Trwa ładowanie...
Aleksandra Pajewska
22-12-2016 16:04

Andrzej Krzywy: życie nie składa się tylko z pięknych chwil

Niedawno na rynku ukazała się biografia Andrzeja Krzywego, "Na krzywy ryj", którą sam muzyk określa wywiadem-rzeką. W rozmowie z Wirtualną Polską opowiada, dlaczego zdecydował się ją wydać, jak wyglądało rozstanie z pierwszą żoną, o co ma żal w związku z "Tańcem z gwiazdami", a także, jak długo ciągnie się sądowy konflikt pomiędzy nim i zespołem De Mono a Markiem Kościkiewiczem.

Andrzej Krzywy: życie nie składa się tylko z pięknych chwilŹródło: AKPA
d3mkulk
d3mkulk

W związku z wydaniem książki ma pan mało czasu i dużo pracy.
Tak, mam liczne spotkania autorskie. Ale chyba trochę bez sensu…

Ludzie nie przychodzą?
Ludzie przychodzą, kupią kilka książek. Ale generalnie mają swoje zdjęcia wydrukowane, przychodzą po autograf i tak naprawdę książka nie jest powodem.

To czy w takim razie w ogóle warto wydawać książkę?
Wydaje mi się, że warto. Dlatego że z mojego punktu widzenia zostaje ślad, który dla mnie jest ważny. Mogę podzielić się swoim życiem. Moja książka to nie jest poradnik – jak żyć, jak osiągnąć sukces itp. To są historie – opisuję moje życie, ale nie daję rad typu „jak to zrobić”. Opisuję liczne przypadki, które tak się poskładały, że jestem tutaj, gdzie jestem – w tym konkretnym miejscu. Gdybym kiedyś tu czy tam spóźnił się 5, 10 minut, to bardzo możliwe, że moje życie potoczyłoby się kompletnie inaczej. Ale jakoś się udało – jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem.

Ślad – owszem, ale przecież po muzyku zostaje wiele śladów – płyty, piosenki…
Zgadza się, ale to nie to samo. Komponuję muzykę, ale nie piszę tekstów. Popełniłem kilka w moim życiu, ale absolutnie nie jestem z nich dumny (śmiech). Tak wyszło. Wtedy wydawało mi się, że trzeba to zaakceptować. Cholernie daleko mi do twórczości Herberta czy innych poetów.

d3mkulk

Dziś właściwie każdy pisze teksty, bez względu na uzdolnienia.
Wiem, słyszę to. Ale ja jestem bardzo krytyczny w stosunku do siebie. Staram się zawsze być profesjonalistą i dopinać wszystko na ostatni guzik. Mam dystans do tego, co robię – wiem, czego bym chciał i co potrafię. Dlatego bez bólu przyznaję: nie umiem pisać tekstów. Choć może się wydawać, że to jest proste. Ale nie dla mnie – wiele razy próbowałem. Nigdzie nie jest przecież powiedziane, że każdy wokalista musi pisać. Niektórzy nawet nie komponują. A świat ich kocha.

W książce nie brakuje przypadków, zbiegów okoliczności
Trudno mi to nazwać. Los? Najwyższy? Przeznaczenie? Nie umiem powiedzieć, jednak czuję, że ktoś prowadzi mnie przez to życie i tak ustawia te wszystkie sytuacje, żeby mi się przydarzały… Może to szczęście? Przyjmuję to. Przecież to nie jest tak, że mam tylko sukcesy, są też porażki, które wiele uczą. Powodują to, że człowiek stara się dwa razy bardziej, żeby było lepiej. Wszystko jest w życiu potrzebne – nie składa się tylko z pięknych chwil, które na chwilę dają wytchnienie, ale wbrew pozorom więcej dają porażki. Oczywiście, jeżeli bierzemy z tego naukę, wyciągamy wnioski. Całe moje życie takie jest – górki i dołki.
Chociażby taki przykład – w tym roku, w marcu brałem udział w tańcu z gwiazdami. Epizod właściwie, bo okazało się, że starczyło mnie tylko na jeden odcinek. Z jednej strony – przykro, z drugiej – 2 miesiące treningów wcześniej, profesjonalnie do tego podszedłem, bo potrzebowałem więcej czasu niż młodsi ludzie. Do tego dostałem bardzo szybki taniec – jive’a. Ktoś, kto tańczył walca miał 5 razy mniej kroków do zapamiętania. Nie ukrywam – według mnie wypadliśmy znakomicie, zatańczyłem bardzo dobrze.

