Trwa ładowanie...

"Los chciał, że przeszedłem piekło". Maciek jest jedynym Polakiem docenionym przez twórców największego festiwalu w USA

- Myślę, że jakby zapytać o "Głuchego z Olsztyna" we wielu miastach znajdą się ludzie, którzy albo o mnie słyszeli, albo mnie znają – mówi Maciek Gryko. Jeśli nie znają, to poznać powinni. Życie Maćka to materiał na książkę, film, serial – co kto woli. Sam mówi, że jego historia jest nieprzeciętna. O czym szybko się przekonałam.

"Los chciał, że przeszedłem piekło". Maciek jest jedynym Polakiem docenionym przez twórców największego festiwalu w USAŹródło: Archiwum prywatne
d1obvgy
d1obvgy

Na stronie Polak Potrafi trafiłam na zbiórkę. Faces of Burning Man - projekt dokumentalny. Dokładnie 149 internautów wpłaciło na rzecz projektu Maćka ponad 12 tys. złotych. Ogromna suma, biorąc pod uwagę to, że udało się ją zebrać na dwa tygodnie przed przewidywanym końcem. Maciek jest jedynym Polakiem docenionym przez organizatorów jednego z największych festiwali w Stanach Zjednoczonych – Burning Man. Co roku ściąga dziesiątki tysięcy fanów muzyki, sztuki i postapokaliptycznego klimatu. Dla Maćka to prestiżowe wyróżnienie, które daje mu możliwość pracy z najlepszymi fotografami świata podczas festiwalu. By jednak móc tam pojechać i wydać album ze zdjęciami, potrzebuje finansowego wsparcia.

Poruszył, zadziwił i zafascynował wielu. Maciek to pochodzący z Olsztyna fotograf, grafficiarz i rzeźbiarz. Jest niepełnosprawny, nie słyszy od dzieciństwa. – Nigdy się nie poddałem. Owszem, były momenty gorsze, zwątpienia. Na różne sposoby szukałem siebie na nowo. Poprzez wyjazdy odnajduję się. Tworzę swoją legendę – opowiada.

Archiwum prywatne
Źródło: Archiwum prywatne

"Funkcje życiowe ustały"

- Jako 10-letni dzieciak bawiłem się poza domem i coś mi się dostało do oka, jakiś brud. Oko spuchło i wolałbym pominąć szczegóły, bo są zbyt drastyczne. Lekarz dał maści i leki, zacząłem kurację. Niby pomogły i wszystko wróciło do normy. Tylko nikt nie zbadał mnie dokładnie, jak się okazało – wspomina.

Maciek ze szczegółami odtwarza to, co działo się później. Choć był dzieckiem, dokładnie zapamiętał lekarza, który obwieścił diagnozę. Bakteria gronkowca złocistego atakowała jego organizm. - Padło na kość w prawym udzie. Nic nie zapowiadało dramatu do czasu, aż straciłem czucie w nodze, musiałem się czołgać po podłodze w domu. Tata był wojskowym i nie chciano mnie przyjąć do szpitala publicznego. W szpitalu wojskowym nie mieli chirurga dziecięcego. Ze mną było coraz gorzej. W końcu zrobiono punkcję i pobrano próbki z kości. Wszyscy byli w szoku, bo gronkowiec dosłownie zjadał mi kość od środka – opowiada.

d1obvgy

W ostatniej chwili trafił na stół operacyjny w Szpitalu Dziecięcym w Olsztynie. Mały cud, jak dziś przyznaje Maciek. W trakcie operacji wszystkie funkcje życiowe ustały. Lekarze robili, co mogli. Walka trwała i udało im się przywrócić go do życia.

- Długo pozostawałem nieprzytomny i nikt nie wiedział, że uszkodzono bezpowrotnie słuch. Po przebudzeniu nie pamiętałem w zasadzie nic. Dookoła cisza, najróżniejsza aparatura i 8 kroplówek naraz. Miałem przewierconą kość w 2 miejscach i założony dren, który silnymi lekami przepłukiwał mi kość bodaj 2 miesiące. Koszmar, a już dla 10-letniego dzieciaka to w ogóle dramat. Ani się ruszyć ani nic. I ta wszechobecna cisza. I tak ponad 3 miesiące, zanim opuściłem szpital – opisuje.

Archiwum prywatne
Źródło: Archiwum prywatne

Wychudzony, blady, wyczerpany. Długo dochodził do siebie. Na początku lekarze myśleli, że problemy ze słuchem szybko znikną. Tyle że mijały dni, a on dalej nie słyszał. Do dziś nie wiadomo, co dokładnie lekarze uszkodzili podczas operacji.

d1obvgy

Pytam, jak to jest, gdy młody chłopak, słyszy już tylko ciszę. - Nie da się tego opisać. Ale wiesz, mogło być znacznie gorzej: amputacja nogi czy strata wzroku, czy w ogóle śmierć. Los chciał, że przeszedłem to piekło.

