Ewa Minge ma dystans do swojego wyglądu
Od lat plotkuje się o operacjach plastycznych, którym miała się poddać Ewa Minge. Projektantka uparcie zaprzecza. Nie obawia się nawet udowodniać swoich racji w sądzie. W 2013 roku pozwała chirurga plastycznego, który o domniemanych ingerencjach w urodę projektantki opowiedział w jednym z programów. I wygrała.
Minge twierdzi, że nigdy nie poddała się liftingowi, a jej oryginalne rysy to dzieło genów. Konkretnie tatarskich korzeni.
Wspomniała o nich w rozmowie z Agnieszką Jastrzębską - Ja mam dość mocne, mongolskie rysy, tatarskie korzenie. Z wiekiem to niestety się gdzieś tam pogłębia.
Gwiazda wyznała, że nie lubi siebie samej oglądać w telewizji, na zdjęciach - jest niefotogeniczna. Podobno inni, gdy widzą ją "na żywo" są zdziwieni, bo prezentuje się dużo lepiej niż sfotografowana lub sfilmowana.
O zabiegach, którym się nie poddała opowiedziała w "Vivie". Przyznała, że poprawiła sobie biust, ale nie twarz:
Botoks to nie dla mnie. Raz go zrobiłam i brwi, które i tak mam bardzo wysoko, jeszcze się podniosły. Musiałam obciąć grzywkę. Jestem za tym, żeby we właściwym momencie zdecydować się na ingerencję skalpelem. Wykarmiłam dwoje dzieci, Oskara przez dwa lata, Gaspara trochę krócej. Wiadomo, że kobieta, która karmi, nie ma potem już piersi jak nastolatka. Skoro więc mogłam je poprawić, zrobiłam to po prostu.
We wspomnianym wywiadzie mówiła, że jej wygląd zmienia się ze względu na przyjmowanie sterydów.
Co wy sądzicie o urodzie 47-latki? Zgadzacie się z jej opinią, że mogłaby grać w filmie potwory i to bez charakteryzacji?