Bunt ulicy w wersji symfonicznej. JIMEK o kolejnej edycji koncertu HISTORIA POLSKIEGO HIP-HOPU
O sile najsłynniejszych hip-hopowych utworów z udziałem orkiestry symfonicznej przekonał się każdy, kto uczestniczył w niezapomnianym koncercie JIMEK & GOŚCIE – HISTORIA POLSKIEGO HIP-HOPU na warszawskim Lotnisku Bemowo. Przyszłoroczna edycja zapowiada się równie atrakcyjnie – tym bardziej że wydarzenie będzie miało miejsce na legendarnym Stadionie Śląskim, a line-up imprezy zasili jeszcze więcej znanych wykonawców. W rozmowie z JIMKIEM zapytałam m.in. o jego fascynację rapem i o to, jak symfoniczne brzmienia mogą znaleźć wspólną płaszczyznę z muzyką ulicy.
Agnieszka Małgorzata Adamska, Wirtualna Polska: Zacznę trochę banalnie – czy jako nastolatek słuchałeś polskiego hip-hopu?
Radzimir Dębski – JIMEK: Jasne! To było coś, co totalnie zmieniło moje życie. Odkryłem muzykę, której wokół mnie nikt raczej nie słuchał. Miałem mniej więcej 12 lat i szukałem innej muzyki niż ta, która była obecna w moim domu. Podczas tych długich poszukiwań najpierw zachwyciłem się rockiem – Led Zeppelin itp. Kolejnym etapem była muzyka Beastie Boys. Sąsiad puścił mi kiedyś "Ill Communication". To płyta, na której obok punkrockowych kawałków były też utwory stricte hip-hopowe i aranżacje instrumentalne. Po Beastie Boysach poznałem jeszcze Wu-Tang Clan i wtedy już przepadłem, straciłem głowę dla tej muzyki. W tym samym czasie ktoś przyniósł do szkoły kasetę kieleckiej grupy Wzgórze Ya-Pa 3. To była 3 albo 4 klasa podstawówki. Niedługo potem był Kaliber 44, Molesta. Ta lista z biegiem czasu zaczęła się powiększać.
Wydaje mi się, że zrealizowałem już dużo rzeczy, które chciałem zrobić, ale najfajniejszym celem do osiągnięcia jest to wciąż żywe marzenie z dzieciństwa, ta piękna motywacja. Sięgnięcie po te kawałki po latach było dla mnie właśnie spełnieniem tego marzenia.
Pochodzisz ze Szczecina. Tamtejsza scena hiphopowa funkcjonuje praktycznie od początku zaistnienia tego gatunku w Polsce i ma mocnych reprezentantów, jak np. Łona, Bonson czy Rena z grupy WRR. Inspirowali cię w muzycznych poszukiwaniach?
Absolutnie tak. Łona był wtedy w składzie Wiele C.T. i zdecydowanie wyróżniał się na tle całej ówczesnej sceny hip-hopowej w Polsce. Posłuchaj sobie kawałka "Nie chcę się starzeć". Bit do tego tekstu zrobił Weber, z którym Łona później dalej współpracował i działają razem do tej pory. "Nie chcę się starzeć" to idealne nawiązanie do twojego pierwszego pytania. Tam jest taka zwrotka, która sprawia, że ten duet wchodzi na niesamowity muzyczny level. Do tej pory ją pamiętam. Ze względu na nieobecność Łony na naszym pierwszym koncercie na Bemowie sam ją wyrapowałem. Tam jest zawarty w pigułce cały ten klimat idyllicznego gówniarstwa i to, czym był wtedy i jest dla mnie hip-hop.
(W tym momencie JIMEK przerywa naszą rozmowę i zaczyna rapować fragment wspomnianego utworu grupy Wiele C.T.).
Chyba tym właśnie wtedy była ta muzyka – buntem, rozbiciem witryny w tej szarej rzeczywistości lat 90. Byliśmy wtedy w ciężkiej sytuacji ekonomicznej po komunizmie, ale był to jednocześnie podatny grunt do tworzenia w podziemiu takich brzmień. Hip-hop z początków swojego istnienia wcale się nie zestarzał i wciąż brzmi bardzo dobrze, bo jest połączeniem analogowych i cyfrowych dźwięków. Kawałki Wzgórza Ya-Pa 3 są tego doskonałym przykładem. Była w tym jakaś autentyczność. Młodzi ludzie brali instrumenty, przesterowywali głośniki, przepalali je, w wyniku czego powstawał taki dźwięk – szczery wyraz protestu. Chłopaki nawijali o wszystkim, co im przyszło do głowy. Ale pamiętaj też, że rymowanie wtedy było troszkę inne niż dzisiaj. Nie było np. słownika rymów. Tworzenie takiej muzyki wymagało znacznie więcej wyobraźni, wprawy i treningu.
