Trwa ładowanie...

Monofon to nie lekkie, łatwe i przyjemne treści. "Wybebeszaliśmy się przed sobą"

- Słuchałem tej płyty niedawno i teksty Jacka brzmią dla mnie jak rzeczy ostateczne. Weźmy choćby refren piosenki "Horror", cały w czasie przeszłym. I wers: "nie wiem, gdzie byłem, wiem, że wróciłem". Jacek wrócił do domu - mówi perkusista Michał Dimon Jastrzębski. Opowiada o eklektycznej płycie zespołu Monofon - z udziałem Jacka Budynia Szymkiewicza, która po jego śmierci nabrała szczególnego znaczenia.

Michał Jastrzębski (pierwszy z prawej) opowiada o płycie "Monomiasto"Michał Jastrzębski (pierwszy z prawej) opowiada o płycie "Monomiasto"Źródło: Materiały prasowe, Mystic Production, fot: Andrzej Olszanowski
d2f6nl3
d2f6nl3

Urszula Korąkiewicz: Podkreślasz, że płyta "Monomiasto" to płyta kryzysu. Kryzysu wieku średniego, ale i tego związanego z zawieszeniem Lao Che i tego, co się działo potem. Zacznijmy w tym miejscu – jak odnalazłeś się w tej sytuacji, jak sobie z nią radzisz?

Michał Dimon Jastrzębski: To bardzo trudna sytuacja. Lao Che było naprawdę dużym zespołem i dobrze prosperującą firmą, zapewniającą byt i utrzymanie całym rodzinom. Więc to rozstanie nie było łatwe. Myślę, że ta decyzja nie była łatwa nawet dla Spiętego. Ale zastanawiam się czasem, czy musiała być aż tak radykalna. Czy po to, żeby rozwijać się solowo, musiał się posunąć do drastycznych kroków. Oznajmiliśmy to zawieszenie zespołowo, ale to była jednostronna decyzja. Nadal trudno mi się w tej sytuacji odnaleźć. Swoje dołożyła do niej przeciągająca się przez pandemię trasa pożegnalna, nie wspominając o samej pandemii. Tęsknię za koncertami i za ekipą, którą tworzyliśmy przez tyle lat. Trochę z przekąsem powtarzam, że nawet zastanawiałem się poważnie, czy nie wyląduję najzwyczajniej na kasie w sklepie.

Ale tak się nie stało.

Właściwie spadłem na cztery łapy. Będąc w tej branży wiele lat, miałem o tyle miękkie lądowanie, że po tym najtrudniejszym momencie zaczęły dzwonić telefony. Inni artyści zaczęli się dopominać o mój warsztat. I dzisiaj gram z Arturem Rojkiem, zespołem Anieli, Żywiołakiem, Polskimi Znakami, Darią ze Śląska. Być może mój wkład w te projekty nie jest oszałamiająco wielki, bo jestem muzykiem sesyjnym, ale bardzo cieszy mnie to, że nadal jestem na scenie i gram koncerty. Ale nie mogę powiedzieć, że nie martwię się o przyszłość, bo ta finansowa nie jest pewna. Przyznam, że zastanawiałem się, czy coś jeszcze w moim życiu się wydarzy.

d2f6nl3

Ale czyż to wejście w inne projekty nie jest uwalniające, rozwijające?

Na pewno jest rozwijające dla mnie jako muzyka, ale też w tym najprostszym, ludzkim sensie. Wiele mi daje kontakt z tak wieloma różnymi ludźmi, fantastycznymi artystami, komunikowanie z nimi, próba odnalezienia się w nowej sytuacji, potrzeba ciągłego przepoczwarzania, odnalezienia w nowym gronie. Wcześniej nie pracowałem jako muzyk sesyjny i nie wiedziałem, czy się do tego nadaję, ale właśnie dlatego mówiłem na starcie "tak" tym współpracom. Dopiero potem oblewał mnie zimny pot, ale lęk przed nowym był mobilizujący. I teraz śmiało powiem, że ta rola mnie naprawdę cieszy.

Monofon Materiały prasowe, Mystic Production
Zespół MonofonŹródło: Materiały prasowe, Mystic Production, fot: Andrzej Olszanowski

No i dochodzimy do momentu, w którym pojawił się Monofon.