Nie ukrywam, że przed każdym „Tańcem z gwiazdami” w redakcjach obstawia się, kto odpadnie pierwszy, kto zostanie do finału itp. – tutaj wynik był dla wszystkich zaskoczeniem, nikt się nie spodziewał, że Krzywy odpadnie pierwszy.
Wydaje mi się, że to absolutnie było ustawione. Coś nie zadziałało. Oczywiście dzisiaj można gdybać, roztrząsać sprawę. Ale uważam to za świetną przygodę, bardzo dużo dał mi ten udział, choćby kondycyjnie – schudłem, nie miałem czasu na palenie papierosów… Taniec jest też piękną sztuką i jeżeli się go choć trochę poczuje, to jest wewnętrzne pragnienie, by to kontynuować. Poznałem też wspaniałych ludzi. Później pomyślałem sobie, że nawet to, że odpadłem w pierwszym odcinku, dużo mi dało – na pewno pokory. W momencie, kiedy wyczytali moje nazwisko, z Soszką na siebie spojrzeliśmy z niedowierzaniem.

fot. AKPA AKPA
fot. AKPA Źródło: AKPA

To było widać.
Myślałem, że to jest tak, że trzymają mnie do końca, żeby padło nazwisko kogoś innego. Nawet w założeniach nie myślałem, że coś takiego będzie miało miejsce.

d3mkulk

Ale właściwie dlaczego? Było przekonanie o sympatii widzów, czy o własnych umiejętnościach?
Myślę, że tak – według punktów od jury byliśmy na 5 czy 6 miejscu z 11 par, czyli w samym środku stawki. Rozmawiałem potem z producentem – powiedział mi, że po raz pierwszy wprowadzili przerwę reklamową, której wcześniej nie było, my tańczyliśmy po tej przerwie – możliwe, że część ludzi się nie przełączyła po tej przerwie. Też ludzie są tacy, że jak komuś nie idzie, to mu pomagają, a jak zatańczy dobrze, to sobie odpuszczają, chcą głosować na tę małą, której słabo poszło, bo Andrzej sobie na pewno poradzi. Nie chcę tego roztrząsać, to jest za mną, to była super przygoda, nie żałuję. Ale faktycznie zupełnie nie brałem pod uwagę, że odpadnę w pierwszym odcinku. Pewnie podobnie, jak każdy, kto przychodzi do tego programu.

No tak, nikt nie poświęca czasu i sił na treningi przez dwa miesiące, żeby od razu odpaść.
Chyba że ktoś czuje, że to nie jego bajka. Podobno niektórzy specjalnie łapią kontuzje, wycofują się. Mówią o zerwanych ścięgnach, nie wytrzymują im stawy… Ja od wielu lat miałem propozycje występu w tym programie, ale nigdy nie wydawało mi się to potrzebne.

I w końcu się pan zgodził, a tu taka sytuacja…
Uznałem, że minąłem pięćdziesiątkę, więc to taki może ostatni moment, żeby coś takiego zrobić, nauczyć się nowego, wejść w nową sferę. To, jakie dostałem wsparcie od ludzi po tym, jak odpadłem, to było coś niesamowitego. To dało mi moc. Po raz pierwszy w życiu na tysiąc maili nie było żadnych w stylu „dobrze, że odpadł”. Większość była w stylu „Andrzej, zatańczyłeś super, nie chcę już oglądać tego programu, bo uważam, że to nie było uczciwe”. To mi strasznie pomogło. Gdybym odpadł w drugim, trzecim – już by nikogo nie obeszło.

