Myślę nawet, że powoli opanowujemy to pykanie w telefon. Niestety studyjne transmisje to nie to samo, tu nie ma słuchacza. Grać do pustych krzeseł w teatrze nikt nie lubi i my nie lubimy grać do ściany. Z drugiej strony wiemy, że ktoś może to oglądać. Cóż, dojdziemy i do tego. Wszystko przed nami.

Czego Panom życzyć na to 55-lecie?
JZ: Żebyśmy spokojnie i w jako takim zdrowiu doczekali na koncertach czwartego pokolenia. I żeby skończyły się czasy pandemiczne, żeby znów można było normalnie pracować, grać i spotykać się z publicznością. Całe życie występowaliśmy przed ludźmi lub siedzieliśmy w studio. Nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby nam to odebrać.

Materiał powstał przy współpracy z TVP
d4avevq

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4avevq