Po śmierci Grzegorza Miecugowa prawda wyszła na jaw. "Mówię o tym bynajmniej nie po to, aby się pożalić"
Nawet dzisiejsi przeciwnicy polityczni przyznają, że wykonywał świetną dziennikarską robotę, a inni wspominają jego fascynacje piłką nożną i muzyką. Grzegorz Miecugow zmarł dokładnie cztery lata temu.
W dniu 26 sierpnia przypada czwarta rocznica śmierci Grzegorza Miecugowa, jednego z najbardziej rozpoznawalnych i cenionych polskich dziennikarzy. Znany był przede wszystkim z anteny radiowej Trójki i ekranu TVP i TVN. W tej ostatniej stacji przez wiele lat prowadził program "Szkło kontaktowe", program, który nadal cieszy się wielką popularnością.
O jego znaczeniu dla polskiego środowiska dziennikarskiego najlepiej świadczy historia, którą z czytelnikami i czytelniczkami Wirtualnej Polski podzielił się Tomasz Jachimek. To satyryk, który w "Szkle kontaktowym" komentatorem był już od 2005 roku, a dziś jest współprowadzącym ten program.
- Przez długie lata wydawało mi się, że nasza relacja jest szczególna, że jestem jego, powiedziałbym, pupilem, którego wspiera na różne sposoby i przy każdej okazji. Ale kiedy potem, już po jego śmierci, rozmawiałem z kolegami i koleżankami, okazało się, że wcale nie byłem jedynym szczęśliwcem - wspomina Jachimek.
- Powiedziałbym wręcz: nasze imię Legion, tak nas było wiele. I mówię o tym bynajmniej nie po to, żeby się pożalić, wręcz przeciwnie - ta opowieść pokazuje, jak wspaniałym, wielkodusznym był człowiekiem i ilu ludziom, których spotkał na swej drodze, pomógł i ilu ludzi bezinteresownie wspierał - dodaje.
Dawni współpracownicy wspominają go do dziś czasem z zupełnie zaskakującej strony. Tak jest choćby w przypadku Krzysztofa Daukszewicza, jednego z komentatorów "Szkła kontaktowego", który w programie występował w zasadzie od samego początku. Znany satyryk Miecugowa zapamiętał przede wszystkim jako zagorzałego kibica piłkarskiego.
- Był totalnym fanem. Zresztą, obaj byliśmy. Kiedy odbywały się jakieś ważne mecze albo inne wydarzenia sportowe, oglądaliśmy je w domach i dzwoniliśmy do siebie po każdym zwrocie akcji, bramce czy innym ważnym zdarzeniu, żeby je na gorąco skomentować - wspomina. Bardzo brakuje mi tych rozmów, dziś już nie mam takiego "kumpla od piłki". Co ciekawe, poznałem go przez jego ojca, Brunona, także dziennikarza, z którym przez wiele lat bardzo się przyjaźniłem. Kiedy Grzegorz dorósł, zaczęliśmy się przyjaźnić i współpracować - dodaje Daukszewicz.
ZOBACZ TEŻ: Grzegorz Miecugow: Nie odpuszczę
Ze sportowej strony wspomina go także inny współpracownik ze "Szkła kontaktowego", Tomasz Sianecki.
- Od sportu zaczęła się przecież jego kariera dziennikarska. Jeszcze w szkole podstawowej. Relacjonował wtedy, prawdopodobnie do szkolnej gazetki, rozgrywki szkolnej ligi cymbergaja, stolikowej gry, polegającej na podbijaniu monet grzebieniem albo linijką. Takie były jego dziennikarskie początki - mówi.
- Ale fascynował się także muzyką. Jeszcze w latach 80. prowadził na antenie Rozgłośni Harcerskiej audycję muzyczną "Bubloteka". Był zadeklarowanym fanem zespołu The Smiths, co nie było w Polsce oczywiste. Był także zaprzyjaźniony z muzykami częstochowskiego jeszcze wówczas zespołu T. Love Alternative - jeździł z nimi na koncerty i zapowiadał ze sceny ich występy - wspomina Sianecki.
Miecugow, choć jednoznacznie opowiadał się za jedną opcją polityczną, cieszył się w środowisku dziennikarskim takim szacunkiem, że do dziś dobrze wspominają go ludzie z bardzo odległych stron politycznego krajobrazu.
- Doceniałem jego dokonania dziennikarskie. Jako prowadzący programy, robił na mnie wrażenie osoby bardzo kompetentnej - mówi Marcin Wolski z TVP. - W tym kontekście przychodzą mi do głowy dwie sytuacje, w których jako dziennikarz bardzo dobrze stanął na wysokości zadania: śmierć papieża i zamach na WTC w Nowym Jorku. To była naprawdę dobra robota.
- Mam też inne wspomnienie z nim związane, pokazujące, jaki miał styl i jak współpracował z ludźmi. To było w czasie, kiedy objął stanowisko szefa radiowej Trójki, przyszedłem w jakiejś sprawie do redakcji i usłyszałem, jak sekretarka woła go po imieniu, a nie, jak w przypadku jego poprzedników, zwraca się do niego oficjalnie, na pan. Kiedy usłyszałem: "Grzegorz, ktoś do ciebie", poczułem, że nadeszły nowe czasy - dodaje Wolski.