Trwa ładowanie...

Andrzej Sikorowski: Sam w te 50 lat trochę nie wierzę. Taki wynik nie zdarza się często

- Piosenka ma niebywałą siłę rażenia. Trwa zaledwie kilka minut, a jeśli jest dobrze skonstruowana, może nieść więcej treści niż dwutomowa powieść. To jednak, jak zostanie wykorzystana, to zupełnie inna kwestia - mówi Andrzej Sikorowski, opowiadając o połowie wieku spędzonej na scenie.

Andrzej Sikorowski ma za sobą 50 lat śpiewania, w tym ze słynną grupą Pod BudąAndrzej Sikorowski ma za sobą 50 lat śpiewania, w tym ze słynną grupą Pod BudąŹródło: Materiały prasowe
d11v4s4
d11v4s4

Urszula Korąkiewicz: Panie Andrzeju, 50 lat na scenie to imponujący wynik. Wskazane są adekwatne gratulacje, ale nasuwa się też pytanie, czy odmierza pan czas jubileuszami?

Andrzej Sikorowski: Sam w te 50 lat trochę nie wierzę. To wynik, który nie zdarza się często, nie tylko zresztą na polskiej estradzie. Jeśli komuś udało się tyle wytrwać, to jest to zjawisko. Ale podchodzę do tego bez zadęcia. Bo uważam, że przede wszystkim to zasługa moich wiernych fanów. My, artyści, bez publiczności nie istniejemy. A wciąż są ludzie, którzy mają ochotę słuchać mnie na żywo i kupować płyty. Mogę być im tylko wdzięczny.

Jubileuszowy koncert, który zagraliście niemal przed rokiem, odbył się bez publiczności. Jak się pan w tym odnalazł? To było słodko-gorzkie świętowanie?

Powinniśmy umieć odnaleźć się w każdych okolicznościach. Tych 50 lat na estradzie predysponuje mnie do tego, bym nabrał odporności na przeciwności losu. Kiedy nie ma publiczności, trzeba ją sobie wyobrazić. Choć to trudne, zwłaszcza dla kogoś, kto jak ja zaczynał od malutkich sal, mając bardzo bliski kontakt z publiką. Ze słuchaczami siedzącymi tuż pod nogami, na wyciągnięcie ręki. Do dziś nie tylko lubię, gdy ludzie reagują na moje piosenki, chcę te reakcje widzieć. Ten kontakt jest dla mnie istotny.

d11v4s4

Pana piosenki cieszą się uznaniem pół wieku, co jest ich siłą, że daje się w nich pan poznać bliżej?

Param się piosenką autorską, więc rzeczywiście śpiewam o sobie, ale jako ten autor opowiadam historie człowieka w konkretnych realiach: geograficznych, społecznych, politycznych. Nie śpiewam o rzeczach, na których się nie znam. Piszę o tym, co dzieje się na ulicy, w knajpie, zatłoczonym tramwaju, o moim mieście, Krakowie. Bo jestem statystycznym zjadaczem chleba, nieoderwanym od rzeczywistości celebrytą. I o takim zwykłym człowieku piszę piosenki. O świecie, który nie jest szczególnie skomplikowany. Być może dlatego te utwory są ludziom tak bliskie.

Andrzej Sikorowski - Koncert Jubileuszowy - 50 lat na estradzie

Historie może są proste, ale pisane z niespotykaną dziś często dbałością o język.

Jestem filologiem, ojciec był dziennikarzem. Ten pietyzm wobec słowa zawsze był dla mnie istotny. Dorastałem w środowisku, które przykładało wagę do używanego języka. Zawsze dbałem też o to, by moje teksty opowiadały historię, a nie były wypełniaczem frazy muzycznej. Moje piosenki muszą zmierzać do puenty, zakończyć się morałem. Dziś boli mnie to nowoczesne podejście, wymuszające czasową cenzurę. Piosenki puszczane na antenie nieraz nie dotrą do puenty, bo zaraz musi być reklama, inne wejście. Nie chcę za bardzo narzekać, ale żyjemy w czasach, w których nie ma już nabożeństwa nad tekstem piosenki, nie przywiązuje się wagi do wysiłku umysłowego.

d11v4s4

Kiedyś było lepiej?

