"Mówcie mi Gabi". Gabriela Kownacka nigdy nie pragnęła wyrazów uznania
Zawsze uśmiechnięta, chętna do pomocy, emanująca wewnętrznym ciepłem. Bez problemu zjednywała sobie ludzi. Gdyby żyła, Gabriela Kownacka 25 maja obchodziłaby okrągłe, siedemdziesiąte urodziny.
Wspierała liczne organizacje charytatywne, służyła za inspirację kobietom, które decydowały się na założenie rodzin zastępczych, brała udział w kampaniach przeciwko przemocy wobec dzieci. Całą swoją działalność dobroczynną utrzymywała w tajemnicy przed mediami, nie pragnęła wyrazów uznania. Mało kto wiedział również, że przez lata zmagała się z chorobą nowotworową – która ostatecznie doprowadziła do jej przedwczesnej śmierci.
Teatr zamiast imprez
Kiedy Gabriela Kwasz oznajmiła, że po ukończeniu liceum zamierza iść do szkoły aktorskiej, raczej nikt nie był zdziwiony – nastolatka zachwycała urodą, kochała teatr i chętnie występowała na szkolnej scenie, biorąc udział w konkursach recytatorskich. Zamiast chodzić z rówieśnikami na imprezy, kupowała kolejne bilety na spektakle, szczególnym sentymentem darząc Teatr Laboratorium założony przez Jerzego Grotowskiego.
Zobacz wideo: Maryla Rodowicz: Zawsze zakochiwałam się nieszczęśliwie
I chociaż już od najmłodszych lat słyszała pod swoim adresem liczne komplementy (Andrzej Łapicki porównał ją później do Marilyn Monroe), a koledzy wróżyli jej wielki sukces, pozostała dziewczyną nad wyraz skromną, patrzyła na swoją karierę krytycznie i zawsze dużo od siebie wymagała. Powątpiewała zarówno w swoją urodę, jak i talent aktorski, dlatego nigdy nie spoczęła na laurach, pracowała w skupieniu, z pasją, dając z siebie to, co najlepsze.
Twierdziła, że profesorowie na studiach traktowali ją nieco z góry, uważając za aktorkę "konwencjonalną", i nie wróżyli jej przyszłych sukcesów w zawodzie. Tymczasem jednak już jako adeptka pierwszego roku została zaproszona przez Andrzeja Wajdę do "Wesela" (zagrała Zosię, chociaż pierwotnie widziano ją w roli Panny Młodej) i chociaż sama uważała, że ledwo poradziła sobie z tym zadaniem, sam reżyser był zupełnie innego zdania. Zresztą nie tylko on, bo już wkrótce zaczęły napływać kolejne propozycje zawodowe, które przynosiły jej coraz większe uznanie krytyków i uwielbienie widzów.
Miłość to nie wszystko
W karierze chętnie wspierał ją poznany na studiach Waldemar Kownacki, w którym Gabriela zakochała się bez pamięci. Związali się jakby na przekór wszystkim, chcąc udowodnić, że przeciwieństwa się przyciągają – ona spokojna i wrażliwa, on ekstrawertyczny i zbuntowany – i przez długi czas ta relacja rozkwitała, dając im obojgu wiele satysfakcji.
Kownacki doceniał jej inteligencję, dowcip i indywidualność, a przede wszystkim tę wielką wewnętrzną siłę, cechy, które u innych mężczyzn często budziły strach i respekt. Przypieczętowaniem ich uczucia miał być ślub zawarty w 1975 roku, a potem narodziny syna. Niestety, związek nie przetrwał próby czasu. Rozstanie małżonków przebiegło jednak cicho, bez szukania winnych czy przerzucania się odpowiedzialnością. Uznali, że coś się wypaliło, ale wciąż darzyli się sympatią, i to nie tylko ze względu na dziecko.
On wkrótce założył nową rodzinę; ona, choć nie mogła narzekać na brak powodzenia – spotykała się potem z Witoldem Adamkiem, operatorem filmowym, i Krzysztofem Janczarem, znanym między innymi z "Wojny domowej", gdzie wcielił się w Pawła Jankowskiego – nigdy więcej nie wyszła za mąż.
Pocieszeniem po nieudanym związku (chociaż ona sama nigdy nie traktowała rozwodu w kategoriach porażki) stało się dla niej wychowywanie syna, który był jej oczkiem w głowie. Rzuciła się też w wir pracy; poznawała nowych ludzi, grała u cenionych reżyserów, tworzyła kreacje, które do dziś wzbudzają u widzów ciepłe emocje. Niezwykle dojrzała, nigdy się nie wywyższała i nie kaprysiła, nie stawiała gwiazdorskich wymagań, do współpracowników zawsze odnosiła się z szacunkiem, a mniej doświadczonym partnerom służyła dobrą radą.
Nie chciała wpaść do szufladki, dlatego propozycje dobierała rozważnie; zależało jej na aktorskich wyzwaniach i różnorodności ról. Spełniała się na scenie, grała w filmach, ale nie gardziła też serialami; wbrew temu, co często sugerowali jej koledzy po fachu, uważała, że nie ma nic wstydliwego w występowaniu w produkcjach telewizyjnych. Po latach z wielką nostalgią wspominała udział w "Matkach, żonach i kochankach" (podobało jej się, że postacie kobiece były wyraziste, a przyjaźń między nimi prawdziwa) i nie żałowała angażu w "Rodzinie zastępczej", w której przez dekadę wcielała się w Ankę Kwiatkowską, ekranową małżonkę Piotra Fronczewskiego.
Dwa końce świata
W 2004 roku usłyszała wiadomość, która wstrząsnęła jej światem: rak piersi. Dzięki zaangażowaniu lekarzy i chemioterapii zdołała pokonać chorobę, a gdy tylko poczuła się lepiej, wróciła do pracy i do działalności charytatywnej – jeździła po kraju, biorąc udział w rozmaitych wydarzeniach, i wspierała finansowo organizacje dobroczynne.
Spotykała się również z kobietami, które planowały zostać matkami zastępczymi, słuchała o ich obawach, podnosiła je na duchu. Odpisywała na liczne listy i maile, w których kobiety zwierzały się jej ze swoich problemów, traktując aktorkę jako swoją powierniczkę. I, na tyle, na ile mogła, trzymała to w tajemnicy przed dziennikarzami, wolała działać po cichu – tak jak chciała, na swoich warunkach.
Nie znosiła robić wokół siebie szumu, ceniła prywatność i spokój. Z drugiej jednak strony doskonale zdawała sobie sprawę, że dzięki swojej popularności może zrobić więcej dobrego dla innych – i skrupulatnie to wykorzystywała. Mówiła, że choroba uczyniła ją silniejszą, że dzięki temu, co przeszła, niczego się już nie boi; chciała w pełni wykorzystać szansę, którą dostała od losu.
Cztery lata później otrzymała kolejną diagnozę, nowotwór mózgu. Mimo początkowo optymistycznych rokowań i rozpoczętego natychmiast leczenia w prestiżowej niemieckiej klinice, aktorka szybko opadła z sił i musiała wycofać się z życia publicznego.
Nie żaliła się jednak nikomu, nie oczekiwała współczucia – jak zwykle, nigdy nie pokazywała słabości, emocje trzymała na wodzy, by nie zarzucać innych swoimi problemami. W najtrudniejszych chwilach zawsze mogła liczyć na pomoc swoich przyjaciół oraz byłego małżonka i syna, którzy pod koniec nie odstępowali jej niemal na krok. Kownacka nie poddawała się i walczyła ze wszystkich sił. Niestety, zmarła 30 listopada 2010 roku.