Kombi i Kombii. Kto wygra walkę w sądzie? Założyciele zespołów spierają się od lat
Dawna menedżerka powiedziała kiedyś, że zespoły Kombi i Kombii są jak nieudane małżeństwo, które ma wspólne dziecko - muzykę. Wreszcie przyszedł czas na formalny rozwód. Wieloletni spór ma rozstrzygnąć wyrok europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.
Ta historia trwa od lat, ale rozgrzewa emocje chyba tylko samych zainteresowanych: członków obu grup. Bo fani i fanki raczej nie zwracają uwagi na to, kto dokładnie gra dla nich ich ulubione przeboje, tylko skaczą z radością pod sceną w ich rytmie. Ale muzycy toczą spór już od prawie dwóch dekad, walcząc na wielu poziomach - medialnym, towarzyskim, a nawet prawnym. Ten ostatni konflikt ma się rozstrzygnąć za sprawą wyroku europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który ma zdecydować o prawach do znaku firmowego.
Lider kontra frontman
Ta historia, według jednego z jej bohaterów, zaczęła się jeszcze w latach 60. To wtedy powstał pierwszy zespół założony przez Sławomira Łosowskiego, kompozytora i specjalisty od instrumentów elektronicznych. Nazywał się Akcenty i grał muzykę mocno nasączoną nowoczesnymi brzmieniami, z pogranicza rocka i jazzu. W 1976 r. zespół zmienił nazwę na Kombi, a niedługo później przyszła też mocna zmiana o charakterze stylistycznym - w repertuarze grupy pojawiły się lżejsze, bardziej melodyjne piosenki. Grupa zmierzała w stronę coraz bardziej wpadających w ucho przebojów, mocno zatopionych w melodyjnych klawiszowych pasażach.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
To właśnie wtedy w składzie zespołu pojawiło się dwóch muzyków, którzy w dalszej części tej opowieści zdecydowanie wyjdą na pierwszy plan. To basista Waldemar Tkaczyk i gitarzysta Grzegorz Skawiński. Ten drugi szybko przejął też obowiązki wokalne i zaczął być błyskawicznie identyfikowany jako frontman, a może wręcz lider zespołu. Nader charyzmatyczny, uśmiechnięty facet z gitarą w dłoniach i fantazyjnych okularach słonecznych na twarzy, stojący na przedzie sceny, był dla publiczności postacią o wiele bardziej charakterystyczną i rozpoznawalną niż Łosowski - niepozorny, ukryty z tyłu, za prawdziwą barykadą z instrumentów klawiszowych. Nawet mimo tego, że to ten ostatni był najważniejszym twórcą repertuaru zespołu.
Lata tłuste, lata chude
Lata 80. to był prawdziwy złoty czas dla grupy. Była jednym z najpopularniejszych polskich zespołów, grała koncerty w wielkich halach, na najważniejszych festiwalach, jeździła także za granicę - co prawda tylko do krajów socjalistycznych, ale nigdzie indziej polscy muzycy raczej wtedy nie trafiali.
Grupa nagrywała przebój za przebojem, podbijając rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne, pokazujące pierwsze rodzime teledyski, trafiała na plakaty do kolorowych pism i na pierwsze miejsca list przebojów.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Na przełomie dekad wszystko zaczęło się jednak psuć. Przyczyn było kilka. Niektóre nie były związane z samym zespołem - zlikwidowanie żelaznej kurtyny spowodowało, że polska publiczność zaczęła mieć szeroki dostęp do zachodniej popkultury, którą błyskawicznie uznała za bardziej atrakcyjną niż to, co działo się na lokalnym podwórku. Zupełnie zmieniły się także zasady działania rynku muzycznego i mediów.