Hip-hop przeważnie wywodził się z nizin społecznych i nierzadko pomógł tym ludziom wyjść na prostą. Sztuka ratuje ich w jakiś niebywały sposób, odciąga od kłopotów.
Muzyka symfoniczna jest szlachetna i elegancka, muzyka hiphopowa ma w sobie gorzką prawdę i kurz ulicy. Nie obawiałeś się, że tych dwóch różnych światów nie da się połączyć?
To jest zawsze kwestia ludzi. Jeżeli chodzi o same muzyczne kontrasty – to jest właśnie to, co uwielbiam. Od początku starałem się łączyć rzeczy, które pozornie wydają się sobie nie pasować. Nie chcę teraz zabrzmieć jak palant albo bufon, ale że możesz mi dać coś, co oboje uznamy za obrzydliwe, a ja spróbuję z tego wyciągnąć coś, co sprawi, że ta muzyka ci się spodoba i zaczniesz ją odbierać zupełnie inaczej. W tym sensie nie stawiam sobie pytań, czy jedno do drugiego pasuje i czy to zagra. Bardziej nurtują mnie takie społeczno-filozoficzne dylematy, tzn. czy się za to w ogóle zabierać. W związku z tym, że zrobiłem muzyczne projekty dotyczące historii polskiego i amerykańskiego hip-hopu, ludzie często pytają mnie, czy nie wziąłbym się za jakieś inne gatunki, by sprawić, żeby te ginące i zapomniane stały się znów fajne. Oczywiście, można, tylko czy to jest w ogóle potrzebne i czy świat stanie się od tego lepszy?
Sięgnąłem po hip-hop, bo uważam, że prawdziwy talent zawsze był i nadal jest na ulicy. Chociaż ta sztuka przez wiele lat była wyszydzana, to wierzę, że w pełni zasługuje na podniesienie jej rangi i przypomnienie, jak wielką ma moc, a orkiestra symfoniczna doskonale spełnia to zadanie. Odpowiedzią na pytanie, czy te gatunki da się połączyć w spójną całość, był dialog społeczny i ta niesamowita jedność, jaka miała miejsce na moich dotychczasowych koncertach. To wydarzyło się samoistnie – ja nie jestem socjologiem, żebym mógł przewidzieć taki obrót zdarzeń. Na ten sam koncert przyszli ludzie, którzy normalnie nigdy by się nie spotkali. To zjawisko uzależnia – chcę, żeby tak działo się częściej i żeby na kolejnych koncertach pojawiali się ludzie z najróżniejszych środowisk, o najróżniejszych korzeniach, poglądach i gustach muzycznych.
Przed nami kolejna odsłona symfonicznej historii hip-hopu. Pierwszy koncert z tego cyklu zagrałeś pół roku temu na warszawskim Bemowie. Nie będę pytać o wrażenia widzów, bo widziałam, że były entuzjastyczne. Jestem za to ciekawa, jak sami raperzy odebrali swoje utwory grane przy udziale orkiestry.
Te momenty, kiedy podczas prób usłyszeli swoje kawałki po raz pierwszy, to zdecydowanie moje ulubione wspomnienia z tego projektu. Myślę, że przywołując ten projekt w pamięci po 50 latach, wciąż będę widział przede wszystkim ich miny (śmiech). Dla nich obcowanie z taką ilością instrumentów było przedziwnym doświadczeniem. Ktoś, kto nigdy nie był w pomieszczeniu, gdzie gra orkiestra, odkrywa muzykę na nowo i uczy się ją odczuwać. Dźwięk 80 instrumentów przenika na wskroś. Każde nagranie, jakby genialne nie było, nie odda tego uczucia, jakie daje odbiór muzyki na żywo.
Domyślam się zatem, że byli zachwyceni?
Raczej zszokowani, czasem zestresowani, nerwowi, niektórzy byli rozdzieleni. W pierwszej odsłonie tego projektu wzięło udział 38 raperów, każdy wyróżnia się zupełnie innym charakterem i odmiennym podejściem do muzyki. Na przykład O.S.T.R. był w szkole muzycznej, grał na skrzypcach w orkiestrze. Gadaliśmy o muzyce więcej niż faktycznie ćwiczyliśmy. Z kolei Tede słuchając nowych, symfonicznych aranżacji swoich bitów, zaczął w pewnym momencie rapować zupełnie inne kawałki, mieszał je ze sobą. Uwielbiam także reakcję grupy PRO8L3M. W ostatniej chwili mocno zmieniłem ich kawałki, do tego stopnia, że razem zastanawialiśmy się, co będzie zwrotką, a co refrenem.