Przyznaję, że te czasy, może i przaśnej, szarej komuny, były mądrzejsze. Upieram się przy tej tezie. Proszę zwrócić uwagę, telewizja promowała kulturę, nie kierując się oglądalnością i sprzedażą. Emitowała wartościowe treści. A widz, chcąc czy nie, je konsumował. Oczywiście, nie wymagam, żeby dziś każdy w społeczeństwie miał uniwersyteckie wykształcenie i oczekiwał na przykład codziennie Dostojewskiego. Ale wymagam od mediów, żeby tego przykładowego Dostojewskiego dostarczały. Tymczasem ambitne treści nie mają większych szans na przebicie. Mamy za to disco polo i inne uciechy.

Andrzej Sikorowski świętuje okrągły jubileusz Materiały prasowe
Andrzej Sikorowski świętuje okrągły jubileuszŹródło: Materiały prasowe, fot: Jacek Dylag

Przed laty to uniwersyteckie wykształcenie, środowisko, kojarzyło się też inaczej, siało twórczy ferment.

Oczywiście. Czas mojej młodości był niezwykle twórczy. Kołem zamachowym wszelkich kulturalnych wydarzeń, moim zdaniem, był ruch studencki, z którego wyrosłem. Instytucja klubu studenckiego miała własny budżet, własne inicjatywy, buzowało w niej, cały czas się coś działo. Dziś ten ruch praktycznie nie istnieje.

d11v4s4

Wróćmy do tekstów. Ich interpretacja to jedno, ale wykorzystanie drugie. Wspomina pan w biografii, że zdarzało się, że pana piosenki, jak "Nowy rok" czy "Zamieszkajmy pod wspólnym dachem", nabierały dodatkowych znaczeń, a nawet były wykorzystywane wbrew pierwotnym założeniom.

Pisałem te piosenki w czasach komuny. Istniała cenzura. Wszystko mogło być więc aluzyjne, a interpretacja była dowolna. "Nowy rok" w założeniu była zwykłą, zimową piosenką, o przemijaniu, o zmieniających się kartkach w kalendarzu. Natomiast w związku z burzliwymi zajściami w 1970 r. na Wybrzeżu i poważnymi zajściami społecznymi piosenka została odczytana jako swoiste proroctwo zmian. Niektórzy śpiewali zamiast "nowe niesie kalendarze", "nowe niesie sekretarze". Znaleźli się nawet dotknięci, którzy uważali, że Sikorowski wieszczy zmiany na szczytach władzy.

"Zamieszkajmy pod wspólnym dachem" z kolei była prostą piosenką, o ogólnoludzkich relacjach. Ale w stanie wojennym była używana do prób integrowania społeczeństwa, oczywiście w zgodzie z oficjalną ideą, nadawaną przez radio. To mi się nie podobało. Nie chciałem występować jako rzecznik sfer rządzących. Ale nie miałem na to wpływu, piosenka została nagrana dla Programu Pierwszego Polskiego Radia i radio mogło z nią zrobić, co chce. Nie mogłem protestować.

d11v4s4

Kiedy piosenka trafia do obiegu, żyje własnym życiem, nie mamy już na to wpływu. Równocześnie uważam, że ma niebywałą siłę rażenia. Trwa zaledwie kilka minut, a jeśli jest dobrze skonstruowana, może nieść więcej treści niż dwutomowa powieść. Jest silnym przekaźnikiem i tę wartość należy docenić. To jednak, jak zostanie wykorzystana, to zupełnie inna kwestia. Zawsze istnieje ryzyko, że ktoś wypaczy myśl autora.

Z drugiej strony podchodzi pan z dystansem do hitów - np. do kariery, jaką zrobiła piosenka "Kap, kap płyną łzy".

