Cezary Żak wspomina Piotra Machalicę. "Wyrwa, której nie da się wypełnić"
Nie pamiętał tekstów swoich ról, ale znał wszystkie piosenki, jakie kiedykolwiek napisano. A jego nieskrywaną namiętnością była motoryzacja. Rok temu zmarł popularny aktor Piotr Machalica. Wspomina go jego przyjaciel i wieloletni partner sceniczny, aktor Cezary Żak.
Przemek Gulda: Zacznijmy od prostych definicji: kim pan był dla Piotra Machalicy, a kim on był dla pana?
Cezary Żak: Chciałbym myśleć o sobie, że byłem dla niego kolegą. On dla mnie był kimś bardzo ważnym - przyjacielem, może nawet kimś więcej: bratnią duszą. Był kimś, komu mogłem powierzyć nawet swoje najintymniejsze sprawy, zawsze mogłem na nim polegać i mu ufać.
Był kimś, kto zawsze potrafił cierpliwie wysłuchać, pochylić się nad czyimś problemem, a to rzadkie, zwłaszcza w naszym zawodzie, w który niemal genetycznie wpisany jest przecież egoizm i zainteresowanie raczej sobą, niż innymi. Miałem wrażenie, że jemu ten egoizm praktycznie nie był znany. Zawsze mnie tym zadziwiał i wywoływał mój podziw.
Zobacz: Oni odeszli w 2021
Jak panu pomagał?
Do głowy przychodzą mi przede wszystkim drobne, codzienne sytuacje zawodowe. Mogłem na niego liczyć w każdym przypadku. Na scenie był zawsze wspaniałym, empatycznym partnerem, który ratował mnie z opresji za każdym razem, kiedy zapominałem tekstu albo coś mi się myliło.
Odwdzięczał się pan?
Byłem nieznośny: zawsze starałem się go "zgotować", czyli - jak to się mówi w środowisku aktorskim - rozśmieszyć na scenie.
Udawało się?
A gdzie tam… Nigdy. Był pod tym względem nie do zagięcia. Ach, przepraszam, raz udało mi się sprawić, że przez jego usta przemknął delikatny uśmieszek. Potem powiedział mi w garderobie, że jeszcze nigdy w życiu nikt go tak bardzo nie "zgotował". Byłem dumny, ale i mocno zdziwiony.
Zawsze pamiętał tekst?
Piotrek? A gdzie tam?! Nigdy! No, trochę przesadzam i żartuję, ale rzeczywiście był znany z tego, że opanowywał tekst bardzo późno, czasem nie znał go dobrze wręcz do samej premiery.
I jak sobie radził?
Nie mogę zdradzać naszych aktorskich sposobów i tricków. Mogę tylko powiedzieć, że miał je dobrze opanowane. I skutecznie je wykorzystywał. Mogę dziś o tym mówić, bo sam się często z tego śmiał. Radził sobie i my, grający z nim, jakoś sobie z tym radziliśmy. Najważniejsze, że publiczność niczego nie zauważała i dobrze się bawiła.
Mówi pan o spotkaniach z nim na scenie, a czy mieliście też relacje prywatne?
Powiem szczerze: specyfika naszego zawodu jest taka, że te sfery nieustannie się przeplatają. Obaj byliśmy aktorami mocno zajętymi, dlatego nie za bardzo mieliśmy czas na prywatne spotkania poza teatrem. Ale często spędzaliśmy ze sobą czas po spektaklach, zwłaszcza tych, które graliśmy w teatrze Krystyny Jandy. Jest tam taka dobra tradycja, że po przedstawieniu cała ekipa idzie razem do knajpy na kolację.
Machalica chętnie chodził?
Bardzo chętnie, bardzo to lubił. Zawsze szliśmy razem. I cieszyliśmy się, że Piotr jest z nami.
Jaki był na tych wieczornych spotkaniach? Zabawny czy raczej skryty?
Nie powiem, żeby jakoś specjalnie tryskał humorem. On nie był z tych, którzy są duszą towarzystwa. Wolał raczej słychać innych i obserwować, co się dzieje dookoła. I było wyraźnie widać, że sprawia mu to ogromną radość. I jeszcze jedno…
Co takiego?
Tak jak legendarna była jego nieznajomość tekstów przedstawień, równie słynna była jego głęboka znajomość tekstów piosenek. Potrafił recytować na wyrywki najróżniejsze utwory, wszystkie zwrotki. Kiedy było już naprawdę późno i bardzo wesoło, zaczynał je śpiewać. I to zawsze były wspaniałe momenty.
