Pokazali prawdziwe oblicze celebrytów. Będą pozwy?
Na ekrany polskich kin wchodzi film "The End" w reżyserii Tomasza Medesa. To opowieść o pandemicznym reality show, w którym bierze udział siódemka celebrytów i celebrytek. Szybko okazuje się, że wszyscy będą zmuszeni do wyznania swoich najbardziej skrywanych sekretów. Komedia Mandesa jest ciętą satyrą na polskie środowisko celebryckie, ale w wywiadzie dla Wirtualnej Polski reżyser przekonuje, że nie tylko.
Przemek Gulda: Skąd wziął się pomysł na ten film?
Tomasz Mandes, reżyser, współscenarzysta, aktor i producent "The End": Głównym impulsem do rozpoczęcia pracy nad scenariuszem była oczywiście pandemia. Nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego. Zmieniła przecież bardzo dużo, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i zbiorowym. Mieliśmy w gronie osób zajmujących się scenariuszem i produkcją poczucie, że obowiązkiem artysty jest odniesienie się do tego tematu, próba zdiagnozowania tego, co się stało i jakie to może spowodować zmiany.
Dlaczego, żeby o tym mówić, wybraliście właśnie środowisko celebrytów?
Bo jest bardzo "nośne", ludzie mocno się nim interesują. Dlatego wybraliśmy też konwencję spojrzenia zza kulis, rzutu oka w miejsca, gdzie nie zaglądają kamery i aparaty. Taki pomysł sprawdzał się w popkulturze wiele razy, mogę wymienić choćby film "Pret-a-porter", który pokazywał tajemnice świata wielkiej mody, czy spektakl "Czego nie widać", o tym, co się dzieje w teatralnych garderobach.
Skąd braliście historie, które stały się podstawą scenariusza?
Z różnych źródeł. Między innymi z naszych doświadczeń, działamy w tej branży trzydzieści lat, niejedno widzieliśmy. Z bardziej i mniej głośnych anegdot, znanych w środowisku i nie tylko.
Wszyscy, którym to proponowaliście, zgodzili się na udział?
Nie wszyscy. To projekt, który wymaga dużej szczerości i bardzo dużego dystansu wobec samego siebie. Nie wszyscy to mają. Nie każdy ma tyle odwagi.
To wymagało odwagi?
Tak. Ten film jest trochę o tym, jak łatwo przyczepia się ludziom etykietki, za którymi często idzie zwykły hejt. A udział w tym projekcie trochę naraża na przyczepienie łatki - już przecież w materiałach promujących film pojawiają się hasła, które mogą się "przykleić" do aktorów i aktorek: "jestem złodziejem", "jestem podły" itp.
Co wniosły gwiazdy, które zaprosiliście do udziału w filmie?
Powiedziałbym, że wniosły przede wszystkim poczucie humoru. Podczas prac nad scenariuszem wszyscy musieli w jakimś sensie stać się satyrykami. Nie można zapominać, że ten film to przecież komedia. I wymagał przygotowania scenariusza, a potem zagrania tych postaci w taki sposób, żeby rozbawić widza i wywołać śmiech. Oczyszczający śmiech.
Wróćmy do anegdot. Czy to mocne historie?
Pracując nad tym projektem, wiele razy zadawaliśmy sobie pytania: czy nie przekraczamy granicy? Czy nie jedziemy za bardzo po bandzie? Czy nikogo nie dotkniemy za mocno? A wreszcie, żartując trochę: czy nie grożą nam procesy sądowe?
A grożą?
Powiedziałem żartując, chociaż jestem absolutnie przekonany, że mnóstwo osób "odnajdzie się" w tych historiach i będą pewne, że to właśnie ich życie sportretowaliśmy w filmie. Ale to oczywiście nie będzie prawda. To przecież nie plotkarska kronika, ale artystyczne przetworzenie sytuacji zaczerpniętych z różnych źródeł. Tam nic nie będzie powiedziane jeden do jednego, nie padają żadne nazwiska ani wskazówki odnoszące się do konkretnych osób i sytuacji.
To alegoryczne historie, poszczególne postaci celebrytek i celebrytów to archetypy, odnoszące się do siedmiu grzechów głównych. Bardzo staraliśmy się, żeby te opowieści były jak najbardziej uniwersalne, żeby każdy mógł w nich znaleźć swego rodzaju pocieszenie: wszyscy jesteśmy słabi, robimy błędy, złe rzeczy, ale jest w nas też jednak dobra strona.
Czy tytuł filmu oznacza, że to będzie koniec polskiego świata celebrytek i celebrytów?
I tu znów muszę się odnieść do sfery metafor i symboli. W kulturze koniec oznacza przecież szansę na nowy początek, śmierć łączy się z narodzinami nowego życia. Nasz tytułowy "koniec" też ma być raczej katharsis, szansą na oczyszczenie.
Podczas jednego z pierwszych pokazów zdarzyła się szczególna sytuacja: byli na niego zaproszeni ludzie z dużego koncernu z branży medialnej. Po drodze szef mocno zrugał jedną ze współpracownic, jak sama mówiła, wręcz zmieszał ją z błotem. Po obejrzeniu filmu podszedł do niej i przeprosił. Jeśli nasz film wywołuje takie reakcje - to świetnie. Dokładnie o to nam chodziło.