O tym, że stanie się przebojem, przesądzili odbiorcy. Ja pisząc ją, nie zakładałem, co się z nią wydarzy. "Kap, kap płyną łzy" faktycznie przypadła do gustu publiczności, ale w mojej osobistej skali lokuję ją nisko. Nie jest szczególnie odkrywcza. Jest ckliwa, łzawa i pisząc ją, zakładałem, że zostanie odebrana jako pastisz takich piosenek. Tymczasem została odebrana dość dosłownie i zasiliła grono przebojów o zawiedzionej miłości. Cóż, nie mam wpływu na to, co spodoba się publiczności, ale uważam, że napisałem wiele bardziej wartościowych piosenek.

Na przykład "Czyjaś ty", bardzo wymowną. Polska, ta dzisiejsza, się panu podoba?

Odpowiedź kryje się właśnie w tej piosence. Podoba mi się przyroda, architektura, fakt, że otacza mnie grupa przyjaciół. To aspekty, które od zawsze ceniłem i których za nic nigdy bym nie zamienił. Ale Polska rządzona przez takich władców jak obecnie, którzy rozumują patriotyzm jako jakieś sekciarstwo, nie mają szacunku dla innych ani inaczej myślących, za to próbują wszystko pokropić wodą święconą - taka mi się nie podoba.

d11v4s4

Wspomina pan, że jest miłośnikiem tradycji. Jak wyglądają u was święta Bożego Narodzenia?

Są tradycyjne. Jestem rzeczywiście bardzo przywiązany do tradycji i to mieszczańskiej, którą wyniosłem z domu. Do pięknych zjawisk, które związane są z wiarą chrześcijańską i katolicyzmem. Przekazywałem je córce, teraz wnuczce. Śpiewamy kolędy, łamiemy się opłatkiem, kładziemy pod wigilijny obrus siano, siadamy do wspólnej wieczerzy. Mamy też prawdziwą choinkę, bo nie wyobrażam sobie, by ktoś w naszym domu postawił jakieś plastikowe drzewko. Ale nasze świętowanie nie ma nic wspólnego z bytnością w kościołach. Traktuję stare kościoły jako muzea, w których obcuję z dziełami sztuki. Inna obecność mnie nie interesuje. Nie mam potrzeby kontaktowania się tam z absolutem, istotniejsze jest dla mnie bezkresne niebo, w które się wpatruję. Nic więcej mi nie potrzeba.

Andrzej Sikorowski występuje także z córką, Mają Materiały prasowe
Andrzej Sikorowski występuje także z córką, MająŹródło: Materiały prasowe

Wasza rodzina jest polsko-grecka. Ślub brał pan z żoną w cerkwi. Czy w związku z tym mieszają się w waszym domu świąteczne tradycje?

Nie. Nasze święta mają wyłącznie polski charakter. Nasz ślub w cerkwi wynikał wyłącznie z użytecznej, bardzo konkretnej przyczyny. Zawieraliśmy związek małżeński w czasie, gdy w Grecji połączenie Kościoła z państwem było bardzo silne. Nie było możliwości zalegalizowania związku poza cerkwią, byłby nieakceptowany. To był jedyny powód, ten epizod nie wynikał z praktyk religijnych. Ale wciąż pamiętam chór, który śpiewał podczas ceremonii. To było piękne wykonanie, dlatego wspomnienie zachowałem do dzisiaj.

d11v4s4

Jesteście razem z żoną ponad 40 lat. Czy jest coś, co pana zaskoczyło na początku znajomości, kiedy poznawał pan bliżej i Greków, i Grecję? Polakom do Greków blisko czy się bardzo różnimy?

