Adam Ferency jest bezradny wobec głupoty. "Mamy dyktaturę ciemniaków"
Aktor jest głęboko rozczarowany obecną sytuacją społeczno-polityczną w Polsce. Uważa, że już bierzemy udział w wojnie domowej.
Adam Ferency jest głównie aktorem i reżyserem teatralnym. Jednak popularność zapewniły mu role serialowe m.in. w "Złotopolskich", "Niani" czy w "Kryminalnych".
Aktor nie kryje się ze swoimi poglądami. Ostro sprzeciwia się obecnej władzy. Nie ma też dobrego zdania o naszym narodzie.
- Jest w nas połączenie kompleksu niższości z kompleksem wyższości, rzecz nie do zniesienia i nie do rozwiązania, co w Unii już dawno zauważono. Jesteśmy niezdolni do współpracy, roszczeniowi, nam wszystko wolno, nam się należy. Zawsze bardziej niż innym - powiedział w rozmowie z "Newsweekiem".
Najgłupsze wypowiedzi gwiazd o koronawirusie
Ferency jest zmęczony życiem w podzielonym społeczeństwie. Zauważa zmiany w języku i myśleniu ludzi, które dla niego są zupełnie nieakceptowalne.
- To nasza wina i największy skandal czasów, że tylu ludzi nie rozumie świata, boi się LGBT i szczepionek. Mamy, jak to powiedział kiedyś Stefan Kisielewski "dyktaturę ciemniaków". I co w tej sytuacji zrobić? Nie wiem, gdy nabijam się na bezmyślność, chamstwo, agresję, staję się kompletnie bezradny, ręce mi opadają - wyznał.
Zdaniem aktora receptą na obecne bolączki może być tylko edukacja i kultura. Ale na efekty trzeba będzie długo poczekać. - Może za jakieś trzy pokolenia będzie lepiej - ocenił. Adam Ferency uważa, że w Polsce już mamy do czynienia z wojną domową.
Adam Ferency marzy o ukaraniu Polski przez Unię Europejską
- Jestem ciekaw, kiedy UE wreszcie zrobi to, co zapowiada, czyli że nie będzie pieniędzy, jeżeli nie będzie praworządności. Marzę o tym. Niech się w końcu sytuacja zrobi zero-jedynkowa i Jarosław Kaczyński stanie przed wyborem: ustąpić Unii albo wyjść, ze wszystkimi tego konsekwencjami, z realną groźbą eskalacji wojny domowej, która zresztą już się toczy. Na razie nie leje się krew, ale ludzie z wrogich sobie obozów nie mogą spokojnie wymienić nawet dwóch zdań - dodał.
Artysta nie kryje zdziwienia, że ludzie są podatni na propagandę "dobrej zmiany". - Gdy w 2015 r. politycy PiS krzyczeli "Polska w ruinie", zastanawiałem się, jak można wciskać taką bzdurę? Wszędzie, gdzie byłem, widziałem nowe domy i drogi. Ludzie jednak zapomnieli, jak było wcześniej, i to hasło się przyjęło - wspomina.
Jedyne, co nie martwi aktora to sztuka. Jego zdaniem przetrwa ona nawet w najgorszych warunkach. Nie straszne mu decyzje ministra kultury Piotra Glińskiego.
- Może trzeba będzie stworzyć ruch undergroundowy, by móc uprawiać sztukę wolną, nie nakazaną przez władzę, ale damy sobie radę. Choćby się minister kultury wściekł, zabraniał, nie dawał pieniędzy, będziemy robić, co chcemy. Jeśli zamkną teatry, zaczniemy grać w domach. Film można nakręcić za pomocą telefonu, powiesić w internecie. Walka z artystami, którzy postanowią być wolni, jest z góry skazana na porażkę - zawyrokował.