Ewa Żmijewska: globalna trauma nie zmieniła nas ani trochę
Zdjęcia z ulicznych protestów przeciwko PiS, rasistowskie ataki, religijni fanatycy, przemoc domowa - tak wygląda teledysk do najnowszego utworu duetu Shandy & Eva, zatytułowanego "Tacy sami". Ewa Żmijewska, współzałożycielka grupy, opowiada o tym, jak powstała piosenka i jakie idee za nią stoją.
Przemek Gulda: Jak narodził się wasz najnowszy utwór?
Ewa Żmijewska: Pierwszy szkic powstał już dość dawno temu - to był moment, kiedy na świecie robiło się coraz goręcej pod względem politycznym: wybory prezydenckie w Polsce, początek kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych, zabójstwo George'a Floyda i protesty, które po nim wybuchły. To wszystko ujawniało bardzo głębokie podziały między ludźmi. Chciałyśmy głośno powiedzieć, przypomnieć, że przecież wszyscy jesteśmy tacy sami, niezależnie od koloru skóry, orientacji seksualnej, wyznania czy przekonań.
A potem wybuchła pandemia. Czy coś się zmieniło?
Miałyśmy nadzieję, że obok wielu dramatów, które przyniosła, może ona mieć także pewien pozytywny efekt. Skoro wirus nie wybiera, nie zwraca uwagi na to, kto kim jest, do jakiej grupy należy, w co wierzy, skoro choroba każdego traktuje tak samo, uświadomi nam to tym bardziej, że wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi.
Niestety tak się nie stało. Boli cię to?
Okazało się, że tytuł piosenki może mieć też drugie znaczenie, znacznie smutniejsze - ciągle jesteśmy tacy sami, tak samo się kłócimy, tak samo nie potrafimy się porozumieć. Niczego się nie nauczyliśmy. Ta globalna trauma pod pewnymi względami nie zmieniła nas ani trochę.
To wciąż dość rzadkie, żeby artystki i artyści tak jednoznacznie zabierali głos w ważnych sprawach politycznych czy społecznych. Czemu to ważne i potrzebne?
Posługując się językiem sztuki mamy możliwość przekazywania emocji, a co za tym idzie - możemy próbować poruszać sumienia ludzi. To potencjał, którego nie sposób marnować. Uważam jednak, że najważniejsze nie jest zajmowanie konkretnego stanowiska, opowiadanie się po jakiejś stronie, a raczej krytykowanie konfliktu jako takiego, kłótni jako metody rozwiązywania problemów.
Ważne jest przekazywanie komunikatu, że potrzebujemy współpracy, rozmowy, porozumienia. Tak widzę zadanie artystek i artystów, choć nie zamierzam nikogo do tego namawiać. Nic na siłę, trzeba czuć, że chce się to robić. Inaczej to nie ma sensu.
W piosence jest mowa o wielu problemach współczesnego świata, który z nich dotyka cię najbardziej?
Nie chcę tak stawiać sprawy i filtrować tego przez własne doświadczenia. Mam wrażenie, że wszystkie te problemy są równie ważne i równie mocno trzeba je piętnować. Nie ma znaczenia, czy chodzi o rasizm, homofobię, seksizm lub po prostu wszechobecną nienawiść i brak szacunku, ten utwór to nasz manifest przeciwko wszystkim formom nietolerancji oraz niesprawiedliwości, które obserwujemy wokół nas. Nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.
Jak działa wasz zespół w czasie, kiedy scena muzyczna zapadła w letarg, a podróżowanie po świecie jest takie trudne?
Pracujemy, tak intensywnie, jak tylko się da.
Przez internet? Czy obie jesteście teraz w Polsce?
Tak, na szczęście jesteśmy tu razem. Stało się tak trochę przez przypadek, miałyśmy podróżować teraz po Europie, ale pandemia pokrzyżowała nam plany. Tak jak wszystkim, więc nie zamierzam specjalnie narzekać. Poznałyśmy się w Stanach na studiach, mieszkałyśmy kilka lat w Los Angeles, tam założyłyśmy zespół i wspinałyśmy się na kolejne szczeble kariery na scenie muzycznej.
Jednak często bywałyśmy w Polsce i to tutaj wydałyśmy swoją pierwszą płytę studyjną, do której nagrania odbyły się zarówno w Polsce jak i w Stanach, to była taka współpraca międzykontynentalna. W pewnym momencie postanowiłyśmy spróbować swoich sił w Europie, przyjechałyśmy więc do Polski, żeby zrobić tu sobie coś na kształt bazy wypadowej po kontynencie. Niestety, pandemia sprawiła, że żadnych wypadów nie było. Całe szczęście, że Shandy, pochodząca z wyspy Curacao, ma europejskie obywatelstwo, więc nie musiałyśmy się przynajmniej martwić o dokumenty.
Przeniosłyście działalność do Polski?
Tak, jak na razie tak. Nawiązałyśmy współpracę z bardzo utalentowanymi artystami i artystkami. Dzięki spotkaniu z ludźmi z Warszawskiej Szkoły Filmowej powstał teledysk do naszego najnowszego singla. Ale jednocześnie staramy się utrzymywać kontakt z naszymi przyjaciółmi ze Stanów, z muzykami, z którymi nagrywałyśmy nasz debiutancki album. Muszę przyznać, że nie jest to łatwe. Spotkania w internecie to jednak nie to samo, co wspólne granie w sali prób czy na scenie.
Jesteś córką popularnego aktora. Czy to ma jakikolwiek wpływ na twoją karierę?
Często słyszę pytanie: "Jak to jest być córką słynnego ojca". Trochę nie wiem, jak na nie odpowiadać, przecież dla mnie to jest po prostu tata, a nie żaden słynny aktor. Tym bardziej nie wiem, jak potoczyłaby się moja kariera, gdyby moim ojcem był ktoś inny. Te sprawy raczej się nie łączą - scena muzyczna jest jednak dość daleko od filmowo-teatralnej.
Dlatego zwykle odpowiadam na takie pytania: obie jesteśmy jego wielkimi fankami, a on jest fanem naszego zespołu, co jest z resztą zgodne z prawdą! Wiem, muszę mocno zapracować na swoje nazwisko, żeby artykuły na temat naszego zespołu nie były opatrywane nagłówkami w stylu: "Córka słynnego aktora i jej zespół". Cieszę się, że w tym wywiadzie takie pytanie padło dopiero na końcu, a rozmowę zaczęliśmy od inspiracji do powstania naszej nowej piosenki.