Gorączka royal baby? Najwyraźniej cierpimy na nią bardziej, niż sami londyńczycy!
Odliczanie tygodni do porodu, zgadywanie płci dziecka, potencjalnych imion, chrzestnych i wyczekiwanie zdjęć. To ma być pierwsze dziecko księżnej Meghan i księcia Harry'ego, nic dziwnego, że ten temat "grzeje"... ale bardziej nas, niż poddanych monarchii!
Decyzję księżnej i księcia Sussex o zrobieniu z narodzin ich pierwszego dziecka jak najbardziej prywatnego wydarzenia polskie media i fani rodziny brytyjskiej przyjęli z rozczarowaniem. Pamiętamy każdy z trzech dni, gdy na świat przychodziły dzieci Kate i Williama. Godziny wpatrywania się w drzwi szpitala St Mary opłacały się: księżna i książę Cambridge wychodzili z małym zawiniątkiem na rękach, pokazując światu swoje szczęście.
Każda gazeta na świecie publikowała zdjęcie noworodka, my natychmiast podawaliśmy płeć, imię, wagę, kolejność do tronu, kolor sukienki Kate...Dziś wiadomo, że o przyjściu na świat dziecka Meghan dowiemy się dwa dni po fakcie, nie ma co zatem liczyć na żadną fotografię. O ile w Polsce niemal można było usłyszeć jęk zawodu fanów "royalsów", to londyńczycy co najwyżej... wzruszyli ramionami.
Będąc w Londynie w połowie kwietnia, gdy Meghan lada chwilę zostanie mamą, pytam mieszkańców stolicy o emocje temu towarzyszące.
- Szczerze? Nas w Londynie ten chaos w ogóle nie dotyczy - mówi mi Maria, mieszkająca tam od 13 lat dziennikarka - Wiem, że gdy Kate rodziła któryś raz, ludzie z małych miasteczek i wiosek przyjeżdżali tu na kilka dni. Ale dla nas to dzień, jak każdy inny.
Lorenzo, Włoch, który mieszka na stałe w Londynie, mówi mi, że w jego rodzinnym Rzymie więcej i częściej mówi się o Meghan, niż tu. - Kate i Meghan mają status celebrytek, ale kompletnie tym nie żyjemy.
Claudia, pracownica jednej ze stacji telewizyjnych, opowiada, że kolejne informacje na temat życia rodziny królewskiej interesują "jej mamę i ciocię", a nie ją samą czy jej przyjaciół. Gdy pytam o dzień, w którym zamyka się ulicę, by szpital, w którym rodzi się royal baby, był bezpieczny, tylko wzrusza ramionami. Ożywia się tylko na moment: - Gdy był któryś królewski ślub, wszyscy mieliśmy wolne!
Szukając choćby śladów zainteresowania Meghan, Harrym i spółką kieruję się do sklepów z pamiątkami. Tam obok obowiązkowych londyńskich gwardzistów, czerwonych autokarów i budek telefonicznych znajduję talerze i kubki ze zdjęciami Meghan i Harry'ego z... dniu ich ślubu, czyli sprzed roku. Sprzedawcy zwyczajnie nie są gotowi na gorączkę wokół kolejnego prawnuka królowej Elżbiety. Dlaczego?
Może rzeczywiście bańka, którą nadmuchały brytyjskie tabloidy szukając sensacji i poklasku wśród czytelników już pękła? Tradycyjna, kostyczna wręcz monarchia i jej członkowie są tak oderwani od codzienności młodych ludzi w dużych miastach, że zwyczajnie nie są "sexy".
Czy Meghan i Harry sami się zorientowali, że warowanie pod szpitalem w barwach Union Jack zakrawa na cyrk? Być może dlatego postanowili, że to wydarzenie będzie jak najbardziej prywatne i pozbawione widowni. Wydawcy brukowców i stali fanatycy royalsów będą rozczarowani, ale mieszkańcy i tak zakorkowanego Londynu pewnie odetchną z ulgą.