Tak. Powstawał spontanicznie, od tego, że powolutku tworzyliśmy szkielety utworów z Michałem Wójckiem. Później dołączył do nas Rafał Borycki, basista Lao Che, który zainteresował się tym, co robimy i zaproponował, że dogra basy. Później pojawił się Marcin Steczkowski, który zajął się partiami klawiszowymi i dętymi. Ale pracując nad płytą, nie mieliśmy wielkich założeń. Wiedzieliśmy, że to będzie raczej niszowa. Towarzyszyła nam jednak laoczańska kindersztuba – w Lao Che na każdej płycie chcieliśmy pokazać naszą nową odsłonę. W Monofonie tych odsłon i przeskoków stylistycznych jest tyle, co piosenek. Nie ograniczało nas nic, żaden gatunek. Każdy z nas dołożył własną cegiełkę. I cieszę się, że nie brzmi to jak Lao Che 2, ale też nie odcinam się od tego brzmienia. W końcu jestem współzałożycielem tego zespołu, spędziłem w nim prawie 25 lat.

d2f6nl3

Płyta Monofonu powstawała w nieoczywisty sposób.

Rodziła się w bólach. Mieliśmy spory problem z wokalistą - dwóch, których rozpatrywaliśmy, zupełnie nie pasowało do naszej muzyki. W końcu myślałem nawet o tym, żeby porzucić ten projekt i odłożyć piosenki na półkę. Wtedy w moim życiu pojawił się Jacek Szymkiewicz. Pomógł mi dopracować tekst, który na płycie śpiewam akurat ja – do piosenki "Warszawa-Stambuł". Zaczął pytać mnie o historię, która się za nim kryła, bardzo osobistą. I tak zaczęliśmy rozmawiać, dzielić się swoimi historiami, dosłownie wybebeszać przed sobą. Spotykaliśmy się naprawdę często, w końcu nie było tygodnia, żebyśmy ze sobą nie rozmawiali. W końcu Jacek zaproponował, żebym pokazał mu więcej piosenek. W przeciągu bodaj dwóch dni odesłał mi gotowe przynajmniej trzy teksty.

Zaskakująco szybko, biorąc pod uwagę ciężar tych treści.

Zdaję sobie sprawę, że treści na tej płycie nie należą do lekkich, łatwych i przyjemnych. Traktują bardziej o lękach, emocjonalnym rozedrganiu, nawet narkotycznych zjazdach, kryzysach, a nawet "zezwierzęceniu", jak to zgrabnie określał Jacek. Ale nie mogły być inne. Byliśmy przesiąknięci rozmowami na te tematy. Naturalnie sięgnęliśmy po najbardziej osobiste historie.

d2f6nl3

Naturalnie?

Sam chyba nie umiem napisać wesołej piosenki. Nawet zaparłem się, żeby popchnąć płytę w weselszą stronę, ale nie udało mi się. Stworzyłem jakieś melodie, posłuchałem w całości i stwierdziłem, że to kompletny archaizm. Te wszystkie smutniejsze, poważniejsze nuty i treści mnie urzekają, pociągają.

Ale sięganie po głęboko skrywane emocje nie jest łatwe ani w rozmowie, ani w piosence. To sztuka.

Wróćmy tu na chwilę do Lao Che. Długo panowała w zespole atmosfera, że wszyscy się lubimy, nikt się na siebie nie obraża, poklepujemy się po plecach i cały czas jest ekstra. Wiele wyszło po tym, jak zawiesiliśmy działalność. Dzisiaj nie wiem do końca, kto się z kim tak naprawdę przyjaźni. To zawieszenie sporo zweryfikowało. Myślę, że w pewnym momencie zabrakło nam właśnie umiejętności rozmawiania ze sobą, funkcjonowania, wytyczania granic. Rozmowa o stanach emocjonalnych to faktycznie sztuka. Ja umiem rozmawiać o emocjach, umiem też wskazać, co mi się w danej osobie podoba, a co drażni. Nie wszystkim się to podoba, ale nawet, jeśli mówię o tym, co mi się nie podoba, to przecież nie dlatego, że chcę kogoś obrazić czy zerwać znajomość. Zdaję sobie sprawę, że życie z taką szczerością nie jest łatwe. Mam czasem przepalone bezpieczniki, ale staram się żyć w zgodzie ze sobą, nie robiąc przy tym nikomu krzywdy.

Monofon Materiały prasowe, Mystic Production
Monofon: Michał Jastrzębski, Jacek Szymkiewicz, Rafał Borycki, Michał Wójcik i Marcin SteczkowskiŹródło: Materiały prasowe, Mystic Production, fot: Andrzej Olszanowski

To musiało was połączyć z Jackiem. Wielu muzyków mówi o nim wprost: przyjaciel, ale nie kryli, że miał niełatwy charakter.

