Za zamkniętymi drzwiami przechodziła piekło. Britney Spears przerywa milczenie
W końcu przemówiła i świat nie może przejść obok tego obojętnie. Piosenkarka pozostająca od 13 lat pod ścisłą kuratelą ojca błaga o pomoc i krzyczy: "Chcę odzyskać swoje życie". Kulisy życia gwiazdy to niewiarygodnie smutna historia, która każe odpowiedzieć na pytanie: gdzie jest granica między chęcią pomocy a ubezwłasnowolnieniem?
Na przełomie 2007 i 2008 roku Britney Spears przeżywała najgorszy czas w swoim życiu. Rozwód, pozbawienie pełni praw rodzicielskich nad dwójką małych dzieci, alkohol, narkotyki i w końcu bardzo publiczne załamanie nerwowe - wszyscy doskonale to pamiętamy, choć wszystkim powinno być wstyd, że w ogóle chcieliśmy to oglądać. Do akcji wkracza wówczas ojciec gwiazdy, Jamie Spears, który wnosi do sądu o kuratelę nad córką i przejęcie kontroli nad jej finansami i życiem. Wszystko po to, aby uniknąć najgorszego, wszak w sieci trwały zakłady, czy urodzona w 1981 r. Britney dołączy w 2008 r. do "Klubu 27", czyli sławnych samobójców odchodzących ze świata właśnie w wieku 27 lat.
Sąd przystał na propozycję mężczyzny i odtąd życie Britney magicznie wróciło do normy. Nagrała cztery płyty, wyruszyła w dwie światowe trasy koncertowe i rozpoczęła rezydenturę artystyczną w Las Vegas, w międzyczasie jeszcze podpisując lukratywne kontrakty reklamowe czy wprowadzając na rynek linię perfum. Całość przyniosła kilkaset milionów dolarów zysku i wydawało się, że księżniczka popu uniknie losu innych legend muzyki pokroju Michaela Jacksona czy Whitney Houston. Za zamkniętymi drzwiami przechodziła jednak piekło.
#FreeBritney
Najbardziej zaniepokojeni byli fani gwiazdy, którzy niemal od samego początku sceptycznie podchodzili do konceptu, w którym ich idolka nie ma żadnej kontroli nad swoim życiem i finansami. Ruch #FreeBritney, czyli "Uwolnić Britney", swoje pierwsze kroki stawiał już w 2009 roku, ale na sile przybrał dopiero kilka lat temu. Fanowska inicjatywa zdobyła w końcu na tyle uwagę mediów, że w końcu i one zainteresowały się sytuacją piosenkarki, czego efektem był głośny dokument "Framing Britney Spears" autorstwa dziennikarzy The New York Times.
Materiał opisywał nie tylko piekło medialne, które przechodziła Britney jeszcze jako nastolatka w show-biznesie, ale i szczegóły kurateli. Ta bowiem nawet na papierze nie brzmi logicznie. Z jednej strony Britney jest przedstawiana jako osoba z objawami demencji (!), niezdolna do podejmowania najprostszych decyzji w swoim życiu, z drugiej jednak jest doskonale przygotowana na wycieńczające, wielomiesięczne trasy koncertowe. Dokument okazał się punktem zapalnym i od jego premiery trwały spekulacje, że sama Britney w końcu po raz pierwszy zabierze głos w tej sprawie. Od 13 lat bowiem nikt nie usłyszał ani słowa jej wypowiedzi, a może lepiej powiedzieć - nikt jej na to nie pozwolił.
Britney przemówiła w końcu przed kalifornijskim sądem 23 czerwca podczas przesłuchania, o które sama poprosiła kilka tygodni temu. Relacja wokalistki jest przerażająca i brzmi jak scenariusz hollywoodzkiego filmu.
"Chcę odzyskać swoje życie"
"Wierzę w to, że kuratela jest przemocowa. Nie czuję, żebym mogła żyć pełnią życia. Mówiłam całemu światu, że wszystko jest ok, ale kłamałam. Nie mogę spać, mam depresję i płaczę każdego dnia. Moim marzeniem jest, żeby to się w końcu skończyło. Chcę odzyskać swoje życie!" - mówiła zdenerwowana gwiazda.
Fakty, które ujawniła w trakcie przesłuchania są zatrważające i malują niepokojący obraz kurateli i sposobu, w jaki jest sprawowana. Piosenkarka przyznała m.in., że ma wkładkę domaciczną, która uniemożliwia jej zajście w ciążę, i osoby, które się nią zajmują, nie pozwalają na jej wyjęcie.
