Przypomniała koszmar sprzed lat. To cud, że nikt nie zginął
W popularnym programie Dakota Johnson przypomniała głośną historię swojej babci i filmu, na planie którego jej matka niemal straciła twarz, a operator został oskalpowany. "Tiger King" to przy tym pikuś.
Gościem ostatniego odcinka brytyjskiego programu "The Graham Norton Show" była Dakota Johnson. 30-letnia aktorka, córka Melanie Griffith i Dona Johnsona, opowiedziała, co słychać u jej 90-letniej babci. Czemu to takie interesujące i dlaczego o tym piszemy? Cóż, bo zarówno Dakota, jak i Melanie miały dość "niezwykłe" dzieciństwo. Delikatnie mówiąc.
ZOBACZ TEŻ: Wilkowór tasmański. Ostatnie takie nagranie. Ujawnili je po 85 latach
Dakota Johnson potwierdziła w programie, że jej babcia, słynna aktorka Tippi Hedren wciąż mieszka z 13 albo 14 dzikimi kotami. Nie, nie chodzi o znajdy spod śmietnika, a prawdziwe lwy, tygrysy i lamparty.
- Kiedyś hodowano u niej jakieś 60 kotów, teraz jest ich tylko kilka - zdradziła aktorka.
W programie pokazano też słynne zdjęcia: na jednym wielki lew daje susa przez okno do kuchni, a na innym młodziutka Melanie Griffith, skacząc do basenu, zostaje prawie ugryziona przez drapieżnika.
- Klasyk. Ale nie straciła nogi! – skomentowała fotki rozbawiona Dakota Johnson. Jednocześnie podkreśliła, że jej dzieciństwo było "o wiele bezpieczniejsze niż jej matki", bo lwy były trzymane w wielkich zagrodach.
Co miała namyśli, mówiąc bezpieczniejsze? Aby to wyjaśnić, musimy cofnąć się kilkadziesiąt lat wstecz.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Pod koniec lat 60. Tippi wraz ze swoim ówczesnym mężem Noelem Marshallem zafascynowała się dzikimi kotami podczas kręcenia filmu w Afryce.
Po powrocie do USA postanowili nakręcić film, którym z jednej strony chcieli oddać hołd majestatycznym stworzeniom, z drugiej nagłośnić problem kłusownictwa. "Roar" miał opowiadać o rodzinie skonfrontowanej ze stadem dzikich kotów.
Początkowo planowano wynająć zwierzęta od któregoś z hollywoodzkich studiów. Jednak szybko okazało się, że w Los Angeles nikt nie dysponował aż tyloma osobnikami. Pojawił się też inny, o wiele poważniejszy problem. Nikt nie chciał się podjąć pracy z tyloma kotami na raz.
Herden i Marshall podjęli katastrofalną w skutkach decyzję. Zaczęli skupować dzikie koty, które mieszkały z nimi w domu. Podjęli także próbę ich tresury.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Koty pochodziły z cyrków, zoo oraz od prywatnych hodowców. Wśród nich były lwy, tygrysy, kuguary, lamparty, gepardy oraz serwal. W rękach rodziny znalazło się w sumie ok. 150 sztuk, co czyniło ich menażerię największą tego typu kolekcją na świecie.
Szalone "hobby" pochłonęło oszczędności życia, a budżet filmu zamknął się w niemal 20 mln dol.
W "Roar" główne role zagrało małżeństwo i ich dzieci, w tym nastoletnia Melanie Griffith. Film reżyserowany przez Marshalla kręcono aż 11 lat. Głównym powodem takiego stanu rzeczy były ciągłe wypadki na planie, spowodowane atakami kotów na ekipę filmową. Dlatego też "Roar" nazywa się dziś "najbardziej niebezpiecznym filmem w historii".
Trwa ładowanie wpisu: instagram
W sumie zostało poszkodowanych 70 osób. Ofiarą padł m.in. operator Jan de Bont, późniejszy autor zdjęć do "Szklanej pułapki", który został dosłownie oskalpowany przez skaczącego lwa.
Asystent reżysera stracił ucho, jego gardło zostało rozerwane, a żuchwa niemal odgryziona. Zwierzęta poszarpały też Tippi Hedren, a Noel w wyniku wielokrotnego pogryzienia nabawił się gangreny.
Podczas kręcenia jednej ze scen Melanie niemal straciła oko, a jej stan był tak poważny, że skończyło się na rekonstrukcji twarzy.
"Roar" wszedł na ekrany kin w 1981 r. i zaliczył potworną klapę. W tym samym roku małżeństwo babci Dakoty Johnson przestało istnieć.
Ale miłość do dzikich kotów przetrwała. Tippi Hedren założyła w kalifornijskim Acton "Shambalę", czyli schronisko dla dzikich kotów odratowanych z cyrków, zoo i od handlarzy. Warto też dodać, że dzięki jej staraniom w 2003 r. uchwalono ustawę zabraniającą w USA handlu egzotycznymi kotami przez osoby prywatne.
Trwa ładowanie wpisu: instagram