Jacek był postacią wielobarwną. Być może wśród niektórych osób mógł uchodzić za osobę trudną. Nieraz też doświadczałem jego zmiennej natury. Nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać, czy nasze spotkanie dojdzie do skutku. No cóż, on też miał swoje demony, które czasami brały górę. Ale ja się zawsze skupiałem na tej pięknej stronie jego osobowości. Na stronie artystycznej, na pięknym sercu i duszy i tym, jak czujnie obserwował świat, celnie komentował rzeczywistość. Lubił obserwować ludzi i naprawdę ich potrzebował. Ale tak, lont miał krótki. Nieraz albo jemu kończyła się tolerancja, albo komuś tolerancja na niego. Ale miał niesamowity talent, niezwykłą, warsztatową umiejętność literacką. Czasami z dwugodzinnego spotkania z kimś potrafił wyciągnąć tyle, że później mógł napisać pół płyty.

Płyta Monofon "Monomiasto" ukazała się nakładem wytwórni Mystic Production Materiały prasowe
Płyta Monofon "Monomiasto" ukazała się nakładem wytwórni Mystic ProductionŹródło: Materiały prasowe

I tak szybko powstało "Monomiasto"?

Właściwie napisał ją w dwa tygodnie. Pracował w zawrotnym tempie. I to on określił, że to płyta kryzysu wieku średniego.

d2f6nl3

Wspominałeś, że to jedna z jego najszczerszych płyt. 

Mam wrażenie, że Jacek miał na tej płycie możliwość wkroczenia w rejony, w których dotąd się nie poruszał. Przyzwyczaił wszystkich do stylu Budynia z Pogodno. Zawsze w swojej twórczości był trochę krotochwilny, momentami niepoważny, nawet jeśli podejmował poważne treści, to podawał je w trochę zgryźliwej formie, ironicznej. W połączeniu z jego naturalną zdolnością do przeuroczej konferansjerki koncertowej, przy której publika pokładała się ze śmiech, poniekąd uchodził za trzpiotka. A w przypadku Monofonu i "Monomiasta" powiedział: "wiesz co Dimon, kawał serca zostawiłem na tej płycie. Chyba nigdy nie podchodziłem tak do tekstów". Opowiadał o tym z dumą. I myślę, że nie bez znaczenia było to, że w naszym przypadku musiał się zderzyć z zastaną muzyką, bo w tej materii nie miał za wiele do powiedzenia. To go mocno zainspirowało. Naprawdę się otworzył. Słuchałem tej płyty niedawno i te teksty brzmią dla mnie jak jakieś treści ostateczne. Weźmy choćby refren piosenki "Horror", cały w czasie przeszłym. I wers: "nie wiem, gdzie byłem, wiem, że wróciłem". Nabrał dla mnie dodatkowego znaczenia. Jacek wrócił do domu. Trochę to sobie wyśpiewał. Jak Bowie na "Blackstar".

Nie doczekał premiery.

Jacek umarł na 10 dni przed premierą pierwszego singla. I chyba dopiero teraz to do mnie dociera. Kiedy dowiedziałem się o jego śmierci, musiałem to w jakiś sposób wyprzeć, dla mojego psychicznego bezpieczeństwa. A teraz, kiedy rozmawiam o tej płycie, doświadczam jakiejś dysocjacji. Straciłem przyjaciela. To dla mnie zupełnie nierealne.

d2f6nl3

Bo byliście naprawdę blisko.

Śmiało używam słowa przyjaciel. Nasza przyjaźń może trwała krótko, ale była intensywna. Naprawdę, mogliśmy rozmawiać ze sobą o wszystkim. Od razu między nami "kliknęło". Od pierwszego spotkania. Wiem, że ta płyta będzie się kojarzyć z odejściem Jacka. Zostawił na niej wielki ślad swojej obecności. Uważam, że trzeba o tym mówić i pamiętać. Jackowi to się należy. 

A skoro mówimy o kryzysach, traktujesz muzykę jako terapię?

Nie wiem, czy muzykę całościowo. Ale płyta Monofonu na pewno była autoterapią, balsamem na tę sytuację związaną z zawieszeniem Lao Che. Zresztą, wcześniej przeszedłem rozwód i mój terapeuta powiedział, że w krótkim czasie przeżyłem dwie największe traumy - stratę kochanej osoby i utratę pracy. A "Monomiasto" było powiewem świeżości i dowodem, że mogę stworzyć coś sam. Ta płyta bardzo dużo mi dała. Zwiększyła mój apetyt na robienie muzyki. Coraz bardziej mnie kręci kompozycja, pisanie piosenek. Dzięki niej nabrałem wiatru w żagle.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d2f6nl3
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2f6nl3