Ewa Demarczyk: wielka artystka, która nie miała szczęścia w miłości. Była doceniana przez Dudę
Gdy miała 22 lata, usłyszała o niej cała Polska. Wystarczyło, że zaśpiewała na pierwszym festiwalu w Opolu "Taki pejzaż" i "Czarne Anioły", a o jej głosie nie sposób już było zapomnieć. Równie nagle, jak zdobyła sławę, tak z dnia na dzień zniknęła ze sceny.
W dobie popularności big beatu dawała publiczności to, o czym nawet nie mieli pojęcia, że marzą. Dała publiczności wyrafinowane wykonanie poezji śpiewanej w połączeniu ze swoim ascetycznym, czarno-białym stylem. Od początku wzbudzała fascynację.
- Byłem świadkiem debiutu Ewy Demarczyk jako kilkuletnie dziecko. Mój tato był aktorem w teatrze w Opolu i dostawał wejściówki na festiwale w tamtejszym amfiteatrze. Pamiętam panią w czarnej sukience z czarnymi włosami. W latach szkolnych zobaczyłem jej recital w Opolu, który mną wstrząsnął. Przez całe moje dalsze życie Ewa Demarczyk była na pierwszym miejscu moich fascynacji muzycznych - mówi Michał Bajor w rozmowie z Wirtualną Polską.
Zobacz: Odeszli w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy
Ewa Demarczyk po raz pierwszy objawiła się w krakowskim klubie "Cyrulik", gdzie usłyszeli ją Piotr Skrzynecki i Zygmunt Konieczny. Panowie zaprosili ją do współpracy z Piwnicą pod Baranami. Była już wtedy studentką Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Mimo że nigdy nie wystąpiła w roli aktorki, nie zrezygnowała ze studiów. Ukończyła je w 1966 r., gdy była już rozpoznawalną gwiazdą.
We współpracy z kompozytorami Andrzejem Zarzyckim i Zygmuntem Koniecznym powstały jej najsłynniejsze utwory. Z tym drugim przez lata uchodzili na duet idealny, choć artystka miała wybuchowy charakter i często się kłócili. Razem stworzyli interpretacje m.in. "Karuzeli z Madonnami", "Czarne Anioły", "Deszcze" i "Grande valse brillante".
- To jest trudny repertuar, wymagający wielkiej siły. Drapieżność Ewy Demarczyk wymagała sporej dyscypliny wokalnej, ale też ogromnego wysiłku. To nie były tylko piosenki szeptane, śpiewane. To były miniatury teatralne, złapane w 3-4 minutach fascynujące historie - wspomina Bajor.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Mimo że wokalistka miała szansę zrobienia międzynarodowej kariery, wybrała Polskę. Gdy Bruno Coquatrix, dyrektor paryskiej Olimpii, usłyszał ją w 1963 r. w Sopocie, zaprosił ją do Francji. Roztaczano przed nią wizję zostania drugą Edith Piaf. Odmówiła. Tłumaczyła się, że najpierw musi skończyć szkołę. Jednak rok później dała się namówić. Ale wciąż chyba nie wierzyła, że może osiągnąć tak wielki sukces.
- Zdarzało mi się, co prawda, wygrywać koncerty w warunkach komercjalnych, lecz zawsze uważałam to za obrzeża tego, co rzeczywiście robię i co mnie interesuje. Zdumiało mnie np. entuzjastyczne przyjęcie "Walca" na festiwalu w Sopocie. A już zupełnie niezrozumiały był dla mnie sukces "Wierszy Baczyńskiego" na następnym sopockim festiwalu. Przecież takie festiwale są zupełnie odmienne od warunków, w których zazwyczaj występuję - mówiła artystka w jednym z wywiadów.
Przełom lat 60. i 70. to nieustanna, zagraniczna trasa koncertowa Ewy Demarczyk. Wystąpiła m.in. w Belgii, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, we Włoszech, USA, Meksyku, na Kubie i w Australii.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Nie porzuciła też marzeń o filmie. Zmierzyła się z muzyką filmową przy produkcji Jerzego Skolimowskiego "Bariera". Na jej potrzeby zaśpiewała kompozycję Krzysztofa Komedy "Z ręką na gardle". Wystąpiła wokalnie też w filmie "Zbyszek" Jana Laskowskiego, który był poświęcony pamięci Zbigniewa Cybulskiego. Ten sam reżyser w 1970 r. nagrał półgodzinny recital artystki zatytułowany "Ewa Demarczyk".