"Chcę urodzić dziecko i wziąć ślub. Mam do tego takie samo prawo, jak każdy inny człowiek" - mogliśmy usłyszeć.
To nie wszystko. Z relacji piosenkarki wynika, że jej ojciec oraz cały zespół prawników, lekarzy i specjalistów, którzy sprawują nad nią kontrolę, robi wszystko, aby przedstawić ją w mediach jako osobę niestabilną. Britney zażądała, aby terapia, której się poddaje, była przeprowadzana w zaciszu jej domu, a nie jak dotychczas, w obleganym przez paparazzi miejscu.
To miała być część taktyki kuratorów - wysyłać ją na terapię tam, gdzie po każdej sesji fotografowie mogą zrobić jej zdjęcia, na których będzie płakać, wyglądać na smutną czy przybitą. Wszystko po to, aby kreować wizerunek człowieka zagubionego i potrzebującego pomocy. Spears przyznała, że potrzebuje terapii, ale nie chce, żeby zakończenie kurateli uzależniać od kolejnej ewaluacji psychiatrycznej, której jest poddawana regularnie od 13 lat.
Interes
W tym miejscu ktoś, kto sceptycznie podchodzi do całej sprawy, mógłby powiedzieć "no dobrze, ale robią to w jej interesie". Interes to słowo klucz - za wszystko płaci przecież Britney, co jest sytuacją absurdalną, bo dosłownie utrzymuje ludzi, którzy nie chcą, żeby kuratela się skończyła. Mało tego, gwiazda wyznała, że była przymuszana do pracy. Rezydentury w Las Vegas, trwające od 2013, na które składało się kilkadziesiąt koncertów rocznie, nie były decyzją ani wolą samej zainteresowanej. Spears ujawniła, że nie chciała występować, ale była do tego zmuszana, a każdy jej bunt uznawano za niesubordynację i pracujący dla kuratorów lekarze oceniali ją jako osobę, która "nie chce współpracować".
Przy takich okazjach podawano jej również, wbrew woli, węglan litu, czyli preparat wskazany przy leczeniu m.in. epizodów maniakalnych czy depresyjnych. Britney przyznała, że to mocno pogorszyło jej stan.
Walka trwa
The New York Times, na kilka godzin przed przesłuchaniem Britney, ujawnił dokumenty sądowe, z których wynika, że wokalistka walczy o zniesienie kurateli co najmniej od 2014. Z zapisków sądowych wynika, że gwiazda jest przekonana o tym, że jej ojciec ma obsesję na punkcie kontrolowania każdego aspektu jej życia i decyduje nawet o tym, czy jego córka… może przemalować swoją kuchnię na inny kolor. Brzmi absurdalnie, prawda? Dokumenty i dostępne w sieci nagrania potwierdzają też wątek przymuszania Britney do występów, w tym do wyjścia na scenę z 40-stopniową gorączką. "To była najbardziej przerażająca rzecz w moim życiu" - miała powiedzieć o tym wydarzeniu wokalistka.
Mimo wielomilionowej fortuny, na którą pracowała od dziecka, tygodniowo ma do dyspozycji 2 tysiące dolarów i to tylko wtedy, gdy poprosi o kartę kredytową asystentkę bądź ochroniarza. Każde jej potknięcie czy błąd w oczach osób sprawujących nad nią kuratelę, jest "srogo karane" i, to słowa samej Britney, kuratela to życie w ciągłym poczuciu strachu.
Nic dziwnego - z jej relacji wynika, że po tym jak zgłosiła swoje obiekcje podczas jednej z prób przed koncertem, została siłą umieszczona w specjalistycznym ośrodku. "Nie jestem niewolnicą, mogę powiedzieć, że nie chcę wykonać danego układu choreograficznego" - skomentowała zajście w trakcie przesłuchania gwiazda.
Wolność dla Britney
Jako publiczność i obserwatorzy rozgrywającego się na naszych oczach dramatu nie możemy pozostać obojętni. To ta sama dziewczyna, której hity nucimy nieprzerwanie od 1998, a która teraz nie może nawet swobodnie skorzystać z telefonu komórkowego. Ruch #freebritney to już coś więcej niż fanowska inicjatywa, to wielki test dla nas, czy zamkniemy oczy i będziemy udawać, że wszystko jest okej, doprowadzając być może do kolejnej medialnej tragedii, czy może kolektywnie nie pozwolimy na to, aby w XXI wieku kobieta musiała bezskutecznie walczyć o swoją podmiotowość i podstawowe prawa każdego człowieka - w tym do podejmowania złych decyzji.