Elżbieta Góralczyk żyła w małżeństwie z koszmaru. "Ja, żona bogatego prawnika, prałam pieluchy na tarze"
Rola w serialu była dla niej prawdziwym darem od losu i szansą na zaznanie innego, lepszego życia. Niestety, jak się wkrótce okazało – szczęśliwe chwile były dla Elżbiety Góralczyk rzadkością.
Urodziła się w niezamożnej i nieszczęśliwej rodzinie – rodzice Góralczyk zmagali się z uzależnieniem od alkoholu, na który wydawali ostatnie pieniądze. Dorastająca Elżbieta szybko poznała, co to prawdziwa bieda, i często była skazana wyłącznie na siebie; to na nią spadła również opieka nad młodszym bratem. O przesłuchaniu do serialu "Wojna domowa", opartym na książce pod tym samym tytułem, usłyszała w telewizji – i postanowiła pójść na nie, oczywiście w tajemnicy przed rodzicami. Nie kryła, że bardzo zależało jej na roli Anuli, dlatego nie posiadała się z radości, gdy po kilku miesiącach dostała angaż. Tym samym miała wystąpić u boku aktorskiej śmietanki: Ireny Kwiatkowskiej, Aliny Janowskiej, Kazimierza Rudzkiego i Andrzeja Szczepkowskiego.
Zwyczajna dziewczyna
Jak to się stało, że nieznana nikomu dziewczyna trafiła przed kamery? "Spodobało im się to, że byłam skromna. Niektóre z dziewczyn starających się o tę rolę były wystrojone, wymalowane, miały piękną koronkową bieliznę, której zresztą strasznie im zazdrościłam. Ja nosiłam zwykłą bawełnianą. Byłam przecież zwyczajną dziewczyną", opowiadała po latach w "Fakcie". Zresztą później będzie musiała mierzyć się z nieprzyjemnymi, a czasem wręcz okrutnymi komentarzami dotyczącymi jej wyglądu, a padającymi chociażby właśnie z ust pokonanych rywalek, które nie mogły pogodzić się z przegraną. Ze zwycięstwa Góralczyk nie był zadowolony również i jej ojciec, ale ostatecznie uległ błaganiom żony i córki. A czternastoletnia Elżbieta wreszcie znalazła się na planie filmowym.
Po piętnastu odcinkach "Wojnę domową" usunięto z anteny na dobre. Reżyser Jerzy Gruza twierdził, że pewnie nakręcono by ich więcej, gdyby nie sprzeciw idący z góry; w jednym z odcinków pojawiła się (przypadkowa!) scena, w której pies sika na czasopismo partyjne – dlatego serial musiał zniknąć. Góralczyk branża filmowa spodobała się jednak na tyle, że postanowiła związać z nią przyszłość. Niestety, propozycje nie nadchodziły, a po śmierci ojca sytuacja finansowa rodziny jeszcze bardziej się pogorszyła. Ostatecznie dziewczyna zaczęła dorabiać jako modelka, a potem zatrudniła się w Telewizji Polskiej w roli charakteryzatorki. Nie kryła, że nie jest to praca jej marzeń, dlatego gdy przyjaciel zaprosił ją do Wiednia, zgodziła się bez wahania. Nie spodziewała się, że ta decyzja zaważy na jej dalszym życiu.
Małżeństwo z koszmaru
W Wiedniu miała zostać tylko trzy tygodnie, lecz tuż przed powrotem do kraju poznała mężczyznę, który kompletnie zawrócił jej w głowie. Potem odwiedził ją w Polsce i ostatecznie namówił na wyjazd do Austrii. Niestety, choć Góralczyk była w swoim wybranku zakochana, szybko się okazało, że to małżeństwo było pomyłką. "To, co mojego męża najpierw fascynowało, później go przestraszyło. Całkowicie mnie zniewolił. Wszystko, co robiłam, dla niego było źle. Źle się ubierałam, źle się zachowywałam. Cała jego rodzina była strasznie zasadnicza. Teść twierdził, że ze zmywarki korzystają tylko leniwe kobiety. W czasach, kiedy nikt już sobie nie wyobrażał życia bez pralki, ja – żona bogatego prawnika – prałam pieluchy na tarze", opowiadała w "Fakcie".
Przez lata robiła dobrą minę do złej gry i nie chciała odchodzić od męża ze względu na dziecko. Znosiła jego humory, awantury i przemoc psychiczną. Mężczyzna odciął ją od bliskich i przyjaciół, była więc zdana sama na siebie. Ale sytuacja z czasem zaczęła ją coraz bardziej przytłaczać.
"W końcu popadłam w depresję. W pracy odnosiłam sukcesy i mimo choroby cały czas pracowałam. Gdy przyznałam się, że jestem w dołku, nikt nie chciał mi wierzyć. Byłam śmietnikiem, bo wszyscy przychodzili do mnie ze swoimi problemami, a nikt nie widział moich. Człowiek jest jak bateria – kiedy tylko daje, a nic w zamian nie dostaje, wyczerpuje się jego energia", opowiadała. Przynajmniej jednak znalazła w sobie siłę, by złożyć papiery rozwodowe.
Ostatnie lata
Tak bardzo zależało jej na wolności, że zgodziła się na wszystkie mężowskie warunki i po rozwodzie została z niczym. A zaraz potem ciężko się rozchorowała – lekarze zdiagnozowali u niej HUS, czyli atypowy zespół hemolityczno-mocznicowy. Przez lata musiała poddawać się dializom, które wiązały się dla niej z wielkim cierpieniem. Przechodziła kolejne, ratujące życie operacje – ale dopóki istniała nadzieja, nie chciała się poddawać. Utrzymywała się z niskiej renty, jednak nie narzekała; zapewniała, że jest szczęśliwa. Cieniem na szczęściu Góralczyk kładł się jednak fakt, że jej córka Dominika nie chciała utrzymywać z nią kontaktu. "Odsunęła się ode mnie, jak rozwiodłam się z jej ojcem. Uważa, że rozbiłam rodzinę", mówiła w "Fakcie", choć jednocześnie dodawała, że nie ma tego dziewczynie za złe. "Kocham ją. Nie powiem o niej złego słowa i nikomu na to nie pozwolę".
Niestety, stan zdrowia Góralczyk stale się pogarszał. Zmarła w samotności 16 stycznia 2008 roku. Pochowano ją na cmentarzu Sievering w Wiedniu.