Młodzi polscy artyści plagiatują na potęgę. Nie widzą w tym nic złego
Najpierw jest zdjęcie w internecie. Później jest odmalowywane na płótnie jako obraz i sprzedawane na akcji sztuki jako oryginał.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Aleksy Wójtowicz, student historii sztuki z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, wydał na Facebooku ”wojnę” polskiej sztuce, a raczej powszechnej - jego zdaniem - praktyce kopiowania i plagiatowania.
Wójtowicz założył na FB stronę ”Beka z młodej sztuki”. Publikuje na niej przykłady dzieł sztuki sprzedawanych w polskich domach aukcyjnych, które jego zdaniem są jawnymi plagiatami. Daje takich porównań co najmniej kilkanaście.
Jak to działa? Wójtowicz mówi, że najpierw w sieci jest zdjęcie. To zdjęcie jest następnie kopiowane i wykonane jako obraz przez artystę. Później taka praca trafia do domu aukcyjnego, gdzie jest sprzedawana jako oryginał, bez powołania się na źródło.
Wójtowicz: - Przeglądając katalogi domów aukcyjnych, natrafiłem na powszechny proceder przemalowywania zdjęć – zdjęć popularnych, wręcz ikonicznych dla mody czy reportażu, aż po zdjęcia z baz grafik, które da się znaleźć wpisując w wyszukiwarkę prozaiczne hasła.
- Jakie? - pytam.
- Dajmy na to „sensual dance” [zmysłowy taniec], „ballerina”, czy "nosorożec".
- Dlaczego akurat nosorożec?
- Bo jeśli drogo sprzedał się np. obraz nosorożca, istnieje bardzo duża szansa na to, że na następnych aukcjach inne osoby pokuszą się o namalowanie nosorożca w nadziei, że i ten okaz uzyska cenę poprzednika – wyjaśnia Wójtowicz.
- I co dalej?
- Potem autor przemalowuje znalezione w sieci zdjęcie.
- Jak Pan dociera do oryginałów? – pytam.
- W ustalaniu autorstwa oryginałów pomaga mi tzw. reverse image search, czyli wyszukiwarki analizujące obrazy już powstałe.
Czy zdaniem Wójtowicza takie korzystanie z wcześniej opublikowanych zdjęć jest karygodne?
Wójtowicz: - Znaczna część malarzy realistycznych korzysta ze zdjęć, co samo w sobie nie jest czymś złym. Wielu twórców korzysta z obiektów znajdujących się w tzw. domenie publicznej. Z prawnego punktu widzenia takie praktyki są jak najbardziej legalne i nie ma powodu, aby kogokolwiek z tego powodu piętnować. Samo malowanie z cudzego zdjęcia jako forma wprawki czy do „szuflady” nie jest problematyczne. Problem pojawia się w momencie, gdy osoba, która zdjęcie przemalowała, chce je sprzedać. Jeśli sprzedaje je za pośrednictwem galerii czy domu aukcyjnego, które pobierają procent od sprzedaży, to zarówno autor, jak i sprzedający, czerpią korzyść z pracy, która powstała bez zgody czy wykupienia licencji.
Mój rozmówca nie potrafi ocenić skali tego procederu ze względu na brak badań.
- Z mojej trwającej kilkanaście miesięcy analizy wynika, że zdarzają się katalogi aukcyjne, w których pojawiają się nawet 3-4 obrazy, które są ewidentnymi "kopiami” zdjęć-oryginałów – mówi. - Są twórcy, których portfolio składa się wyłącznie z obiektów wykonanych w ten sposób. Na okładkach katalogów i materiałach promocyjnych domów aukcyjnych niejednokrotnie pojawiały się takie „przemalowane” grafiki.
Czy Wójtowicz wie, kto najczęściej kopiuje zdjęcia na obrazy? - Zarówno studenci i studentki, jak i absolwenci ASP, ale też osoby bez wykształcenia artystycznego – mówi. - Proceder malowania ze zdjęć znalezionych w internecie jest powszechny na Akademiach Sztuk Pięknych. Standardową linią obrony są hasła: "to tylko inspiracja”, "nie ma mowy o plagiacie, w końcu to inna technika” lub nieśmiertelne "wszyscy tak robią”.