Zachwycił FC Barcelonę

Po odzyskaniu zdrowia Maciek zakochał się w sporcie. Z biegiem lat zaangażował się w street art. Pierwsze graffiti zrobił w 1995 roku. - Weźmy pod uwagę, że w Polsce była to absolutna nowość, jedynie większe miasta - Warszawa, Trójmiasto, Szczecin - miały rozwinięty street art. Do dziś utrzymuję kontakt z przyjaciółmi z tamtych lat. Sport i street art zawsze były w moim życiu, jednak jestem człowiekiem jak i każdy inny. Myślisz, że ja nie mam chwil załamania? Ależ oczywiście, że mam. Ciągła presja zbiera swoje żniwo. Nawet tworząc projekt na czyjeś zlecenie jest ogromna presja, czy spełni to oczekiwania zlecającego? W tym fachu różnie bywa. Staram się współpracować tylko z ludźmi, którzy mają jakieś pojęcie, co tak naprawdę chcą. Sztuka i sport to odskocznia, nie znam lepszego uczucia niż "wyżyć" się sportowo lub stworzyć coś nawet sam dla siebie – mówi.

- Czytam o twoich muralach, o zdjęciach, a jak to się stało, że FC Barcelona zachwyciła się współtworzonym przez ciebie banerem? – pytam.

East News
Źródło: East News

- A mieli inne wyjście? – śmieje się. - Praca wyszła fenomenalnie, w rekordowym czasie. Co ciekawe, nie była zrobiona z całości, tylko miała 50 elementów o formacie 15x3 metra, które potem zszyto! Całkowity format to 2200 metrów kwadratowych. Nie do opisania, ile ta oprawa ważyła i jak była wielka. I to wszystko w 7 dni, praca okrutnie ciężka, opary farby wszędzie, nawet maski z filtrami nie pomagały. Ale dało się. Uważam, że z odpowiednim planowaniem, nie ma rzeczy nie do wykonania. Marzy mi się jeszcze większy projekt, bo wiem, że można. Tego, co zaprezentowaliśmy na meczu w Gdańsku, nikt się nie spodziewał – wspomina.

d1obvgy

I rzeczywiście, oprawa zrobiła wrażenie i na kibicach, i na piłkarzach, a w sieci zdjęcia banneru niosły się jak wirus. Maciek jest też autorem kilku murali w Olsztynie. Fotografuje, tworzy rzeźby, wspiera młodych sportowców. Człowiek legenda. Ale największe wrażenie robi jego wkład w amerykański festiwal Burning Man.

Marzenia spełniane na pustyni

Wtajemniczeni w fenomen tego festiwalu pewnie dobrze kojarzą zdjęcia, jakie co roku w sierpniu zalewają profile gwiazd w mediach społecznościowych. Na Burning Man od lat ciągnie pół świata celebrytów. Charakterystyczne fotki na pustyni, koniecznie dziwaczna stylizacja rodem z "Mad Maxa" i można cieszyć się popularnością w sieci. Ale Burning Man to nie tylko festiwal lansu. To przede wszystkim sztuka.

d1obvgy

Burning Man swoją nazwę wziął od popalanej kukły w czasie nocy świętojańskiej. Pierwszy raz wydarzenie zorganizowano w 1986 roku. To miał być eksperyment, który pokazałby, jak można stworzyć społeczność na pustyni, która w dodatku musi polegać tylko na sobie. Przez lata festiwal urósł do rangi kultowego.

Archiwum prywatne
Źródło: Archiwum prywatne

- Burning Man to symbioza. Nie ma tam absolutnie podziałów. To jedna wielka rodzina, wszystkie obozy są otwarte dla uczestników, ludzie przyjaźni. Artystów jest bardzo wielu, formy sztuki nie do zliczenia, oczywiście najbardziej wyraziste są konstrukcje tworzone na pustyni. Niektóre wykraczają poza wyobraźnię. Coś niesamowitego spacerować tam nocą, kiedy wszystko oświetlone jest kolorowymi światłami, są pokazy laserów, ognia, a każdy uczestnik nosi dla bezpieczeństwa odblaskowe elementy lub po prostu światełka. Wygląda to jak ogromne mrowisko światełek tętniące życiem. Coś niesamowitego. Niezapomniany widok – opowiada Maciek.

d1obvgy

- Jak zaczęła się twoja miłość do festiwalu? – pytam.

