Rozmowa z aktorem
Grając lekarza w serialu "Na dobre i na złe" musiałeś kiedykolwiek specjalnie przygotowywać się do swojej roli?
- Tak. Odbierając pierwszy w życiu zawodowym poród oglądałem specjalistyczne filmy. Czytałem też dużo medycznych książek. Jednak najważniejszym wsparciem są dla mnie nasi niezastąpieni konsultanci medyczni, bez pomocy których nie przeprowadziłbym ani jednej operacji. A mam już ich na swoim koncie kilkaset. Pamiętam też pierwszą operację, gdzie ręce trzęsły mi się jak galareta, a Artur Żmijewski mówił mi wtedy: "Marcin spokojnie, nie grzej się tak". Chwila koncentracji i jakoś poszło.
Lepiej czujesz się przed kamerami, czy na deskach teatralnych?
- To są dwa zupełnie odmienne od siebie światy. Bardzo lubię pracę przed kamerą - to jest taki mój mikroświat. Lubię "czuć kamerę", zawsze są duble, czyli mogę coś poprawić (śmiech). Pamiętam też jak na trzecim roku w Filmówce mieliśmy zajęcia z Januszem Gajosem i robiliśmy "Zemstę" Fredry. Grałem wtedy Papkina i to był moment, w którym z kolei na dobre pokochałem teatr. Teraz mam zamiar więcej w nim grać. Ale nie zapeszajmy.