W przypadku orkiestry symfonicznej często wystarczy zaledwie jedna drobna subtelność albo zmiana natężenia dźwięku, żeby całkowicie odmienić dobrze znany utwór. Oni grali swoje kawałki przez 20 lat, ten podkład zawsze był taki sam. Słuchając nowych aranżacji, mieli wrażenie, że znają te melodie, ale ich nie znają. Ich miny w tamtych chwilach były bezcenne.
W swoim niedawnym wpisie na YouTube wspominasz, że nie wszyscy hip-hopowi twórcy byli chętni do współpracy przy tym projekcie. Niektórzy w ogóle nie odebrali telefonu. Jak mimo wszystko udało ci się zgromadzić tak imponującą listę gości?
Wyglądało to tak, że najpierw pion menedżerski przeprowadził wstępny rekonesans i ustalili, kto wyraża chęć rozmowy na temat udziału w takim projekcie, a następnie ja do nich dzwoniłem, żeby osobiście pogadać o wizji i koncepcji. Było to trudne przedsięwzięcie, bo nie da się zgrać wszystkich grafików. Pozytywnym aspektem tej współpracy był na pewno fakt, że wiele składów udało nam się wskrzesić, połączyć i sprawić, by znów wrócili do grania. Fenomen, Gramatik, Kaliber 44 czy Mor W.A. to grupy, które zwiesiły działalność na kilka lat. Te młode, rapujące chłopaki, których pamiętamy, to są dziś czterdziesto, pięćdziesięcioletni kolesie, którzy robią różne inne rzeczy w życiu. Chyba właśnie dlatego zakończyłem bemowski koncert kawałkiem "Czas nas zmienił chłopaki…" grupy Warszafski Deszcz. Nie mogę nie wspomnieć o dziewczynach, bo wśród zaproszonych gości pojawiła się też szczecińska grupa WRR, czyli WdoWA, Rena i Ryfa.
JIMEK & GOŚCIE – HISTORIA POLSKIEGO HIP-HOPU to nie pierwszy hip-hopowy projekt w twojej artystycznej karierze. W 2015 r. na scenie NOSPR zagrałeś największe klasyki światowego hip-hopu, a w 2019 na twoim koncercie w ramach H&M loves Music pojawili się gościnnie dwaj hiphopowi muzycy – Quebonafide i Taco Hemingway. 2019 r. to także koncert JIMEK Symphonixx + Narodowa Filharmonia Wrocławska w Hali Stulecia. Jak wspominasz te minione, symfoniczno-hiphopowe eksperymenty?
Dziś pojawia się całkiem dużo takich projektów, ale wtedy to było zupełnie nowe. Mój pierwszy projekt z NOSPR-em i Miłoszem Boryckim – Miuoshem, wtedy po raz pierwszy odczułem ten socjologiczny fenomen, zjawisko przenikania się kultur i wzajemnego dialogu. Zagraliśmy to na Stadionie Śląskim przy publiczności liczącej 45 tys. ludzi. W międzyczasie, na H&M loves Music zagrałem z Taco, Quebo i Pezetem, który pojawił się też na koncercie w Hali Stulecia.
Widząc, ile szumu wygenerowała historia hip-hopu amerykańskiego w aranżacji symfonicznej, wiedziałem, że muszę zrobić też polską odsłonę tego projektu. Kwestią do zastanowienia było jedynie, jak to zrobić porządnie. Kilka dni temu wstawiłem na YouTube 15-minutowy medley instrumentalny. Wyobraź sobie, że ten medley zagrałbym na koncercie jako bis i tyle. My z tych 15 minut zrobiliśmy 3-godzinny koncert z 38 raperami i raperkami, z zaledwie 3 krótkimi przerwami. Te kawałki się przenikały i wchodziły ze sobą w dialog, tworząc spójną, jednolitą kompozycję. 92 kawałki w 3 godziny…
Pierwsza odsłona tego wydarzenia z pewnością podbiła serca miłośników hip-hopu, ale też pozostawiła apetyt na więcej. Drugi rozdział tej muzycznej historii rozbrzmi na Stadionie Śląskim dopiero 16 września 2023 r., co oznacza, że publiczność musi czekać na ten koncert jeszcze prawie rok. To długo czy krótko na przygotowania do takiego występu?
Dość długo. Wiadomo, że wydarzenia na stadionie wiążą się z niesamowitą logistyką. Jest to też odważne przedsięwzięcie, biorąc pod uwagę nieprzewidywalność rynku – zwłaszcza po pandemii. Warunki stadionowe wymuszają na mnie konieczność wypowiadania się na tematy, o których jako muzyk nie mam pojęcia, jak np. kosztorys, od którego w dużej mierze zależy jakość nagłośnienia na koncercie. Wyprodukowanie koncertu na najwyższym poziomie zawsze niesie ze sobą duże koszty. Długi czas oczekiwania na to wydarzenie jest po to, żebyśmy mogli wszystko w porę załatwić i zorganizować jak najlepszy line-up.