Ale co śpiewał? Co recytował? Jaki to był repertuar?
Najciekawsze było to, że to były piosenki z najróżniejszych planet. Miał bardzo szeroki zakres: od Okudżawy, przez Osiecką i Młynarskiego, aż po Koftę i Wołka. Kochał też Czerwone Gitary i Skaldów. Czasem miałem wrażenie, że zna wszystkie polskie piosenki, jakie kiedykolwiek napisano.
Jak pan się dowiedział, że pana przyjaciel nie żyje?
Muszę powiedzieć, że nie była to jakaś bardzo niespodziewana informacja. Wszyscy wiedzieliśmy, że choruje, że sytuacja jest ciężka. Cieszyliśmy się, że ma najlepszą możliwą opiekę lekarską, najpierw w Częstochowie, a potem w Warszawie.
Mieliście nadzieję, że wyjdzie z tego?
Jasne, nawet jeśli dziś wiem, że to było liczenie na cud. Ale wiadomo, jak to jest: nadzieja zawsze umiera ostatnia. Wiedzieliśmy, że ma covid, wiedzieliśmy, że ma dużo chorób, z którymi tworzy on bardzo niebezpieczną mieszankę. Ale pocieszała nas myśl, że wciąż nie trafiał pod respirator. Wydawało nam się, że to dobry znak, bo pod respirator trafiają najbardziej zagrożeni. Skoro on nie był tak leczony, wydawało nam się, że nie jest najgorzej.
Ale potem przyszedł ten moment, ten smutny telefon późno w nocy. I ta myśl, że już go nie ma. I że zawsze jest za wcześnie na takie wiadomości. Potem miałem jeszcze taką refleksję, że spóźnił się na szczepienie tylko dwa miesiące.
Brakuje go panu?
Bardzo. I w życiu, i na scenie. Graliśmy wtedy we trójkę, z Piotrem Borowskim, główne role w spektaklu "Casa Valentina". Nie wyobrażaliśmy sobie, żeby ktoś mógł go zastąpić. On tam stworzył bardzo charakterystyczną rolę, jedną z ostatnich w swojej karierze. Potem oczywiście pojawiło się zastępstwo, to były decyzje teatru, spektakl był świeży, nie "zgrany", trzeba go było dalej eksploatować. Na początku bez niego czuliśmy się bardzo dziwnie, ale potem oczywiście się przyzwyczailiśmy. Ale wciąż go pamiętamy. To jest wyrwa, której nie da się wypełnić.
Żyje gdzieś między wami? W teatrze?
Jego zdjęcie jest na honorowym miejscu w męskiej garderobie w Och-Teatrze. To stara fotografia, chyba jeszcze z czasów prób w Teatrze Powszechnym. Jest jakby patronem tej garderoby, bo zawsze był tam ważną postacią. Do dziś pamiętam nasze długie rozmowy, które tam odbywaliśmy. Co ciekawe: głównie na temat motoryzacji, która go zawsze bardzo fascynowała.
Jak najlepiej go dziś wspominać?
Odwołam się do tego, co sam kiedyś o sobie mówił: bardziej mu zależało, żeby był pamiętany jako człowiek, a nie jako aktor. Człowieczeństwo, humanizm - to były dla niego zawsze bardzo ważne sprawy. I zawsze dawał dowody na to, jak bardzo się kieruje tymi wartościami. I właśnie tak najlepiej go zapamiętać.
Fundacja imienia Piotra Machalicy
Rodzina i osoby przyjaźniące się z Piotrem Machalicą założyły fundację jego imienia. Jak informuje wdowa po aktorze, Aleksandra Sosnowska-Machalica, "celem działania fundacji jest promocja młodych artystów". Ma ona zapewniać im możliwość debiutu scenicznego za sprawą konkursów piosenki literackiej.
Inny sposób działania to wypłacanie stypendiów uzdolnionym dzieciom z najbiedniejszych rodzin. Fundacja będzie także organizować festiwal im. Piotra Machalicy, podczas którego będzie można zobaczyć spektakle i koncerty. - Wszystko dla chętnych, bez drogich biletów. Dla ludzi, którzy nie mogą sobie na nie pozwolić - mówi Sosnowska-Machalica.