Po ponad dziesięciu latach grania z Piwnicą pod Baranami postanowiła odejść. Występowała solo, ale nie nagrywała nowych utworów. W latach 70. mierzyła się z prywatnymi dramatami. Jej pierwsze małżeństwo ze skrzypkiem zespołu Mazowsze przetrwało tylko kilka miesięcy. Drugi mąż, złotnik, okazał się złodziejem. Okradał nawet ją, o czym przekonała się, gdy w jednej z krakowskich kawiarni zobaczyła u pewnej kobiety swoją cenną broszkę. Rozwiodła się z nim korespondencyjnie, gdy już przebywał w więzieniu.
Nowym początkiem dla Ewy Demarczyk miał być powstały w 1986 r. Teatr Muzyki i Poezji, zwany później Teatrem Ewy Demarczyk. Zaangażowała się w prowadzenie placówki, co niestety odciągnęło ją od występowania na scenie. Miasto nie chciało jednak finansować instytucji, w której odbywało się mało koncertów. Pod koniec lat 90. zdecydowała o zakończeniu kariery.
- Myślę, że decyzja o odejściu mogła wynikać z pewnego rodzaju zgorzknienia. To był czas, kiedy zaczęła królować muzyka popularna. Wytwórnie i stacje telewizyjne zrezygnowały z płodozmianu muzycznego, czyli różnorodności gatunków, a muzyka ambitniejsza trafiła na boczny tor - wyjaśnia Michał Bajor.
Mimo że nawet podczas ostatnich tras koncertowych widownie pękały w szwach, artystka uważała, że "część słuchaczy przychodziła na moje koncerty, bo wypadało na nie przychodzić". Nie można jednak odmówić Demarczyk zyskania wyjątkowej publiczności.
- Ostatni raz widziałem ją w teatrze w Chorzowie. Był tłum ludzi, czekaliśmy na nią 40 minut. Ona miała taki zwyczaj, że dość mocno się spóźniała na scenę, ale nikomu to nie przeszkadzało. Sala co 10 minut biła brawo i zapraszała ją na scenę. Nikt nie wyszedł, dopóki ona się nie pojawiła. Wtedy wszyscy się zerwali i już panowała niesamowita atmosfera - dodaje Bajor.
Po raz ostatni na żywo można było usłyszeć Ewę Demarczyk 8 listopada 1999 r., gdy zagrała koncert w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu. Później wycofała się z życia publicznego.
W 2005 r. została odznaczona Złotym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Pięć lat później otrzymała Fryderyka za całokształt twórczości. Z okazji 75. urodzin artystki prezydent RP Andrzej Duda, który prywatnie wraz z żoną są wielkimi fanami artystki, napisał do Ewy Demarczyk list. Doceniał w nim "fenomen, na który składa się ów starannie dobierany repertuar, najwyższej próby profesjonalizm wykonania, fascynująca osobowość sceniczna oraz jedyny w swoim rodzaju głos Ewy Demarczyk, jest często uznawany za odrębny rozdział w historii polskiej estrady i piosenki aktorskiej".
Ostatnie lata życia artystka spędziła w swoim domu w Wieliczce. To tam zmarła 14 sierpnia w wieku 79 lat.
- Odeszła jedna z najpotężniejszych ikon piosenki nie tylko poetyckiej, ale piosenki scenicznej. Osobowość nieprzeciętna, która robiła wrażenie nawet na Japończykach. Siedzieli na jej koncertach jak zaczarowani. Zresztą gdziekolwiek występowała, czy w Polsce, czy w paryskiej Olympii bilety były wyprzedane, a ona zawsze dostawała owacje na stojąco. Wystarczyło tylko jedno światło na nią, małe lampki na muzyków i sala siedziała jak zaczarowana. Ten czas kameralizacji sceny już nie wróci, świat się skomercjalizował, ale cieszę się, że mogłem żyć w czasach, gdy koncertowała Ewa Demarczyk - podsumowuje Michał Bajor.