Pomyślał o przyszłości
22 maja 2017 zmarł wybitny muzyk Zbigniew Wodecki. Miał 67 lat. Wodecki trafił na początku maja do szpitala z powodu problemów z sercem. Przeszedł operację wszczepienia bajpasów, po której nastąpiły komplikacje. W ich wyniku Wodecki doznał rozległego udaru. Niestety nie udało się go uratować. Do ostatniej chwili była przy nim rodzina. Nigdy nie zwalniał tempa, był tytanem pracy. Sprawiał wrażenie człowieka, który nie martwi się o jutro, a mimo to zadbał już wcześniej o miejsce swojego pochówku.
Za szybko
Od wielu dni w mediach pojawiały się niepokojące doniesienia o stanie zdrowia artysty. Mimo wszystko nikt nie zakładał, że nie uda się uratować Wodeckiego. Dlatego śmierć artysty jest wielkim ciosem dla środowiska artystycznego i milionów fanów. Choć nie znamy jeszcze daty pogrzebu, wiemy, że piosenkarz zostanie pochowany w ukochanym Krakowie.
Był gotowy na śmierć
Jak się okazuje, muzyk był przygotowany na ewentualną śmierć i jakiś czas temu zadbał o miejsce pochówku. - Staram się zabezpieczyć rodzinę i pozałatwiać wszystko, żeby nie zostawić ich z kłopotem. Bo co potem dzieci ze mną zrobią? Przecież trzeba będzie gdzieś zakopać. No to jest gdzie. Na cmentarzu Rakowickim mam kwaterę, udało mi się wykupić, choć cmentarz już zamknięty. Rodzice tam moi leżą. Dzieci i wnuki nie będą musiały jeździć pod Kraków, żeby świeczkę zapalić – zdradził Wodecki w rozmowie z "Twoim Stylem".
Z troski o najbliższych
Artysta w wieku 25 lat przeżył niespodziewaną śmierć swojej mamy, dlatego nie chciał zostawić swojej rodziny z problemami.
- Miała 52 lata, gdy umarła. Pojechała na pierwsze w swoim życiu wakacje do Rumunii i tam zrobił jej się skrzep. Na szczęście dzień przed śmiercią usłyszała w Rumunii komunikat w radiu, że wygrałem w międzynarodowym festiwalu Schlagerfestival w Rostocku. Myślę, że odeszła spełniona: zarobię na rodzinę, którą wcześnie założyłem. Miałem 25 lat i trójkę dzieci - powiedział artysta w wywiadzie dla magazynu.