Emil Karewicz nie żyje. Miał 97 lat
"Z ogromnym smutkiem informujemy, że dzisiejszej nocy, w wieku 97 lat, zmarł wybitny aktor teatralny i filmowy, Ambasador Domu Artystów Weteranów w Skolimowie, Emil Karewicz" - czytamy w komunikacie Związku Artystów Scen Polskich.
Polski aktor teatralny, filmowy i radiowy. Najbardziej znany z roli króla Władysława Jagiełły z filmu "Krzyżacy” z 1960 roku oraz Hermanna Brunnera w "Stawce większej niż życie”.
Pierwsze kroki w zawodzie aktora stawiał w swoim rodzinnym mieście - Wilnie. Jego zawodowe plany przerwała II wojna światowa, w czasie której wstąpił do 2. Armii Wojska Polskiego. Po zakończeniu walk przeniósł się do Polski. Rozpoczął studia na wydziale aktorskim Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Łodzi. Mimo wielkich ambicji, nie ukończył uczelni. Nie powstrzymało go to jednak od rozpoczęcia kariery w wymarzonym zawodzie.
Na scenie debiutował rolą kelnera w "Klubie kawalerów" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Szybko trafił też na duży ekran. Przełomowe okazały się dla niego lata 50., kiedy to miał okazję wystąpić w kilku produkcjach cenionych polskich reżyserów.
Oglądać go można było m.in. w "Kanale" Andrzeja Wajdy, "Cieniu" Jerzego Kawalerowicza oraz "Bazie ludzi umarłych" Czesława Petelskiego, gdzie zagrał Tadka "Warszawiaka".
Nie spodziewał się, że kolejna dekada przyniesie mu popularność, o jakiej mógł tylko marzyć!
W 1960 roku zagrał króla Władysława Jagiełłę w "Krzyżakach" Aleksandra Forda. Jak zdradza Karewicz, przyszedł na zdjęcia próbne do roli księcia mazowieckiego, a zagrał o wiele bardziej znacząca postać. Swój występ wspomina z sentymentem.
– Od tego czasu wiele się zmieniło w technice filmowej, w wyrazie artystycznym i w gustach widza. Jest to już troszeczkę ramotką tchnący film, bo tyle lat minęło... Ale miło się na to patrzy, to jednak jest kawałek historii - mówił kilka lat temu w wywiadzie dla "Faktu".
Przystojny aktor otrzymywał coraz więcej zawodowych propozycji. Występ w "Stawce większej niż życie" okazał się tym, który na zawsze wpłynął na przebieg jego kariery. I chociaż wcielił się w postać negatywną, widzowie polubili go jako niemieckiego oficera.
- Podobno widzowie utożsamiają aktora z graną postacią, ale na szczęście mnie z powodu Brunnera nigdy nie spotkały żadne nieprzyjemności - zapewniał potem na łamach "Super Expressu".
- Miałem być taką wredną przeciwwagą dla szlachetnego Klossa. (...) W tamtych czasach i później dziennikarze pytali mnie dość często, czy mam w sobie coś z Brunnera. Oczywiście nic. Realizację tych odcinków, w których brałem udział pamiętam ogólnie, raczej bez detali. Wszystko przebiegało bardzo płynnie - wspominał w jednym z wywiadów.
Z czasem okazało się, że występ w produkcji TVP negatywnie odbił się na dalszych losach aktora. Brakowało dla niego ról.
- Tak bardzo kojarzyłem się z Brunnerem, że reżyserzy bali się obsadzać mnie w swoich filmach - żalił się.
Mimo tej niechęci, Karewicz nie poddał się i udowodnił, że jest mistrzem drugiego planu. Wystarczy wspomnieć chociażby postać Leberka, sąsiad Balcerka z "Alternatyw 4".
Wraz z upływem lat artysta zaczął mieć coraz większe problemy ze zdrowiem. W 2009 roku trafił do szpitala z niewydolnością mięśnia sercowego.
- Rozklekotało mi się nieco to moje serce. Pewnie jest już zbyt przechodzone, ale dzięki Instytutowi Kardiologii w Aninie już jest pod kontrolą. Czuwamy nad tym, żeby tego klekotu było jak najmniej. Ale cóż robić? Serce wrażliwe, a powodów do stresów dookoła nie brakuje, oj nie brakuje - ze smutkiem w głosie mówił wówczas "Super Expressowi".