Jak temu przeciwdziałać? Wójtowicz: - Ciężko jest egzekwować od ludzi, by nie malowali z cudzych zdjęć. W końcu, na przestrzeni 5 lat studiów na ASP, nikt jednoznacznie nie powiedział studentom, że obraz ze zdjęcia znalezionego w internecie to nie jest najlepszy pomysł na uprawianie twórczości. Sam asystent profesora dostaje nagrody za przemalowane zdjęcia, a pozwy o naruszenia w Polsce są rzadkością. Poskutkować może edukacja w dziedzinie praw autorskich. Być może w związku z nową dyrektywą unijną ACTA 2 domy aukcyjne i galerie uszczelnią tryb przyjmowania prac do sprzedaży? Inaczej obiekty z aukcji młodej sztuki będą się dalej kojarzyły ze sztuką, która powstaje w nielegalny sposób.
Desa: cienka granica między plagiatem a inspiracją
Wójtowicz na swoim Facebooku pokazuje prace, które były sprzedawane w domach aukcyjnych DESA czy galeriach. Padają konkretne nazwy: Desa Unicum, Art In House, Bohema Nowa Sztuka, Galeria Sztuki Next w Bydgoszczy czy Sopocki Dom Aukcyjny.
Zapytaliśmy więc w warszawskiej Desa Unikum, czy ten dom aukcyjny przyznaje, że w swojej ofercie ma plagiaty? Galeria przerzuca odpowiedzialność na twórców, mówiąc, że to ich obowiązkiem jest przestrzeganie praw autorskich.
Oto odpowiedź Desa Unicum:
"Nie śledzimy humorystycznych fanpage'y na Facebooku [chodzi o stronę Wójtowicza – red.]. Zdjęcia, inne dzieła sztuki, wytwory muzyków od zawsze stają się inspiracją dla innych artystów w różnym stopniu. Należy pamiętać, że granica pomiędzy inspiracją, nawiązaniem, pastiszem czy plagiatem jest cienka i nie zawsze dobrze rozumiana.
Posiadamy jasne zasady dotyczące przyjmowania obiektów na aukcję. W przypadku aukcji Młoda Sztuka to artyści wstawiają swoje prace i to oni zobowiązują się do tego, że wystawione na aukcji dzieło jest ich autorstwa. W umowie podpisywanej przez artystów znajduje się jasny zapis, z którego wynika, że artysta zgodnie z prawem ponosi odpowiedzialność za przestrzeganie praw autorskich:
"9. W przypadku, w którym Komitent [artysta- red.] jest twórcą Obiektu, Komitent oświadcza, że Obiekt stworzył osobiście, przysługuje mu pełnia praw autorskich do obiektu, prawa autorskie są wolne od wad prawnych i nie są obciążone prawami na rzecz osób trzecich oraz, że Obiekt nie stanowi opracowania, przeróbki, adaptacji utworu innego twórcy".
Wykładowca ASP: to ewidentne zrzynki
Zapytaliśmy też profesora ASP w Gdańsku Grzegorza Klamana o jego zdanie: - Można świadomie, po przemyśleniu, wykorzystać istniejące już dzieło w swojej sztuce, nadać mu nowe znaczenia. Ale kopiowanie dla kopiowania, żeby szybko zarobić, nie jest w porządku. Przedstawione na stronie Wójtowicza obrazy to ewidentne zrzynki, a ludzie je wykonujący to pasożyty, powielające czyjeś pomysły. Tu nie chodzi o sztukę, ale o zbijanie forsy. Oczywiście, zmienia się jedną małą rzecz, żeby móc się ewentualnie wybronić w sądzie. W Polsce mamy, niestety, marne prawo autorskie i mało kto weryfikuje te prace. Z drugiej strony są ludzie, którzy chcą coś kupić tanio i oni na taką sztukę wydają pieniądze, bo oryginał jest drogi czy niedostępny. To wolny rynek, każdy ”artysta” może bełkotać, bazgrać, a inni mogą to kupować. To głupio wydane pieniądze, ale co tym ludziom zrobisz, skoro chcą je właśnie tak wydać? Na uczelni tępimy jednak plagiaty i uczymy studentów podstaw prawa autorskiego.
A wy co myślicie?
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.