"Anything goes. Ale jazda!". W TVP wszystko po staremu
"Anything goes. Ale jazda!" reklamowane było jako karuzela śmiechu, nieskończona dawka humoru i dobrej energii dla każdego. Tymczasem dostaliśmy rozrywkę w stylu starego, dobrego TVP.
W piątek 11 września wystartował nowy program rozrywkowy telewizyjnej Dwójki. "Anything goes. Ale jazda!" to show oparte na licencji międzynarodowego hitu emitowanego w 27 krajach na całym świecie.
O co chodzi? W dużym skrócie o bezpretensjonalną rozrywkę bez ocen i rywalizacji. Formuła programu jest następująca: gwiazdy reprezentujące różne dziedziny śpiewają, tańczą i wykonują skecze oparte na konkretnych wyzwaniach, aby rozśmieszyć widzów. Jest jednak pewien haczyk: krzywa scena.
Konstrukcja, na której wygłupiają się celebryci, zbudowana jest pod kątem 22,5 stopnia, co jak łatwo się domyślić, utrudnia nawet najprostszy ruch. W tych niecodziennych warunkach uczestnicy muszą m.in. inscenizować scenki z życia codziennego. Na papierze wygląda to. A jak jest w praktyce?
Największe metamorfozy gwiazd
Zacznijmy od prowadzącej. W polskiej edycji "Anything goes. Ale jazda!" jest nią Elżbieta Romanowska. W premierowym odcinku dała z siebie wszystko i była po prostu sobą: bezpośrednią, głośną i pełną wigoru. Taką pokochali ją polscy widzowie, więc tu zero zaskoczeń.
A uczestnicy? "Szalona szóstka gości" w pierwszym odcinku to tym razem aktorka kabaretowa i dubbingowa Olga Łasak, znany z "Tańca z gwiazdami" Tomasz Barański, znana z "Barw szczęścia" Maria Dejmek, pierwszy Polak w NBA Cezary Trybański, Joanna Jędrzejczyk oraz Tomasz Oświeciński. I byli on najprawdopodobniej jedynymi osobami w studiu, którzy naprawdę dobrze się bawiły.
Goście z różnych bajek i takie też były konkurencje – "taniec" do wybranych piosenek, kalambury, "żywy alfabet" czy rubaszny playback show z "przebierankami". Wszystko przy akompaniamencie Ich Troje, Krawczyka czy disco polo. Do tego czerstwe żarty, sztuczne odzywki, nerwowy śmiech widowni, a w tym wszystkim dwojąca się i trojąca Romanowska z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
A co z krzywą sceną? Okazuje się, że aby zobaczyć celebrytów rozpaczliwie zmagających się z grawitacją, trzeba niestety przebrnąć przez cały program, bo konkurencja rozgrywana jest pod sam koniec.
Uczestnicy muszą w niej odegrać scenkę w taki sposób, jak dyktuje im narrator, czyli gospodyni programu, a przy okazji utrzymać pion. Krzywa scena okazała się bezapelacyjnym highlightem "Anything goes. Ale jazda!". Co zresztą potwierdziła widownia w studiu, raz po raz wybuchająca naprawdę szczerym śmiechem.
Niemniej jedna konkurencja, nawet nie wiadomo jak zabawna, to niestety trochę mało, aby uznać "Anything goes. Ale jazda!" za rzecz, dla której siadamy na kanapie w piątkowy wieczór. Miało być super, a wyszło niestety jak zwykle.
Trwa ładowanie wpisu: instagram