Pojawiły się i powody bardziej osobiste - Skawiński, który zawsze miał inklinacje rockowe, był już zmęczony udawaniem, że gra na gitarze, ważną przeszkodą w dalszej działalności grupy była też ciężka i przewlekła choroba żony Łosowskiego. Muzyk czuł, że ważniejsza jest dla niego opieka nad ukochaną osobą niż granie starych przebojów w salach koncertowych na końcu kraju.
Gitarowe riffy zamiast klawiszy
W 1992 r. zespół zakończył działalność po 16 latach grania w swym najpopularniejszym składzie. Skawiński i Tkaczyk bynajmniej nie odwiesili gitar na kołku. Natychmiast założyli zespół, który znacznie bardziej pasował do ich rockowego gustu, świetnie odnalazł się także w nowych warunkach rynkowych.
Rodzima publiczność chciała wtedy mocniejszego, rockowego grania, dawni członkowie synthpopowej gwiazdy zaczęli jej więc dostarczać głośnych riffów pod nowym szyldem - Skawalker. Po dwóch latach zespół zmienił nazwę na O.N.A., a bardziej niż z gitarowych solówek Skawińskiego stał się znany za sprawą dynamicznej wokalistki Agnieszki Chylińskiej. Ciśnienie wewnątrz grupy było jednak za duże, rozpadła się już w 2003 r.
Skawiński i Tkaczyk znów zostali bez zajęcia. A że to muzycy, którzy nie ustoją w miejscu, szybko pojawił się pomysł reaktywacji Kombi. Od tego miejsca zaczyna się duży bałagan informacyjny, każda strona przedstawia sprawę nieco inaczej. Ale wiadomo na pewno, że Łosowski nie był szczególnie chętny do reaktywowania grupy. A przynajmniej w takiej formie, jaką zaproponowali dawni koledzy z zespołu. Najpierw nie wyraził zainteresowania, aby uczestniczyć w tym przedsięwzięciu, a potem zaczął otwarcie przeciwko niemu oponować, a wręcz próbował je blokować.
Kombi i Kombii
Początkowo reaktywacja grupy, na którą Skawiński i Tkaczyk się zdecydowali, nie zważając na protesty Łosowskiego i siłą rzeczy bez jego udziału, nie zapowiadała się na wielki sukces. Pierwsze koncerty nie przyciągały tłumów. Wyglądało na to, że nazwa grupy została już nieco zapomniana, a starzy fani i fanki wyrośli z dawnych, melodyjnych utworów grupy.
Może trochę w związku z tym powstał tekst pierwszego przeboju nowego Kombi - słowa piosenki "Pokolenie" można uznać za komentarz do sytuacji i deklarację muzyków, że nie zamierzają iść na artystyczną emeryturę. Sytuacja zaczęła się powoli rozkręcać - zespół odzyskiwał dawną popularność i zaczynał znów zapełniać sale.
Aby nie rozpalać tlącego się konfliktu z Łosowskim, muzycy postanowili nieco zmodyfikować nazwę swojego nowego projektu - dodali tylko jedną literę i występowali pod nazwą Kombii. W tym czasie do aktywnej działalności kompozytorskiej i koncertowej powrócił także dawny lider zespołu, który zbudował zupełnie nowy skład i, jako właściciel praw do dawnej nazwy, wykorzystywał ją z powodzeniem w swojej działalności.
Doszło więc do nieco kuriozalnej sytuacji - przez kolejne lata na rynku muzycznym funkcjonowały dwa składy, które różniły się nazwą tylko nieznacznie, dla wielu osób wręcz niedostrzegalnie, składały się z dawnych muzyków popularnej grupy i wykonywały na koncertach jej utwory.
Jedni kręcili głową z niedowierzaniem, inni cieszyli się, że mają podwójną szansę usłyszenia swoich ulubionych przebojów. Ale sami muzycy wciąż pozostawali w konflikcie, który wchodził na kolejne etapy drogi prawnej. Teraz ma znaleźć (ostateczne?) rozstrzygnięcie za sprawą wyroku europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.