Nie rozgraniczałbym tych koncertów na pierwszy czy drugi rozdział. Ich kolejność nie ma żadnego znaczenia – chodzi wyłącznie o to, żeby podkreślić ich wyjątkowość i niepowtarzalność, bo nawet jeżeli ponownie zagralibyśmy na scenie te same kawałki, to nigdy nie będzie ten samo brzmienie. Nie
używałbym też określeń "lepszy" czy "gorszy". Każdy z nich czymś zaskakuje i jest wyjątkowy. Choć liczę na kontynuację tego projektu, to może się okazać, że koncert na Stadionie Śląskim będzie ostatnim z tego cyklu. Tak samo było przed występem na Bemowie. Braliśmy pod uwagę fakt, że to może być ostatni taki występ. Ja nie mam prawa głosu w tej kwestii – głosuje publiczność oraz ilość sprzedanych biletów. Mogę zapewnić, że druga odsłona tego projektu nie będzie żadnym odgrzewanym kotletem. Zawsze przemycam na scenę coś nowego.
W takim razie czym przyszłoroczna edycja będzie się różniła od tej minionej?
Na pewno line-upem. Dla mnie cenną wskazówką jest to, co wydarzyło się na Bemowie i jak wielu raperów było zadowolonych z tego koncertu. Oni chcą wrócić i grać dalej – to jest megamotywujące. Wielu kwestii nie jesteśmy jeszcze w stanie przewidzieć. Na pewno będzie wiele niespodzianek, mam też nadzieję, że lista gości znacznie się powiększy. Dawniej w ogóle nie ogłaszałem wcześniej, kto będzie na koncertach i do ostatniej chwili nie było wiadomo, jacy artyści pojawią się ze mną na scenie. W przypadku takiego wydarzenia nie można sobie pozwolić na spontaniczne akcje.
Masz poczucie, że formuła tego wydarzenia może się szybko wyczerpać? Lista twórców hip-hopowych jest ograniczona.
Zawsze podkreślam, że to nie jest tylko mój koncert – wiele osób i czynników ma wpływ na jego przebieg i na dalsze losy tego cyklu. To dla mnie niesamowity zaszczyt, że jest sygnowany moim imieniem, ale ja w tym projekcie mam jedynie jakąś ograniczoną funkcję. Na przykład staram się unikać brania mikrofonu do ręki na koncertach. Wolę mówić do publiczności muzyką. To koncert, w którym siłą jest hip-hop i jego reprezentanci – zaproszeni goście. Totalnie zszokowała mnie informacja, że podczas bemowskiego koncertu zapomniałem o swoim własnym kawałku, który gdzieś w tej historii polskiego hip-hopu ma też swoje miejsce. Ilość kawałków i to, że następowały po sobie tak płynnie, sprawiło, że mój własny wyleciał mi z głowy. To był pierwszy koncert, na którym nie zagrałem nic swojego.
Forma koncertu też nie zależy tylko ode mnie. Proponowałem raperom po trzy wybrane przeze mnie numery, a oni nierzadko sięgali po zupełnie inne. Musiałem się dostosować do ich wyobrażeń i pogodzić wszystkie wizje.
JIMEK & GOŚCIE – HISTORIA POLSKIEGO HIP-HOPU to sentymentalna, muzyczna podróż, w którą z pewnością najchętniej wybiorą się osoby dorastające w latach 90. Ale czy tylko oni?
Na poprzednim koncercie mieliśmy trzy pokolenia raperów. Tym razem będziemy się starać, żeby było ich jeszcze więcej. Szczycę się tym, że nie próbuję robić muzyki dla jednej, określonej grupy ludzi. Nie ma nic złego w tym, że dany utwór dociera do większego grona odbiorców. Zawsze uważam, że idąc na koncert, powinnaś dostać coś, czego się nie spodziewałaś, a muzyka ma cię skłonić do zastanowienia. Intrygowanie ludzi, dawanie im muzyki z odrobiną szaleństwa i zmuszanie ich do dialogu – to wszystko jest piękne i to jest właśnie sens tego, co robimy. Poprzednia edycja pokazała, że kawałki bliskie sercu mogą jednoczyć zupełnie różną publiczność. Wierzę, że na Stadionie Śląskim zadziała ta sama magia.
Bilety na przyszłoroczną edycję koncertu JIMEK & GOŚCIE – HISTORIA POLSKIEGO HIP-HOPU można kupić klikając w ten link: www.historiahiphopu.pl
WP Gwiazdy na: