Kasia Lins: Męczy mnie kult silnej kobiety. Siła jest świadomością. Także własnych słabości
- Przepraszam, ale ten frazes "silna kobieta" się wytarł. Niewiele dziś znaczy lub jest opacznie rozumiany. Świadomość jest siłą. Silna kobieta to taka, która zna też swoje słabości. I potrafi się przed sobą do tych słabości przyznać - mówi WP Kasia Lins, opowiadając o najnowszej płycie "Omen".
Urszula Korąkiewicz: Kasiu, na płycie "Omen" chętnie czerpiesz z kultu siły. Co jest twoją tajną bronią? Co teraz uważasz za swoją największą siłę?
Kasia Lins: Spokój. I to ciekawe, bo nigdy wcześniej na tak długim dystansie tego nie czułam. Jeżeli już udało mi się go osiągnąć, przerywany był rozedrganiem czy poddenerwowaniem. Dopiero kiedy zdecydowałam się na farmakologię, która pozbawiła mnie odczuwania granicznych emocji, odzyskałam determinację do tego, żeby tę płytę napisać. Motywację do pracy regularnej i konsekwentnej. I paradoksalnie – to uruchomiło moją kreatywność. Poczucie normalności okazało się wyzwalające.
Dzięki temu mogłam z dystansem spojrzeć na sprawy, o których jeszcze niedawno pewnie opowiadałabym w bardziej gorączkowy sposób. Taki styl wypowiedzi i sposób pracy był pewnie niezbędny przy "Mojej winie". Tam cała dramaturgia i wysokie tony zamykały się w zdobnym, kościelnym koncepcie. Teraz mogę wracać do wielu zaprzeszłych sytuacji bezpiecznie, bo wiem, że te powroty i wspomnienia kontroluję. Bardzo bym chciała ten stan utrzymać i pielęgnować.
A wierzysz w to, że nad twoją nową płytą wisi dobry omen?
Jako artystka – tak. Ale w prywatnym życiu - zupełnie mnie takie proroctwa nie dotyczą. Prawdopodobnie nie jestem na nie podatna. Codzienna, domowa wersja mnie nie jest w żaden sposób natchniona. Może to stwierdzenie jest mało pociągające dla moich słuchaczy, ale ja potrzebuję równowagi. Całą swoją duchowość pozostawiam na płytach. Tam się kumulują moje moce.
I to ciekawe, jak zmienił się ten omen, o którym myślałam kiedy pisałam tę piosenkę. Myślałam o nim jako o złym znaku, zapowiadającym granice, jakąś ostateczność. Tymczasem okazał się dla mnie zbawieniem. Był alarmem, że jeśli się za siebie nie wezmę, to zaprzepaszczę szansę i pewnie na długo będę musiała się wyłączyć z funkcjonowania w zawodzie. Bo w życiu codziennym i tak radziłam sobie bardzo średnio.
Zobacz wideo: Natalia Nykiel o Krystynie Pawłowicz i sukience z wizerunkiem Matki Bożej: "Moi rodzice są wierzący, a się nie obrazili"
Spokój, o którym wspomniałaś, przełożył się na twoją pewność siebie? A raczej pewność tego, co robisz i i tego, że wybrałaś odpowiednią ścieżkę?
W pewnym sensie tak jest. Tylko ważne jest dla mnie, z czego ona wynika. Definiuję pewność siebie jako cechę o bardzo pozytywnym wydźwięku. Tu nie chodzi o bufonadę i brak pokory. Dla mnie pewność siebie to przede wszystko samoświadomość. Stawiam kolejne kroki i nie zastanawiam się, co kto o nich pomyśli. Mam w sobie morze pokory i mierzę się z wieloma opiniami na własny temat, ale to nie determinuje moich ruchów. Analiza tego co myślą o mnie inni, na pewno byłaby blokująca. Nie jestem dziewczyną z sąsiedztwa, więc z krytyką muszę nauczyć się żyć.
Mówiąc o świadomości, wspomnijmy też o drugiej stronie, o świadomości swojej delikatności, sensualności.
Mam wrażenie, że trochę się nam, kobietom, to odbiera. Albo raczej pod jakąś niewidzialną presją, same to sobie odbieramy. Mam w sobie mnóstwo delikatności i sensualności i lubię je łączyć z moją mocną, stanowczą stroną. I mam ochotę tego nie ukrywać. Wiem, że są kobiety, które nie chcą tej kruchości odsłaniać i nie dziwi mnie to, bo ta kruchość przeważnie łączona jest ze słabością.
Mogę podejrzewać skąd to się bierze. Często jesteśmy powierzchownie postrzegane. Także przez inne kobiety. Jakoś się tak utarło, że jeśli już emanujemy sensualnością, to jesteśmy tworem wykreowanym przez mężczyzn i ich seksualne zachcianki. Albo łączy się to z tłamszeniem rozumności. Jasne, że do tego dochodzi jeszcze kontekst, często kluczowy. Ale naprawdę, jedno musi drugie wykluczać?
Nie musi. I mam wrażenie, że twoja bohaterka wyłaniająca się z twoich piosenek to połączenie tych cech. Ale podkreślasz, że nie jest już tą z "Mojej winy". To jaka jest?
Moja bohaterka bierze w sprawy w swoje ręce, co nie znaczy, że jest pozbawiona wrażliwości. Zauważa swoje słabości i całe zło, które w sobie nosi, ale też to, które wyrządza. Jednocześnie broni się przed atakiem i kwestionowaniem tego, co czuje. Ucieleśnia swoje potrzeby. Bierze odpowiedzialność za czyny i winy, ale czuje też, że odpokutowała swoje i wreszcie może otworzyć nowy etap.
Ma świadomość swojej przeszłości, staje się bardziej świadoma, ale też umie pewne sprawy pogrzebać. Historia piosenek na płycie nie jest linearna, ale odzwierciedla to, co działo się w mojej głowie, a te emocje nie zawsze były równe i chciałam, żeby to w nich wybrzmiało. Męczy mnie kult "silnej kobiety". Przepraszam, ale ten frazes się wytarł. Niewiele dziś znaczy lub jest opacznie rozumiany. Świadomość jest siłą. Silna kobieta to taka, która zna też swoje słabości. I potrafi się przed sobą do tych słabości przyznać.
Powtarzasz, że coraz lepiej znasz samą siebie. Ale poznawanie siebie, to jak wspomniałaś, poznawanie kobiecości. I ten aspekt kobiecości, mam wrażenie, jest kluczem do zrozumienia twojej płyty.
Masz rację, to jest opowieść kobiety, która przekroczyła istotny próg. Jestem po trzydziestce. Sądzę, że nie bez powodu mówi się o tym, że to właśnie okres największej twórczej płodności kobiety. Czuję, że tak jest. Myślę, że to może być właśnie ten moment.
A na ile istotna jest dla ciebie kreacja, tworzenie konceptu tak, by każdy element pasował do siebie, tworzył spójną fabularną całość?
Bardzo. Bardzo lubię myśleć koncepcyjnie, napędza mnie to. Chciałam, żeby to były opowieści. I tak o każdej piosence i każdym klipie myślę jak o epizodzie. To mi też pomaga zbudować osobną rzeczywistość płyty. Aspiruję do tworzenia filmowych historii i nie mówię wyłącznie o teledyskach przypisanych do singli. W ten sam sposób myślę o piosenkach.
Poza tym, koncept może pomóc odbiorcy w skupieniu, a to z kolei w słuchaniu albumu jako całości. W dzisiejszym singlowym świecie, przy powierzchownym, krótkofalowym myśleniu, to dobry sposób na zatrzymanie uwagi słuchacza. W taki sposób chcę podawać kolejne płyty.
Masz na tej płycie utwór, do którego emocjonalnie ci najbliżej?
Najważniejszy to pewnie "Nikogo nie chcę". Bardzo chciałam mieć piosenkę, która ma tę mantrową dramaturgię. I w tej tak właśnie jest. Można wpaść w jakąś psychozę kiedy śpiewa się to na żywo, dlatego chyba lubię otwierać nią koncerty. "Ani Amen" do tekstu Kingi Strzeleckiej-Pilch na bazie prozy Jerzego Pilcha, od której otrzymałam propozycję muzycznej interpretacji. No i stało się tak, że teraz to jedna z moich faworytek na Omenie.
I jeszcze "Nie lubię zimnej wody" z niezastąpionym Piotrem Chęckim z zespołu Nene Heroine na saksofonie. Cały album pisałam z Karolem Łakomcem, a współprodukował ją z nami Arek Kopera. I naprawdę ciężko wybrać emocjonalny top spośród całej płyty.
W jednej z piosenek pada "tu się nie da rodzić nawet myśli". To mocny tekst, pytanie tylko na ile nawiązujący do rzeczywistości i czy twoim zdaniem – jest mocno feministyczny?
Nie wchodzę w interpretacje, staram się jej nie narzucać odbiorcy. Ale w przypadku tej piosenki rzeczywiście warto wspomnieć o tym, jaki temat chciałam poruszyć. Zdanie, które przytoczyłaś, to w zasadzie jej esencja. Ale mówi o lęku przed radykalizmem. Tak z prawej, jak i lewej strony. Bo tu się nie da rodzić. Ani dzieci, ani myśli. Z każdej strony czujesz na karku oddech wzmożonych moralnie radykałów. Wbrew pozorom, ten temat idealnie wpasował się w tę śmiertelno-miłosną opowieść całej płyty. Bo przecież to też jest o tym właśnie.
A są tematy tabu, takie, których nie poruszasz wcale?
Nie ma tematów tabu, ale są tematy, które mnie w żaden sposób nie uruchamiają. Ani z nich nie korzystam, ani nie nawiązuję. Najbardziej inspirującą działką są dla mnie relacje. Bo w końcu muzyka to emocje, a my gramy na emocjach, albo raczej dla emocji. W relacjach jest ich najwięcej. Najwięcej w nich drżenia i uniesień. To fascynujące.
Ale też nie unikam tematów wynikających z realiów, które mnie otaczają, kwestii, które mnie obchodzą, choć nieczęsto rozliczam się z tym poprzez piosenki. Jeśli nie chcesz korzystać z popularnej w Polsce formuły protest songu, to wyzwanie jest dużo większe. Wolę szerzej, nie lubię chwytać się doraźności i bezpośredniości w piosenkach.
Za bardzo pociąga mnie tajemnica i zadawanie pytań. A jako słuchaczki, próby odpowiedzi na zadane pytania. Ale, postując na socialach, nie gryzę się w język, kiedy mnie coś uwiera. Kiedy mnie coś wku...wi, to muszę o tym powiedzieć, bo prywatnie kiepska ze mnie dyplomatka.
A artystycznie, prowokujesz fanów, słuchaczy do refleksji?
Jeśli faktycznie prowokuję do myślenia, to świetnie. Inne formy prowokacji mnie nie interesują. Choć część osób mogłaby pomyśleć inaczej. Sama nie szukam w sztuce kontrowersji.
Ale co do płyty - nie mam oczekiwań wobec słuchacza. Raczej zapraszam do podjęcia wyzwania. Będzie mi miło, jeśli będzie chciał się zanurzyć w moje teksty. Ale w końcu - to wolny wybór.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Czasie krwawego księżyca" i prawdziwej historii stojącej za filmem Martina Scorsese, sprawdzamy, czy jest się czego bać w "Zagładzie domu Usherów" i czy leniwiec-morderca ze "Slotherhouse" to taki słodziak, na jakiego wygląda. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.