Wspomina początki ich związku. "Byłam złodziejką męża"
Monika i Zbigniew Zamachowscy 3 maja świętowali 6. rocznicę ślubu. Mało kto wróżył im wspólne, długie i szczęśliwe życie, ale na przekór wszystkim udowodnili, że łączy ich prawdziwe uczucie.
Dla nowej miłości oboje sporo poświęcili. Byli wtedy w innych małżeństwach, posiadali dorastające dzieci. Sami wątpili, czy to możliwe, aby ich romans przerodził się w coś poważniejszego. Jednak postawili na jedną kartę, co spotkało się z powszechną krytyką.
- Byłam złodziejką męża, która zabrała dzieciom kochającego ojca, jeszcze w kapciach i z kubkiem parującej herbaty w ręku. (...) W pewnym momencie ludzie bali się ze mną publicznie rozmawiać, choć czasami podchodzili i ukradkiem szeptali: "Boże, jak ja trzymam za ciebie kciuki, ja bym w życiu nie miał, nie miała takiej odwagi". To były wręcz akty heroizmu z ich strony, jak się domyślam. Byłam trędowata. Wokół mnie panowała zmowa milczenia - mówiła Monika Zamachowska w wywiadzie dla "Vivy".
Zobacz: Koronawirus. Jak gwiazdy spędzają kwarantannę?
Z biegiem czasu skomplikowana sytuacja rodzinna Zbigniewa Zamachowskiego, który porzucił Aleksandrę Justę po ponad 20 latach małżeństwa z 4. dzieci, się unormowała. Mimo że była i obecna partnerka aktora walczą ze sobą w sądzie. Zamachowscy wolą jednak wspominać tylko te dobre chwile. Jedną z nich był dzień ślubu, od którego minęło już 6 lat.
- To było zupełnie niesamowite doświadczenie, czuliśmy się jak w oblężonej twierdzy. Oranżerię w Pałacu Tłokinii szczelnie osłonięto ciężkimi storami, bo ukrywaliśmy się przed paparazzi. Było nas czterdzieścioro - najbliższych przyjaciół i rodziny, wspaniali nasi przyjaciele, ś.p. Kazio Kutz ze swoją żoną Iwoną, Mietek Szcześniak, który nam zaśpiewał jak anioł, najlepszy wodzirej świata, czyli Maciek Miecznikowski z żoną, Piotr Polk i Wojtek Malajkat, moje przyjaciółki, nasi wspaniali świadkowie: Kasia Obara z mężem, Maćkiem Kowalskim, no i oczywiście właściciele pałacu, państwo Mazkowie - wspomina Monika Zamachowska w rozmowie z "Faktem".
Detale uroczystości wciąż pozostają w pamięci szczęśliwej żony.
- Była kaczka i sorbety, pięknie zastawiony stół przybrany moimi ukochanymi herbacianymi różami. Tańczyliśmy długo w nocy, teściowa już była ledwo żywa, bo Wojtek Malajkat okropnie ją nadwyrężył tanecznie i wtedy podano najpyszniejszego tatara na srebrnych, fantazyjnych łyżkach. Moi rodzice bawili się do końca, tylko tatę zmógł w pewnym momencie wysiłek wygłoszenia mowy weselnej i bardzo dyskretnie, jak to on, wycofał się na spoczynek. Następnego dnia spotkaliśmy się wszyscy na śniadaniu. Było pięknie - zapewnia.
Kolejną rocznicę ślubu Zamachowscy mieli spędzić w podróży. Pandemia pokrzyżowała ich plany.
- Miała przyjechać do Polski siostra Zbyszka, Jola. Mieliśmy razem pojechać do Rzeszowa, odwiedzić Przemyśl, Łańcut, Krasiczyn. Właściwie cała podróż była już przygotowana - dodała.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Para została w domu i zamiast uroczystej kolacji, zjedli pierogi. Na Instagramie Monika Zamachowska przyrównała ich przygotowanie do pracy nad związkiem.
- Warto się urobić po łokcie. Jeśli się kocha oczywiście. Trochę czasu mi zajęło, żeby pojąć tę prostą zależność. Parę osób skrzywdziłam. Parę razy podjęłam głupie decyzje pod wpływem emocji. Dzisiaj jestem tu, gdzie jestem i czuję się szczęśliwa. Może to coś warte? - pyta.
Mimo to małżeństwo cieszy się kolejnym rokiem razem. Niczego nie chcieliby zmieniać, choć momentami bywa trudno.
- Ja już to kiedyś powiedziałam i mówię wciąż: chwilo trwaj. Zbyszek to piękny człowiek, wielki artysta. I jak każdy wielki artysta, to bardzo skomplikowany, nadwrażliwy, łatwy do zranienia człowiek. Życie z nim to jak stąpanie po bardzo cienkiej tafli. Gdy pęka, pęka mi serce. Dlatego tak bardzo się staram - wyznała.