- Opowiedział mi o nim kolega, grafik. Zacząłem szukać informacji i tak trafiłem na festiwalowy Team Czech. Dostałem kontakt do środowisk niesłyszących, które mają swój własny obóz „Da Dirty Hands”. Wcześniej odkładałem środki na zupełnie inne marzenie, jednak stwierdziłem, że chciałbym się przełamać i trafić na pustynię Black Rock Desert. Dla osoby niesłyszącej to graniczy z cudem, bilety sprzedają się w moment. To jak wygrana w lotto. Mi się udało. Byłem kompletnym nowicjuszem, ale trafiłem w roku 2014 do obozu Dirty Hands. Byłem jego budowniczym i mieszkańcem 3 lata z rzędu. Poznałem niesłyszących z całego świata: z Francji, Japonii, USA, Kanady i wielu innych krajów – opowiada Maciek.

Archiwum prywatne
Źródło: Archiwum prywatne

Polaka na pustyni w Nevadzie dobrze znają. Śmieje się, że zapamiętali go pewnie dlatego, że jest jedynym niesłyszącym, który kręci się po festiwalu z aparatem. Maciek opowiada o ludziach, których udało się mu poznać, o festiwalowej rodzinie, o trąbach powietrznych, które na pustyni zawsze przerażają festiwalowiczów. - Sieją spustoszenie. Rok temu potężna trąba przeszła obok mojego obozu. Namioty latały na kilkadziesiąt metrów w górę, a my wszyscy wystraszeni czekaliśmy czy trąba nie zawróci w nasza stronę. Prawdziwy moment grozy - wspomina.

d1obvgy

Niesłyszący i wielki festiwal muzyczny? W tych czasach to nie abstrakcja. – Muzykę można poczuć. Byłem na wydarzeniu „Robot Heart”. Jest to ogromna impreza muzyczna, z bardzo długą tradycją. Czułem się, jakbym był w centrum trzęsienia ziemi. Poważnie. Setki ciężarówek zwożą na pustynię najróżniejszy sprzęt, w tym potężne systemy nagłośnienia. Niesłyszący mają swój patent. Robią coś w rodzaju estrady z drewna, nieco ponad poziomem ziemi. Wystarczy na to postawić kolumnę grającą muzykę i stanąć na deskach. Rytm czuje się przez ciało. Dla chcącego nic trudnego – opowiada.

Żeby w tym roku pojechać na festiwal Maciek potrzebuje wsparcia finansowego. Próbował różnymi drogami, ale okazało się, że największe wsparcie przyszło ze strony anonimowych internautów. W kilkanaście dni udało mu się ubierać ponad 12 tys. złotych. Gryko chce wydać album z fotografiami uczestników i stworzyć rzeźbę - „Tribute to deaf people”. - Przedstawia ludzką postać dźwigającą wielkie ludzkie ucho, z podłoża wychodzą ręce, które oplatają nogi postaci, przeszkadzając jej w podniesieniu ucha. Symbolizuje to ciągłą walkę i przeszkody, z którymi muszą borykać się osoby niepełnosprawne – wyjaśnia.

Archiwum prywatne
Źródło: Archiwum prywatne

Projekt został doceniony. Miniatura trafiła do California School for the Deaf (CSD) we Fremont. Czas na taką w wielkim formacie.

- Kampania potrwa jeszcze 2 tygodnie. Wierzę, że uda się zebrać odpowiednie środki. Może uda się doinwestować sprzęt fotograficzny, gdyż teren the Playa jest tak ogromny, że ciężko robić zdjęcia bez teleobiektywu. Wciąż płyną głosy wsparcia, zaangażować ma się środowisko polonijne w Chicago. Mieszka tam mój znajomy, muzyk i radiowiec, pracownik radia Polski FM i jednocześnie przedstawiciel Burning Man na Polskę. Mimo dobrego wyniku kampanii ostatnie 2 tygodnie spędzę na aktywnej promocji. Razem możemy wszystko – mówi Maciek.

- Mam wrażenie, że kiedyś postawią ci pomnik w Olsztynie. Taki, który będzie przypominał, że dla chcących nie ma granic – przyznaję.

- Żeby do tego doszło jeszcze długa droga przede mną, jednak lubię pracować z młodzieżą. Kilku osobom udało się pomóc podjąć nowe wyzwania i zmienić nastawienie życiowe, tego typu praca pedagogiczna to piękna sprawa. Tak buduję swoją legendę, zresztą myślę, że jakby zapytać o „Głuchego z Olsztyna” w wielu miastach znajdą się ludzie, którzy albo słyszeli albo znają mnie – opowiada.

Zbiórkę Maćka wciąż można wspierać. Więcej przeczytacie o niej na: https://polakpotrafi.pl/projekt/faces-of-burning-man.

d1obvgy
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1obvgy