Anita Dymszówna: Najsmutniejsza historia polskiego show-biznesu. Niesłuszne pomówienia zrujnowały jej życie i karierę
Losy Dymszówny są przykładem, jak niesłuszne oskarżenia, wymierzone we wrażliwą i niewinną osobę, mogą doprowadzić do tragedii.
Córka jednej z największych polskich gwiazd, Adolfa Dymszy, i żona Macieja Damięckiego, była świetnie zapowiadającą się aktorką. Choć nigdy nie dorównała popularnością ojcu, grywała w filmach i występowała na teatralnych scenach, ceniona przez krytykę, widzów i kolegów po fachu.
Wszystko zmieniło się w połowie lat 70., po śmierci Dymszy. Anitę napiętnowano, oskarżono, że oddała chorego ojca "do przytułku", zarzucono jej brak uczuć i egoizm. Skazana na ostracyzm, niemal pozbawiona wsparcia, nie mogąc liczyć na pomoc dawnych przyjaciół, Dymszówna wycofała się z życia publicznego i pogrążyła się w nałogu.
3 marca kończyłaby 78 lat. Zmarła w zapomnieniu, 7 lipca 1999 roku.
Dymszówna była jedną z czterech córek Adolfa Dymszy i jego żony, baletnicy Zofii Olechnowicz. Jako jedyna poszła w ślady sławnego rodzica – w 1968 roku ukończyła warszawską PWST i wkrótce trafiła na scenę.
Dwa lata później dostała swoją pierwszą większą rolę w filmie "Pan Dodek", w którym partnerowała ojcu. Nie mieli nic przeciwko współpracy na planie filmowym – zawsze świetnie się dogadywali i mieli ze sobą doskonały kontakt.
Nie tylko kariera układała się młodej Dymszównie pomyślnie. Szczęście – choć krótkotrwałe – odnalazła również w małżeństwie z kolegą ze studiów, Maciejem Damięckim. I kiedy sądziła, że nic nie jest w stanie zmącić jej radości, nadszedł pierwszy cios.
Stan jej ojca, już wcześniej uskarżającego się na złe samopoczucie, stale się pogarszał – prawdopodobnie Dymsza cierpiał na chorobę Alzheimera. Jego żona i córki dokładały wszelkich starań, by zapewnić mu jak najlepsze warunki. Jak twierdzą bliscy znajomi, Anita dzieliła czas między teatr a dom rodzinny, całkowicie zaangażowana w opiekę nad ojcem.
Sytuacja w domu Dymszów stawała się coraz bardziej dramatyczna. Olechnowicz, starzejąca się i narzekająca na poważne problemy z kręgosłupem, nie radziła sobie z opieką nad mężem. Brakowało jej siły, energii i, oczywiście, pieniędzy. Córki pomagały, jak mogły, ale to nie wystarczało, by podreperować domowy budżet.
Gdy stan Adolfa jeszcze się pogorszył, jego żona zdecydowała się przenieść męża do Domu Opieki Społecznej w Górze Kalwarii, gdzie miałby zapewnioną niezbędną opiekę. Tam, wraz z córkami, odwiedzała go regularnie.
Dymsza zmarł 20 sierpnia 1975 roku. Zrozpaczona Anita nie tylko musiała pogodzić się ze śmiercią rodzica, ale i stawić czoła środowisku artystycznemu, które wypowiedziało jej cichą wojnę. Dawni znajomi, oburzeni, że aktorka oddała ojca "do przytułku", odwrócili się od niej i otwarcie bojkotowali.
Tylko nieliczni stanęli w jej obronie, przypominając, że Dymsza ciężko chorował i mało kto poradziłby sobie z pracą na cały etat i stałą opieką nad chorym.
- W SPATiFie, aktorskiej knajpie, gdzie zawsze można było przyjść, kiedy chciało się do człowieka, nie dopuszczano jej do towarzystwa, nie rozmawiano z nią, zdarzało się, że kiedy podchodziła do stolika, jej koledzy wstawali i odchodzili - wspominał przyjaciel Dymszówny, Cezary Bryka, na portalu Studio Opinii. - Wiedząc z własnego doświadczenia, czym jest opieka nad całkowicie niesprawnym człowiekiem, próbowałem reagować, wyjaśniać, jak było. Nikt nie chciał słuchać.
Nagonka na Dymszównę trwała w najlepsze. Ją i tylko ją, nie matkę czy siostry, obarczono "winą" za oddanie ojca do domu opieki, krytykowano moralność aktorki, dopatrywano się ukrytych motywów jej postępowania i podawano w wątpliwość artystyczne dokonania.
- Anita starała się jakoś trzymać, ale słabiutko jej to wychodziło – twierdził Cezary Bryka. - Wreszcie zdarzyło się, że raz w życiu usłyszałem jej płacz: zadzwoniła do mnie, kiedy z okazji jakiejś związanej z Dymszą rocznicy telewizja przygotowywała program z udziałem gości. Anity nie zaproszono.
Samotna (jej małżeństwo z Damięckim się rozpadło) powoli wpadając w depresję, próbowała trzymać fason, ale niechęć, z jaką się spotykała, była zbyt duża. Pocieszenia i zapomnienia zaczęła szukać w alkoholu. Na tyle, na ile mogła, odcięła się od dawnego świata. Piła coraz więcej.
- Kontakty z nią były coraz trudniejsze, wreszcie któregoś dnia powiedziała: "Więcej nie zadzwonię. Chcę, żebyś pamiętał mnie taką, jaka byłam" - wspominał Bryka. - Nie było możliwości perswazji, podjęła decyzję i już. Niedługo potem zaangażowała się do teatru w Koszalinie, dopiero po latach wróciła do Warszawy, ale nadal unikała kontaktów.
Zmarła 7 lipca 1999 roku, niemal w całkowitym zapomnieniu. Lecz nawet wtedy nie dano jej spokoju. Jeszcze na pogrzebie szeptano, że Anita, materialistka, oddała ojca do przytułku, bo chciała przejąć jego dom.
- Tak to środowisko zabiło człowieka, a po śmierci obsmarowało – komentował Bryka.