Jerzy Fedorowicz był w szpitalu psychiatrycznym. Ma ważny apel
Aktor i senator Platformy Obywatelskiej mocno przeżył odejście żony. Jakiś czas temu przyznał się, że zmagał się z depresją. Teraz zdradził, że konieczny był pobyt w szpitalu psychiatrycznym.
Jerzy Fedorowicz to krakowski aktor i reżyser teatralny. W latach 1989-2005 był dyrektorem Teatru Ludowego w Krakowie. Widzowie mogą go kojarzyć szerzej m.in. z serialu "Przepis na życie". Oprócz tego artysta jest zaangażowany politycznie. W latach 2005-2015 był posłem, obecnie jest senatorem z ramienia Platformy Obywatelskiej.
Polityk nie ukrywa, że głęboko dotknęła go śmierć żony Elżbiety, z którą był przez blisko pół wieku. Kobieta zmarła w 2018 r. na raka piersi, a mężczyzna pogrążył się w depresji.
- Przestałem radzić sobie z codziennością. Nie mogłem w ogóle spać. W środku czułem strach. Taki strach jak trema aktora, który wychodzi na próbę generalną i nie jest jeszcze pewny, czy dobrze gra rolę. Mocno schudłem, nie miałem ochoty nic jeść. Nie miałem ochoty żyć - zdradził w wywiadzie dla "Dziennika Polskiego".
Boże Narodzenie w domach gwiazd. Nie dla wszystkich będą radosne
Jerzy Fedorowicz wyznał, że nadal nie radzi sobie z samotnością, która przyczynia się do rozwoju jego choroby. Uzależnił się od leków nasennych. W listopadzie br. spędził 3 tygodnie na oddziale chorób afektywnych, gdzie hospitalizowane są osoby z depresją i nałogami. Nakłoniła go do tego rodzina.
- Leczenie było świetne, ale pod kątem bytowym było zabawnie. Żeby była jasność: tam nie możesz liczyć na jakiekolwiek względy, bo jesteś senatorem albo wielkim prezesem. Nie. I bardzo dobrze. Wszyscy są równi i tylko idiota mógłby uzurpować sobie prawo do jakichś przywilejów - powiedział.
Przyznał, że pobyt w szpitalu psychiatrycznym i towarzystwo innych chorych bardzo mu pomogło. Zasmucił go jednak widok wielu młodych ludzi na oddziale.
- Najbardziej mi żal młodych. A dwie trzecie pacjentów to młodzi. Depresja - i to nie slogan - to choroba dzisiejszych czasów. XXI wieku. Dotyka w dużej mierze dwudziesto-, trzydziesto-, czterdziestolatków. I to przeraża. Pal licho mnie. Ja już i tak mam prawie całe życie za sobą. Zresztą, jak ktoś powiedział: Jurek bez Eli to jest pół Fedora - ocenił.
Pomimo zmagań z chorobą Fedorowicz nie zrezygnował z aktywności zawodowej. Podkreśla, że nie ominął ani jednego głosowania w Senacie. Dziś nie ma jednak wątpliwości, że to stres w pracy oraz choroba i późniejsza śmierć ukochanej przyczyniły się do rozwoju jego depresji. Dlatego zwrócił się do wszystkich z ważnym apelem.
- Jak zrobiłem analizę mojego życia i pracy, to musiało kiedyś wybuchnąć. A ja nie wyczułem tego momentu. Potem uciekałem, nie dawałem sobie pomóc lekarzom. Dlatego jeśli nasza rozmowa ma mieć jakiś sens, to niech tym sensem będzie apel do ludzi, żeby dali sobie pomóc. Wsłuchiwali się w słowa lekarzy. A jeśli trzeba - nie bali się iść do szpitala. To nic strasznego, żadna stygma. Wielu ludzi ma choroby i zaburzenia psychiczne, nie ma się czego wstydzić - zaapelował.
Jerzy Fedorowicz nadal jest pod opieką lekarzy i terapeuty. Polityk mówi, że trzymają go przy życiu dwa cele: nie zawieźć wyborców i spędzać więcej czasu z wnukami.