d3mkulk

Wiele gwiazd ma problemy z korespondencją od fanów – często dostają rzeczy niemiłe, hejt, albo w druga stronę – propozycje matrymonialne, roznegliżowane zdjęcia…
Nie mam takich! Nie dostaje…

A folder „inne” na Facebooku?
A to jest coś takiego? Muszę sprawdzić! Nawet nie wiedziałem, gdzie tego szukać. Mam dwa profile – oficjalny i prywatny – tylko dla najbliższych. Kiedyś oczywiście dostawałem różne kartki, przed erą socjalmediów, może nie tyle z uwielbieniem, co było bardzo pozytywne.

A hejt? Ponoć to współczesna zmora znanych ludzi.
To jest straszne zjawisko, którego nie rozumiem. Myślę sobie, że to są jacyś zdesperowani ludzie, którzy czerpią satysfakcję z tego, że komuś dokopią, kogoś zniszczą. Znam wielu artystów, wiele osób – w tym ja – w ogóle tego nie czytamy. Nie wkręcam się w to wszystko, jestem obok tego, nie szukam specjalnie… Jestem też, tak jak mówiłem wcześniej, bardzo wymagający w stosunku do siebie, więc kiedy wiem, że dałem ciała, to wiem. Kiedy wiem, że tobie dobrze jest tak samo. To, co piszą o mnie, często jest wyssane z palca, nie ma nic wspólnego z prawdą, z rzeczywistością. Więc mnie to nie obchodzi, staram się nie zwracać na to uwagi.

fot. AKPA AKPA
fot. AKPA Źródło: AKPA

Od jakiegoś czasu nie jest też pan raczej bohaterem kolorowej prasy…
Nigdy nie byłem skandalistą. Mój zespół nigdy nie był taki. Zawsze chcieliśmy docierać do ludzi przez muzykę i to jest dla nas najważniejsze. Nigdy nie interesowało mnie podejście typu „pokażę tyłek i jutro będę na wszystkich okładkach”.

d3mkulk

Ale jednak w życiu Andrzeja Krzywego są dwa epizody, o których media się mocno rozpisywały. Jeden to rozwód.
Ja wiem, czy szeroko?

Może nawet nie tyle rozwód, co nowy związek. Czytając książkę widać wyraźnie, że była to „płynna” zmiana…
To jest samo życie! Czy ja jestem jedyną osobą, która wzięła rozwód? Większość artystów ma kilka związków za sobą. Ja jestem człowiekiem bardzo lojalnym i jak się zakocham, to na amen. Często się zdarza tak, że po prostu po wielu latach uczucie się wypala, mamy tego świadomość. Nigdy nikogo nie chciałem skrzywdzić. Czułem, że to jest kres pewnego etapu… Nikt mnie na niczym nie przyłapał, to nie było tak. To nie był skandal – to było rozstanie. Oczywiście to nie była łatwa decyzja.

Nigdy nie jest.
Po 15 latach doszliśmy do wniosku, że tak będzie lepiej. Nigdy nie skrzywdziłem pierwszej żony. Oddałem jej wszystko, co jej potrzebne. Dałem sowite alimenty, nie kłócąc się w sądzie. Przyjąłem wszystko na klatę. Oddałem też apartament, absolutnie nie chciałem jej skrzywdzić. Oczywiście skrzywdziłem tym, że odszedłem, ale w inny sposób starałem się zabezpieczyć. Oczywiście pieniądze to nie wszystko.

d3mkulk

W książce znajdujemy opis rozmowy z pana strony – co powiedział pan żonie, ale nie doszukałam się odpowiedzi… była awantura?
Awantura nie. Żona nie była osobą awanturującą się. Ale to była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Emocje, płacz, ale bez szarpania. Staraliśmy się jakoś rozsądnie to załatwić. Nie chciałbym tego nigdy więcej przechodzić.

