Ilona Wrońska i Leszek Lichota nie posłali dzieci do szkoły. "Teraz nie odczuwamy zmian"
Ilona Wrońska i Leszek Lichota edukują swoje dzieci w domu. "Leszek uczy matematyki, a ja biologii, geografii, polskiego i historii" - wyznała aktorka w rozmowie z Wirtualną Polską.
Pandemia koronawirusa zmieniła życie wielu osób z dnia na dzień. Zamknięto szkoły i przedszkola, a większość rodziców musiała przejść w tryb pracy zdalnej. Uporządkowanie nowej rzeczywistości zajmuje wszystkim sporo czasu. Ci, którzy mają dzieci, nie ukrywają, że jest im trudno.
Teraz muszą być nauczycielami dla swoich pociech i jednocześnie wykonywać swoją pracę. Nagła sytuacja wywołana pandemią spowodowała, że wiele szkół nie jest przygotowanych na zdalną naukę. W związku z tym w internetowym dzienniku nauczyciele wpisują dzieciom zadania do wykonania w ciągu dnia. Oczywiście przy większości z nich muszą pomóc rodzice, którzy mają też swoje obowiązki zawodowe.
ZOBACZ: Miłość jest wszystkim - Leszek Lichota i Julia Wyszyńska
Ilona Wrońska i Leszek Lichota nie mają tego problemu, ponieważ ich dzieci od prawie 5 lat nie uczęszczają do szkoły.
- My kompletnie tego nie odczuwamy, bo u nas od prawie 5 lat wszystko wygląda tak samo. My idziemy swoim trybem nauczania. Zaliczamy egzaminy zupełnie inaczej niż to teraz wygląda ze względu na pandemię. Uczymy dzieci blokami, czyli np. we wrześniu i październiku skupialiśmy się tylko na biologii i geografii. Potem dzieciaki zaliczały te przedmioty i przechodziliśmy do kolejnych. Codziennie uczymy się tylko 2-3 przedmiotów.
Aktorzy zdecydowali się na szkołę w domu, a dzieciom ten pomysł bardzo przypadł do gustu.
- Nasza decyzja była podyktowana tym, że planowaliśmy podróż do USA, Meksyku i na Kubę. Podróż miała trwać pół roku i nie chcieliśmy, żeby dzieci traciły tyle miesięcy bez szkoły. Stwierdziliśmy, że sami będziemy je edukować podczas wycieczki. Po powrocie dzieci nas zapytały, czy nie moglibyśmy kontynuować tej nauki w domu - powiedziała Ilona Wrońska w rozmowie z Wirtualną Polską.
Aktorka przyznała, że sami z mężem uczą wielu przedmiotów. Do niektórych zatrudniają nauczycieli.
- Leszek uczy matematyki, a ja biologii, geografii, polskiego i historii. Do angielskiego i fizyki mamy panią Ulę, która z nami współpracuje od lat. Do chemii mieliśmy na trzy miesiące panią, która przygotowywała córkę do testów. I przychodzi też pan od informatyki, bo to nie jest nasza działka. Na początku przychodził tylko, żeby poduczać dzieci do egzaminu. Ale Kajtek tak się w to wciągnął, że kontynuują naukę. Uczą się np. programowania i syn jest dużo do przodu z materiałem. Ostatnio przerabiali nawet jakieś rzeczy z piątej klasy technikum informatycznego.
Dzięki swojej pracy Ilona Wrońska i Leszek Lichota mogą pozwolić sobie na szkołę w domu.
- Teraz nie pracujemy, bo są odwołane spektakle i plany zdjęciowe. W ciągu roku nasz zawód pozwala na to, żeby tym czasem żonglować i tak dopasowywać wszystko, żeby zmieścić się z nauczaniem domowym. Często mamy takie przestoje, że przez kilka tygodni nie uczymy dzieci, bo gramy dużo spektakli. Ostatnio wiedzieliśmy, że w tym roku do połowy lutego będziemy zajęci, więc uczulaliśmy dzieciaki, że do końca grudnia musimy ogarnąć naukę i zaliczenia. Rzeczywiście tak się udało. Oni mieli dwa miesiące wolnego. Czasem jest bardzo intensywnie, a czasami odpoczywamy, bo też musimy się zresetować - powiedziała Wrońska.
Nie da się ukryć, że tryb nauki w szkole to pewnego rodzaju powtarzalność, dzięki której uczniowie utrwalają dany materiał. Ilona Wrońska i Leszek Lichota przyjęli zupełnie inną metodę, ucząc dzieci blokami. Aktorka nie obawia się, że jej dzieci będą miały braki, czy zapomną dany materiał.
- Nie mam z tym problemu. Jak zapomną, to zapomną. To nie stwarza żadnego problemu, bo uważam, że dzieciaki zapamiętują to, co potrzebują. Nie ma takiej obawy, że za parę miesięcy będziemy wracać do jakiegoś materiału, bo uczymy je blokami. Więc powrócimy dopiero w przyszłym roku. Dużo więcej jest czasu wolnego, kiedy dzieciaki robią to, co chcą, a nie to co muszą. Podstawa programowa jest dosyć skostniałą podstawą. Połowa z tego powinna być usunięta, bo dzieciaki uczą się rzeczy, których kompletnie nie potrzebują. Dlatego nie naciskamy - wyznała.
Co na to ekspert?
Doktor Karol Jachymek z Uniwersytetu SWPS nie ma wątpliwości, że uczenie w blokach to dobre rozwiązanie.
- Tutaj możemy powołać się na słynne szkolnictwo w Finlandii. Tam edukacja nakierowana jest na takie problemy, z jakimi rzeczywiście możemy się spotkać w życiu codziennym. Jest to uczenie zintegrowane, łączące różnego rodzaju kompetencje. Jeżeli porozmawialibyśmy z jakimiś nauczycielami progresywnymi, to oni też zauważyli, że ten model uczenia bez dyscyplinarnego podziału, jest modelem dużo lepszym. Znakomitym pomysłem byłoby, gdyby u nas ktoś to zauważył, zwłaszcza teraz. Jest to idealna szansa na przemyślenie jak ten system funkcjonuje. Że pewne zmiany, uczenie w blokach, integrowanie pewnych tematów, to nie jest trudne. To jest dobre rozwiązanie, że dwa miesiące uczymy się jakiegoś zagadnienia, bo to pozwala skupić się na jakiejś tematyce - powiedział w rozmowie z Wirtualną Polską.
Jachymek opowiedział też o idealnym systemie edukacji według niego.
- W moim idealnym systemie edukacji powinniśmy się uczyć w blokach, ale w takich blokach zauważających świat holistycznie. Może się okazać, że uczenie o podróżach to uczenie nie tylko geografii, ale fizyki, matematyki, czy chemii. Ta edukacja blokowa byłaby edukacją problemową. Pokazywałaby, że te zagadnienia, o których mówimy, nie są abstrakcją i tworzą jakąś całość. Patrząc na to, co dzieje się w Polsce, to jeszcze przed nami pewna droga do tego - dodał.