Cała Grecja zaskakuje. Kiedy pierwszy raz się tam znalazłem, uległem euforycznemu zachwytowi. Pamiętajmy, że u nas wówczas była szara komuna, tam wszystko było kolorowe, tętniło życiem. Szczególnie wieczorami i nocą. Dla takiego przybysza jak ja kraj ten jawił się jako miejsce, w którym wszyscy fantastycznie się czują i nic nie robią, tylko doskonale bawią, uśmiechają, padają w objęcia, wznoszą toasty. Z czasem tę opinię zweryfikowałem. Grecja boryka się z podobnymi problemami, jak Polska i inne europejskie kraje. Ale jest dla mnie niewątpliwie drugą ojczyzną - wakacyjną, bo nie wyobrażam sobie, byśmy co roku nie pojawiali się tam latem. To piękne miejsce, świetnie spędza się tam czas. Ale to nie jest już to, co mnie porwało na początku.

Myśleliście kiedykolwiek, żeby się przenieść na stałe do Grecji?

Nie. W przypadku kogoś tak związanego z Krakowem, to nie wchodzi w grę. Poza tym to, co robię, jest tak dalece zdeterminowane językiem, że nie mógłbym pracować nigdzie indziej. W Grecji jest wystarczająco dużo muzyków. Nie mógłbym też pisać tam tekstów, bo nie znam tak dobrze greckiego. Nie myśleliśmy nigdy o tym, by wyemigrować. Choć rzeczywiście, gdybyśmy trafili tam na stałe, mielibyśmy mocne oparcie. W Grecji mieszka trójka rodzeństwa mojej małżonki, moja córka, Maja, jest dwujęzyczna, spędziła tam dużo czasu i ma partnera Greka. Jesteśmy z tym krajem już i tak silnie związani. A ja wolę patrzeć ze swojego okna na krakowskie Planty.

Andrzej i Maja Sikorowscy z zespołem Materiały prasowe
Andrzej i Maja Sikorowscy z zespołemŹródło: Materiały prasowe

Ale jest pan też miłośnikiem podróży. Wyobraża sobie pan scenariusz, bez tych wojaży, w którym nie poznaje pan innych kultur?

Multikulturowość jest nam potrzebna, niezwykle wzbogaca. Nawet w najprostszym, codziennym wymiarze - jeśli w domu jest więcej niż jedna kuchnia, więcej niż jeden język, zwyczajnie jest przyjemniej, ciekawiej. Nie wyobrażam też sobie, że mógłbym nie podróżować. Mimo że mój zawód wymusza na mnie ciągłe życie w drodze, zawsze miałem w sobie chęć odkrywania innych krajów. Nie tylko z zespołem. Choć, jak przystało na polskiego estradowca, kilka razy odwiedziłem ośrodki polonijne w Stanach i Kanadzie. Ale z własnej, prywatnej inicjatywy, byłem parę razy w Afryce, byłem w Chinach, Indiach, dwa razy w Australii. Naprawdę trochę tego świata obejrzałem.

Nawiązując na koniec do jubileuszu, czy zdarza się panu myśleć o zejściu ze sceny? Czy po pół wieku spędzonego z muzyką, w ogóle przychodzi myśl, że pora powiedzieć dość?

Formalnie, z racji wieku, już jestem emerytem, ale jeśli chodzi o zejście z estrady, to ten moment wyznaczy moje zdrowie. Bardzo lubię to, co robię. Zrezygnuję, kiedy uznam, że nie jestem w stanie zaśpiewać, a moje palce nie będą w stanie dociskać strun na gryfie gitary. To będzie sygnał "panu już dziękujemy". Nie zamierzam odbierać braw za to, że mogę ustać na scenie. To średni splendor. Ale dopóki będę sprawny i znajdą się ludzie, którzy będą chcieli mnie posłuchać, to będę śpiewał. Taki stan to dar od losu.

Andrzej Sikorowski, lider kultowej grupy Pod Budą, zagrał jubileuszowy koncert 30 grudnia 2020 w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Jego zapis wraz z okolicznościowym, dwupłytowym albumem "50 lat śpiewania", ukazał się 19 listopada 2021 r. nakładem wytwórni Warner Music.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d11v4s4
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d11v4s4