Żona z córką wyjechały od razu po rozstaniu?
Nie, dwa-trzy lata po. Ola trochę tam została, ale potem stwierdziła, że chce wrócić. Uznała, że tu jest jej miejsce.
Wychodzimy z założenia, że dzieci Ani (aktualna żona – przyp. red.) i moja Ola – wszystkie dzieci są nasze, czuję się za nie odpowiedzialny. Nigdy nie nalegałem, żeby dzieci żony mówiły do mnie „tato”, choć to się zdarza. Jesteśmy po imieniu, ale dają mi odczuć, że jestem ich ojcem, wychowałem, spowodowałem, że są, kim są. To samo ma Ania w stosunku do mojej córki. Swoją drogą – uwielbiam to słowo w języku polskim – „macocha” (śmiech). Kojarzy się źle, z bajkami. Ania zajęła się domem, zrezygnowała ze swoich zawodowych rzeczy, przyczyniła się do tego, że nasze dzieci wyrosły na takich ludzi – tez ulepiła je w pewien sposób. Chwała jej za to. Ale też moja pierwsza żona, Beata, też jest jej wdzięczna, że tak to się ułożyło i sobie poradziła z tą sytuacją, która nie była łatwa. Oczywiście nie mogę mówić za nią, ale mamy przecież dobry kontakt. Jak przyjeżdża do Polski, wpada do nas, jemy razem, rozmawiamy. Ten żal, ta drzazga w sercu, może nawet gdzieś tam głęboko tkwi jeszcze, ale jesteśmy normalnymi ludźmi i umiemy się dogadać. W zeszłym roku, kiedy dziewczynki, Sara (córka Ani z pierwszego małżeństwa – przyp. red.) z Olą zrobiły maturę, pojechały razem do mojej byłej żony, Beaty, do Kanady na miesiąc. Sara ma u Beaty otwarte drzwi, nie raz sugeruje, że mogłaby tam zamieszkać.

Czyli patchworkowa rodzina?
My tu na miejscu oczywiście tak, kiedy Beata przyjeżdża do Polski, też jest z nami, choć to nie zdarza się zbyt często. Przyjechała po 3 latach od wyprowadzki do Kanady z Olą na święta Wielkanocne no i Ola została (śmiech). To jest świetna historia. Uciekła i schowała walizkę do schowka, by nie wracać do Kanady, szukaliście jej po całym mieście… Nic nie jest wymyślone, tak dokładnie było. Czasami myślę sobie, że może to nie dobrze, że jestem taki szczery i zdradzam te wszystkie historie, ale przecież nie są wyssane z palca. Takie jest życie.

d3mkulk

Jest coś takiego z książkami gwiazd, że często pojawiają się opinie o tym, jak wiele ich jest, gdy wychodzi kolejna, ludzie komentują, że jest ich za dużo… Dlaczego kolejna gwiazda myśli, że jej życie jest aż tak ciekawe, by pisać o niej książkę? Nie jest pan w ogóle za młody na biografię?
Dlaczego moje życie jest ciekawe? Dzielę się swoimi wspomnieniami, to jest moje subiektywne spojrzenie na to, co się działo. Gdyby wyszły książki kolegów z zespołów, to każda by była z innej perspektywy, przedstawiałyby inne historie, albo te same, ale z innego punktu widzenia. Ja nie traktuję tego jako biografii, tylko jako wywiad. Tak to nazywam – wywiad rzeka.

Na okładce jest napisane „szczera spowiedź”…
Tak, jest to spowiedź w pewnym sensie. Ale to rozmowa, trwała ponad 150 godzin. Ja nie jestem dobrym rozmówcą, bo przeskakuję po tematach…

Naprawdę? (śmiech)
Ale na szczęście są mądrzy ludzie, którzy umieją to redagować. Chciałem się podzielić wspomnieniami. Od wielu lat miałem propozycje takiej książki, ale zawsze mi się wydawało, że to jest za wcześnie. Ale teraz patrzę na biografie dwudziestokilkuletnich dziewczynek i myślę sobie – „to ja przy tym…” Każdy jest ciekawy np. biografii Justina Biebera, bo jest jedną z najpopularniejszych gwiazd na świecie.

Wracając do wspomnień, to w książce pojawia się też drugi, popularny w polskich mediach wątek z życia Krzywego, czyli o dwóch zespołach De Mono…
Nie ma dwóch zespołów. De Mono jest jeden, gramy nieprzerwanie od 30 lat. Nie odbył się ani jeden koncert bez mojego udziału.

Ale wie pan o tym, że gdybym zadzwoniła do Marka Kościkiewicza, to też by mi powiedział, że jest jeden De Mono, i to ten, w którym on gra.
10 lat temu Marek postanowił założyć zespół, który nazwał tak samo. Wydaje mu się, że ma do tego prawo. Nam się wydaje, że nie ma. I dlatego jesteśmy w sądzie.

Ile to już trwa lat…
Pierwsza sprawa się skończyła po 6 latach. Niestety tak u nas w kraju wygląda sądownictwo, zwłaszcza w Warszawie, gdzie jest najwięcej spraw. Ale nie chcę narzekać - wierzymy w prawdę. Jesteśmy w sądzie, słuchamy świadków i czekamy, co postanowi.

W książce jest opisana sytuacja, w której panowie się spotkali na jakiejś imprezie, czuło przywitali, a żona powiedziała panu, że Kościkiewicz nie jest takim dobrym przyjacielem…
Ona ma trzecie oko.

I wynika, że miała rację.
Ma kobiecy zmysł, o którym wcześniej nie wiedziałem. Wyczuła to nieprawdopodobnie. My się o to tak pokłóciliśmy wtedy, że prawie się rozstaliśmy. Ona była z boku, nie znała go. Zobaczyła jego zachowanie, coś poczuła. Powiedziała mi: uważaj na niego, to jest zły człowiek, nie życzy ci dobrze. A ja oczywiście na to: niemożliwe. Znamy się z Markiem tyle lat, żonę znam krótko, zawsze byliśmy kumplami…

Przeprosił ją pan chociaż?
Oczywiście, wiele razy, do dziś o tym rozmawiamy. Ona mi mówi, że nie mam nosa do ludzi. Człowiek jest dobry dla ludzi, otwarty, pomaga, niektórzy to wykorzystują. Czasem potrzebny jest ktoś, kto spojrzy na to wszystko z boku, świeżym okiem. Ta sytuacja dużo mnie nauczyła.

Widzieliście się po tym jeszcze?
Dopiero u prawnika. Prawnik Marka zaproponował ugodę, przecież to nie my wywołaliśmy tę wojnę, więc przyszliśmy porozmawiać. Niestety, okazało się, że ugoda ma polegać na tym, że mamy płacić Markowi 240 tysięcy rocznie. Tam cały czas chodzi tylko o pieniądze, nic więcej. My od czasu konfliktu nagraliśmy trzy płyty, za chwilę wychodzi kolejna, oni nagrali jedną piosenkę, która nawet nie zaistniała.

A kto tam w ogóle śpiewa?
A co mnie to obchodzi? Tam śpiewało już tylu różnych… Nie będę im robił reklamy. Tam wszystko się zmienia. Im nie chodzi o sztukę, o muzykę, tylko o kasę. O to, by odebrać coś, nad czym pracowaliśmy całe życie. Piszę o tym w książce – każdy z kolegów odchodził na własne życzenie. Marek odszedł, bo został dyrektorem. Powiedział, że już nie chce jeździć, nie chce mu się. Wolał jeździć za granicę niż zatęchłym busem po akademikach. Jego wybór – wiązał się z tym, że musiał zrezygnować z grania. Ja bym się nie zdecydował, nie umiałbym żyć bez muzyki – tak mi się wydaje. Ale nie miałem takiej propozycji, więc nie mam pewności. Wtedy z muzyki nie było kokosów. Ja się chowałem do psychiatryków przed wojskiem, bo wiedziałem, że pójście do wojska wykluczy mnie ze świata muzycznego i nie będzie powrotu, bo czas nie stoi, nie czeka. Mógłbym nie grać.

A nie było opcji, żeby się z Markiem pogodzić i znów grać razem, pod jednym szyldem?
Zaprosiliśmy Marka przy okazji koncertu na piętnastolecie. To był taki przyczynek do tego, żeby faktycznie spróbować. Ale jemu starczyło siły na jedną próbę, i to w zasadzie niecałą. Zobaczył, że to nie jest tak, że wszystko, co mówi, nie jest najważniejsze. Mieliśmy inną koncepcję – on chciał odciąć kupon, odwalić trzy piosenki, ja miałem inny pomysł – wolałem zrobić medley, co kosztowało bardzo wiele pracy. Połączyliśmy największe przeboje, co się udało. On nie chciał pracować przy tym, stać go było, żeby przyjść na jedną próbę, wzmacniacz jego stał w naszej sali prób przez rok. A potem czytałem o tym, że nikt mu nie powiedział, kiedy jest koncert… Przecież to jest bzdura. Wiedział dokładnie, ale nie chciał w tym brać udziału.

fot. AKPA AKPA
fot. AKPA Źródło: AKPA

W książce pojawia się też motyw tego, że z wieloma rzeczami „leciał do mediów”.
Dokładnie tak było. To jest wszystko oszukaństwo. Chodzi wyłącznie o grabież, o to, żeby odebrać, nie dając nic w zamian. Widziałem te ich koncerty… Z resztą – przy okazji tych dyskusji o kasie zadaliśmy mu pytanie, co z tymi kolegami, którzy są w zespole. Powiedział, że go to nie interesuje, że on walczy tylko o swoje. Kumple, którzy niby razem grają… To jest bardzo słabe, straciłem szacunek do tego człowieka. Kiedyś przeczytałem jedno z jego kłamstw, gdy na pytanie, gdzie Andrzej, odpowiedział – a odszedł z zespołu. Jak to? Przecież żyję, a mój zespół cały czas gra, nic się nie zmieniło! Oni nawet oszukują organizatorów, mówią, że ze mną przyjadą, na plakatach dają zdjęcie ze mną, a tydzień przed mówią, że jestem chory i zastąpi mnie ktoś inny.

*Przy takiej sytuacji dziwi mnie, że tyle czasu walczycie w sądzie. *
Pierwszą sprawę wygraliśmy, teraz trwa druga. Ona trwa dopiero od roku (śmiech).

Skoro w pierwszej przyznali wam, że macie prawo do nazwy De Mono, to logicznym by było, gdyby w drugiej im zakazali jej używać.
Wszystko się okaże. Wydaje nam się, że argumenty są poważne i po naszej stronie. Ale oni są pewnie przekonani o tym samym. Dlatego nie stajemy z pistoletami i do siebie nie strzelamy, tylko czekamy, aż ktoś mądry posłucha i wyda wyrok. Chcemy usłyszeć prawdę i mieć wyrok w ręku. Potem pomyślimy, czy i jaką karę zapłacą.

Dziwi mnie, że organizatorzy koncertów nie pozywają za te kłamstwa.
Część z nich jest po naszej stronie. Ale zwykle ludzie przychodzą, bawią się, więc organizator macha ręką. Bywa też tak, że organizatorzy robią to świadomie. Jak my mamy zajęte terminy, to idą do nich, zwłaszcza że jest taniej. Ale ludzie nie są głupi, widzę wpisy w internecie. Przychodzą do mnie po koncertach i mówią, że widzieli to drugie i to był koszmar. My cały czas pracujemy nad sobą, ćwiczymy, odświeżamy aranżacje, dajemy coś nowego, ubarwiamy te hity – w końcu niektóre gramy od trzydziestu lat.

W książce się cofamy – 10, 15, 30 lat. A gdzie pan się widzi w przyszłości? Za kolejne 10, 15?
W tym samym miejscu, na scenie. Nie wyobrażam sobie innego życia.

Jak Mick Jagger?
The Rolling Stones to jest przykład, że można być wiecznym zespołem – trwać i dawać ciekawe rzeczy, robiąc to przez całe życie, nie nudząc się.

Zobacz także: Muzyczne podsumowanie roku z open.fm

d3mkulk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3mkulk