Dekadę temu pracowała w TVP, teraz ma restaurację. Przekwalifikować się? "Ewentualnie na punkt szczepień"
- Gdy ktoś ma nóż na gardle i ma do wyboru życie swoje i rodziny, a karę finansową, to nic dziwnego, że zdecyduje się złamać przepisy – mówi w rozmowie z WP Katarzyna Obara, była prezenterka Telewizji Polskiej, a dziś restauratorka.
Katarzyna Obara przez wiele lat była bohaterką wielu nagłówków. Jako dziennikarka TVP, prowadząca "Pytanie na śniadanie", kandydatka na prezydenta Wrocławia, w końcu jako restauratorka. Niewątpliwie najgłośniej było w mediach o jej rozstaniu z TVP w 2011 r., które – jak mówiła w wywiadach – odbyło się "bez znieczulenia".
- Wie pani, gdy dostaje się od kobiety, mojej ówczesnej szefowej, list polecony z wypowiedzeniem z pracy, choć wcześniej dostało się z telewizji urlop wychowawczy na rok, to jest to skrajnie niefajne, tak to ujmę. Dzisiaj nie mam pojęcia, jak jest w TVP i nie chcę wiedzieć, ale i kiedyś praca zespołowa to było puste wyrażenie – komentuje Katarzyna Obara w rozmowie z WP.
- Śmieszy mnie, gdy ktoś pisze, że rozstałam się z TVP. Dostałam wypowiedzenie. To było pod koniec kwietnia. Miałam 5 dni, żeby iść z tym do sądu pracy. Która mama z maleńkim dzieckiem miałaby czas na taką walkę? Generalnie uważam, że telewizja to takie miejsce pracy, w którym inspekcja pracy miałaby co robić. W telewizji publicznej panuje skrajna patologia, jeśli chodzi o zatrudnianie ludzi – oskarża.
Obara sama stworzyła środowisko pracy.
Zobacz: Robert Makłowicz o sytuacji restauratorów: "są przypadki samobójstw"
Pandemia wiele zniszczyła
Od czerwca 2012 r. prowadzi we Wrocławiu restaurację OK Wine Bar. To, jak pandemia zniszczyła biznes gastronomiczny, wywołuje szczególnie jedno pytanie: czy żałuje?
- Gdy zmieniałam branżę z medialnej na gastronomiczną, to każdy, kto się na tym zna, mówił, że wybrałam najgorszy biznes z możliwych. Może się przecież wydawać, że posiadanie własnej restauracji to jest bajka. Będą przychodzić ludzie, będę piła kawkę, patrzyła na widok roztaczający się za oknami – opisuje.
- A to tak nie jest, bo zatrudnia się kilkanaście osób, zarządza dostawami, menu. Pierwsze trzy lata płaciłam frycowe. Byłam żółtodziobem. Kiedyś usłyszałam: "przeżyjesz pierwsze trzy lata to będziesz dalej żyła". No więc żyję, ale kosztowało mnie to wiele stresu. I gdy wydawało mi się, że wszystko jest już opanowane i idzie tak, jak powinno, przyszedł 2020 rok – przyznaje Obara.
Przez 8 lat nabrała jednak doświadczenia. Dziś zaznacza, że w jej planach nie ma i nie będzie zamknięcia restauracji.
- Chciałabym wymazać potworny 2020 r. Z drugiej jednak strony ten kryzys nauczył nas jeszcze lepszego zarządzania. Ale przede wszystkim człowieczeństwa. Znam restauratorów, którzy już wiele miesięcy temu zwolnili całą załogę. Ja nikogo. Wszyscy trzymamy się razem. To przecież tak ważne w budowaniu wzajemnego zaufania, które przełoży się na wspólną pracę w przyszłości. Załoga wie, że może na nas liczyć. Plus przy tym chaotycznym zarządzaniu rządu może się przecież w każdej chwili okazać, że za 3 dni wracamy do normalnej pracy. I kto by pracował? Z jednej strony umiejętne zarządzanie biznesem, z drugiej zwykła ludzka przyzwoitość – mówi WP.
Widmo bankructwa?
W internecie pojawiły się plotki, że nad Obarą wisi "widmo bankructwa"? Wyjaśnia nam:
- Jestem w spółce z.o.o, co oznacza, że nie odpowiadam majątkiem prywatnym za ewentualne bankructwo restauracji. Pod tym względem ja jestem bezpieczna, ale są tacy restauratorzy, którzy mają jednoosobowe działalności gospodarcze, a to równa się z tym, że własnym majątkiem odpowiadają za długi firmy. To może skończyć się stratą domu, całego majątku, mogą skończyć na bruku.
Koszty utrzymania biznesu są potężne. W przypadku restauracji takiej jak OK Wine Bar to kwoty rzędu 180-200 tys. złotych miesięcznie. W to wchodzą koszty najmu, wypłaty pracowników, opłaty za gaz, prąd, koszty dostaw itd. Są dotacje od rządu, choć restauratorka określa je wprost "skandalicznymi".
- Na 12 miesięcy zeszłego roku pracowaliśmy tak naprawdę tylko 5. Zostaliśmy bez żadnego wsparcia, bo trudno mówić, że 5 tys. zł. zapomogi to realne wsparcie dla przedsiębiorcy. U mnie to jest równoważne z jednym rachunkiem za prąd. W grudniu złożyłam wniosek o to 5 tys., a do dziś nie mam odpowiedzi – komentuje.
Mówi też, że dzięki OK Wine Bar utrzymuje się 15 rodzin, dla których jej restauracja jest jedynym źródłem dochodu.
- W listopadzie dzięki dowozom i jedzeniu na wynosi mieliśmy 10 proc. normalnego obrotu. Dzięki tym 10 proc. możemy chociaż karmić morale załogi. Przekwalifikować się? Zdaje się, że najlepiej na klinikę weterynaryjną, bo chyba tej branży kryzys nie dopadł. Ewentualnie na punkt szczepień.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Veto
Pojawia się coraz więcej ogłoszeń restauratorów, którzy pomimo trwającego lockdownu, chcą otwierać swoje biznesy i przyjmować gości na miejscu. W ramach akcji #otwieraMY zbuntować przeciwko rozporządzeniom rządu zamierza się już wiele knajp.
- W pełni to rozumiem – komentuje Obara, choć ona sama nie rozważa podjęcia takiej decyzji.
- Gdy ktoś ma nóż na gardle i ma do wyboru życie swoje i rodziny, a karę finansową, to nic dziwnego, że zdecyduje się złamać przepisy, które de facto nie są respektowane przez polityków takich jak pani minister Emilewicz. Rządzący tworzą przepisy, nie przestrzegają ich, więc w ludziach rodzi się bunt. Ja go popieram, tylko mam duży dysonans poznawczy. W listopadzie we Wrocławiu brałam udział w proteście branży gastronomicznej. Gdy zapowiadaliśmy ten strajk restauratorom, to nie brakowało tych, którzy odmówili. Woleli popatrzeć przez okno. Solidarność w branży jest taka sobie – kwituje.