Trwa ładowanie...

Kilka dekad historii polskiego hip-hopu. Jimek i jego goście zawładnęli Stadionem Śląskim

Ponad trzy godziny koncertu. Kilkudziesięciu muzyków na scenie i jedna, wielka, hip-hopowa impreza. Muzyka ulicy wybrzmiała na Stadionie Śląskim i porwała wielotysięczną publikę. Jimek dał lekcję polskiego hip-hopu, którą zapamiętam na długo.

Historia polskiego hip-hopu na Stadionie ŚląskimHistoria polskiego hip-hopu na Stadionie ŚląskimŹródło: WP
d3mnop2
d3mnop2

Na wstępie muszę zaznaczyć, że nie należałam do zagorzałych fanów polskiego hip-hopu. Ale i tak kultowe dziś składy z przełomu lat 90. i 2000 znam. Ba, mam ulubionych wykonawców i ulubione kawałki. Cóż, raczej ignorancką postawą byłoby, gdybym twierdziła, że muzyka jest mi bliska, a umniejszałabym temu gatunkowi. Bo hip-hop, który sam w sobie obchodzi 50-lecie istnienia na polskim podwórku w rodzimej odsłonie, zdobywa kolejne rzesze słuchaczy już 30 lat. To też imponujący wynik. I jest co świętować.

Te dwie okazje do celebracji podskórnie przyświecały raperom i raperkom, którzy zjechali do Chorzowa, żeby rozkręcić na stadionie słuszną imprezę. Przede wszystkim jednak - zebrał ich Jimek. I to on był "kierownikiem zamieszania". Kolejny raz zresztą. Historię polskiego hip-hopu w symfonicznej odsłonie przedstawił już raz, na warszawskim Bemowie i chciał to powtórzyć, tylko z jeszcze większym rozmachem.

- Ten koncert wcale nie jest o mnie. To ja mogę oddać hołd ludziom, którzy byli dla mnie niesamowicie ważni. Ten koncert to komentarz do tego, co stało się z kulturą, która była totalnym undergroundem. Dzisiaj to absolutny mainstream - mówił, zapowiadając drugą odsłonę.

d3mnop2

I tak po raz kolejny zrobił z hip-hopu symfonię. Trwającą ponad trzy godziny. Bez przerwy. Taką, która część kawałków zmieniła w sentymentalne pocztówki, inne w monumentalne utwory, a jeszcze inne wywróciła do góry nogami. Takie zabiegi już się zdarzały i to prawda, a najlepszym dowodem jest popularność symfonicznych odsłon gwiazd rocka. Dla Jimka symfonia to też żadna nowość, a mimo to znów sprawił, że hiphopowa symfonia znów była jak powiew świeżości w rodzimej koncertowej branży. W dodatku tym razem stawiając raperów w pozycji stadionowych gwiazd.

- To nie jest muzyka dla każdego. To nie jest pop, który podoba się wszystkim i wyprzedaje stadiony. A my się na ten stadion porwaliśmy - mówił.

I słusznie, bo razem z mówiąc najoględniej barwnym rapowym składem i wspaniałą Narodową Orkiestrą Polskiego Radia zaserwował coś niesamowitego. Ale nie tylko muzycy NOSPR grali u siebie. Wieczoru nie mógł otworzyć nikt inny, jak Kaliber 44 i Paktofonika. Te dwa składy do dziś są silnie ukorzenione w Śląsku.

d3mnop2

"Chwile ulotne" i "Normalnie o tej porze" płynące ze sceny wywołały wśród publiki euforię, ale nadały też określony ton pierwszemu aktowi koncertu. Muzycy mocno obrali kurs właśnie w stronę lat 90., ku uciesze swojej, jak i kilkudziesięciotysięcznej widowni.

Historia polskiego hip-hopu na Stadionie Śląskim WP
Historia polskiego hip-hopu na Stadionie ŚląskimŹródło: WP

Ten szczególny wieczór na Stadionie Śląskim był dla fanów hip hopu nie tylko gratką, ale prawdziwym świętem. W całym rozkrzyczanym korowodzie pojawiły się prawdziwe rarytasy, bo między innymi Fenomen, Grammatik czy Płomień 81, których w porównaniu do młodszych kolegów, cóż, nie widzi się zbyt często. Było coś i dla młodszych słuchaczy, chociażby superpopularnego obecnie kolektywu Problem.

d3mnop2

Dosłownych wycieczek w przeszłość też nie brakowało. I tak Abradab w imieniu Kalibra z dumą chwalił się, że skład obchodzi 30-lecie, a Fisz w swoim najbardziej lirycznym tego wieczora segmencie, opowiadał o tym, że jest muzycznym dzieckiem lat 90., a tak lubiany przez fanów album "Polepiony" nagrał ze swoim bratem Emade na małym, skromnym pececie. Z sentymentalnego roztkliwienia wyrwał publiczność znacznie młodszy Otsochodzi, który też jest "polepiony", zupełnie jak Ef I Es Zet, Fisz, który wystąpił tuż przed nim.

Ale trzeba zaznaczyć, że oprócz niego, świetnie czującego się na coraz większych scenach, Szczyla i Zdechłego Osy, młoda gwardia wypadła na tle starych wyjadaczy blado. Niestety, nie licząc tej trójki, reszcie zabrakło być może pokładów energii, a może odpowiedniej charyzmy, by "doskoczyć" do wysoko postawionej poprzeczki i trudno było się oprzeć wrażeniu, że Young Leosia czy Young Igi mają jeszcze przed sobą mnóstwo pracy, by osiągnąć ten poziom i odnaleźć się w symfonicznych aranżacjach.

Historia polskiego hip=hopu na Stadionie Śląskim WP
Historia polskiego hip-hopu na Stadionie ŚląskimŹródło: WP

W trzecim akcie koncert szczęśliwie wrócił na właściwe tory i na scenę wróciła "stara szkoła hip-hopu". I co ciekawe, zamiast zmierzać do wyciszającego finału, nabierał coraz większego tempa. Szybko okazało się też, kto robi największe show. Bo chociaż to Jimek był gospodarzem, najbardziej zręcznym mistrzem ceremonii okazał się O.S.T.R., który fristajlując co chwila zupełnie rozbrajał i orkiestrę, i publikę. Chodząca charyzma. Kroku nie ustąpił mu Tede, który bez ogródek wypalił, po co wszyscy ściągnęli na stadion: "Po melanż w stylu lat 90 i 2000". Dokładnie o to chodziło.

d3mnop2

Nie o wirtuozerię, nie o idealny wykon, ale o szczerość przekazu, emocje, radość ze spotkania i przede wszystkim - dobrą zabawę. Czy raczej właśnie dobry melanż. Bo chociaż koncert miał wysublimowane, symfoniczne zacięcie, to w zasadzie można było się na nim poczuć, jak na jednej wielkiej domówce. Takiej, na której przyjaciele i zapraszają do zabawy każdego, kto tylko ma na to ochotę. Ja miałam wielką.

O dobrym melanżu przypomniała też Molesta i Pezet, którzy wystąpili na deser. I przypomnieli, że to właśnie "stara gwardia" do dzisiaj rządzi sercami słuchaczy. Raperzy doskonale wiedzieli, jak zrobić show, które porwie tłumy. A także - które porwie je do śpiewu "mam tak samo, jak ty", choć to było już konkretną zasługą legendarnego Wzgórza Ya-Pa3 i Tedego. Dowiedli, że nie ma to jak "stara szkoła rapu". W końcu, mówiąc z angielska, "there’s no school, like old school". Zwłaszcza w aranżacji NOSPR pod batutą Jimka.

Tego wieczora można było dowiedzieć się, kto kogo zainspirował, kto się od kogo uczył, kto wciąż rządzi na scenie, a kto miał ochotę o sobie przypomnieć. Można było zobaczyć Sistars i składy, takie jak Fenomen, Gramatik, Płomień 81, czy Te-Tris. Wszystkich w jednym miejscu, co naprawdę nie zdarza się często.

Historia polskiego hip-hopu na Stadionie Śląskim WP
Historia polskiego hip-hopu na Stadionie ŚląskimŹródło: WP

Bawili się wszyscy. Z Jimkiem na czele. I chociaż w teorii oddawał pole hip-hopowym idolom i przyjaciołom, skupiał na sobie uwagę w nie mniejszym stopniu. Jako dyrygent przyciągał jak magnes – nie tylko orkiestrę, ale i widownię, a w tak zwanym międzyczasie, jak przystało na kierownika zamieszania, trzymał rozbrykane towarzystwo w ryzach. Choć raczej - dotrzymywał im kroku, szalejąc na scenie i raz po raz dołączając do ulubionych składów, ku uciesze publiki, nawijąjąc razem z nimi. Chyba nikogo nie dziwi, że nie mógł się powstrzymać. I tylko na chwilę spoważniał, oddając hołd przyjacielowi.

d3mnop2

Na koniec wypalił z właściwym dla siebie poczuciem humoru i kokieterią. - Co my tu w ogóle robimy? - rzucił podkreślając, że stadionowy symfoniczny projekt nie miał prawa się udać. - To bez sensu - dodał rozbawiony. Tymczasem koncert udał się nad wyraz i sensu miał wiele. To była fantastyczna impreza. Impreza, na której bawiłam się świetnie. Tak jak kilkadziesiąt tysięcy bardziej i mniej zapalonych fanów hip-hopu zebranych na Śląskim. 

- Ciekawe, czy będzie część trzecia... - dało się słyszeć wśród komentujących na gorąco koncertowiczów, wracających ze Stadionu Śląskiego. Tego, przynajmniej na ten moment, nie wiadomo. Ale aż chciałoby się pociągnąć temat: drogi Jimku, droga Narodowa Orkiestro Polskiego Radia, drodzy raperzy i raperki... czekamy na kolejne spotkanie!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d3mnop2
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3mnop2