Oczom ratowników ukazał się makabryczny widok. Siemion zmarł 3 dni później
Wysłużone Audi 80 było kompletnie zdewastowane. Chwilę wcześniej wjechało pod prąd i staranowało jadącą z naprzeciwka ciężarówkę. Kiedy w końcu policjantom i ratownikom udało dostać się do środka, okazało się, że za kierownicą siedział Wojciech Siemion. Aktor wciąż żył.
- Wciąż na niego czekaliśmy. Miał od dawna umówione spotkanie z nami o godz. 11. Prawie 200 osób siedziało już na sali. Nigdy się nie spóźniał - wspominał Zbigniew Zieliński, dyrektor radomskiego domu kultury.
ZOBACZ TEŻ: Sekret matki Hepburn. Aktorka chciała tajemnicę zabrać do grobu
Dopiero po jakimś czasie do zgromadzonych dotarła tragiczna wiadomość: Wojciech Siemion miał wypadek samochodowy. Od kilku godzin leżał nieprzytomny w szpitalu, a lekarze walczyli o jego życie.
Przez lata uchodził nie tylko za jednego z najwybitniejszych polskich aktorów, ale też propagatora sztuki ludowej, znawcę i popularyzatora polskiej literatury oraz nieocenionego pedagoga.
- W literaturze mamy Brylla, w plastyce Nikifora, w teatrze był, jest i będzie Siemion - pisała o nim krytyczka Irena Bołtuć.
Ale przecież tak niewiele brakowało, by nigdy nie znalazł się na scenie.
Dumny z pochodzenia
Przez całe życie podkreślał chłopskie korzenie. Akcentował je, nosząc aksamitkę. Z czasem stała się jego znakiem rozpoznawczym.
- Moje chłopskie pochodzenie nigdy nie było dla mnie powodem do wstydu. Co prawda w rodzinie krążyły opowieści, że jesteśmy potomkami książąt porwanych z Pskowa. Ale fakty jednoznacznie wskazują na chłopstwo - mówił w rozmowie z "Wprost".
Na scenę trafił jako nastolatek. Jednak początkowo nie wiązał przyszłości z aktorstwem.
- Jako licealiście powierzono mi dość poważną rolę górala właśnie w "Krakowiakach i góralach" - opowiadał w galicyjskim tygodniku informacyjnym "Temi". - Niektórzy tak o mnie mawiali: amator. Jednakże byłem wtedy aktorem ze stałą gażą miesięczną.
Nieoszlifowany diament
Z rodzinnego Kalisza wyjechał do Lublina. Zamiast występować, wolał prawo na uniwersytecie katolickim. Podobało mu się, ale szybko zrozumiał, że to nie dla niego.
- Nie udało się, zaliczyłem sześć semestrów - wspominał.
Szybko się zorientował, że brakuje mu sceny.
- W Lublinie uczęszczałem na słynne kursy dramatyczne, określane inaczej jako studio dramatyczne Eleonory Frenkiel-Ossowskiej - mówił Siemion. - Po jego ukończeniu mogłem zostać w lubelskim teatrze.
Zaczynał skromnie od niewielkich rólek. Jednak z każdym kolejnym dniem "odkrywał w sobie artystę".
- W gruncie rzeczy nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że chcę być aktorem - podkreślał, dodając, że jego nastawienie zmieniło się pod wpływem spotkania ze słynnym aktorem Aleksandrem Zelwerowiczem. To on "poruszył jego wyobraźnię" i "oszlifował go".
Od tamtej pory nie znikał ze sceny. Później przez wiele lat sam pełnił funkcję dyrektora stołecznych teatrów. Zajmował się też reżyserią i pisaniem scenariuszy.
Regularnie pojawiał się na małym i wielkim ekranie. Wystarczy wspomnieć role w takich filmach czy serialach jak "Alternatywy 4", "Poszukiwany, poszukiwana" czy "Filip z konopi".
Pan na włościach
Razem z rodziną zamieszkał w dworku w Petrykozach. To niewielka wioska niedaleko Grójca.
- Osiedliliśmy się tu na początku lat 70. - wspominał w "Echu Dnia". - Na początku dworek nie nadawał się zupełnie do zamieszkania. Wszystko było zniszczone.
Krok po kroku przywracał budynkowi dawną świetność. Dworek otoczył rzeźbami ludowych twórców, zaś na terenie posiadłości stworzył niewielki skansen.
Na poddaszu zorganizował galerię obrazów współczesnych twórców. Marzeniem Siemiona było propagowanie sztuki wśród młodzieży.
- Często przychodzą tu uczniowie z okolicznych szkół - nie krył dumy. - Poznają sztukę właśnie na moim poddaszu.
''Jego stan jest poważny''
21 kwietnia 2010 r. 82-letni aktor wraz z żoną Barbarą Kasper-Siemion jechał drogą nr 577.
Do wypadku doszło o 21:30 pod Sochaczewem. Audi aktora zjechało na przeciwległy pas i zderzyło się czołowo z nadjeżdżającą z przeciwka ciężarówką.
Uderzenie było tak silne, że auto Siemiona wpadło na inny pojazd, gdzie jednym z pasażerów było 3-letnie dziecko.
Przybyłym na miejsce lekarzom i policjantom ukazał się przerażający widok. Auto Siemiona było kompletnie zdewastowane, a od strony kierowcy zupełnie zmiażdżone.
W mediach pojawiła się informacja, że Siemion może mówić o prawdziwym cudzie. Aktora w bardzo ciężkim stanie, jego żonę oraz dziecko znajdujące się w drugim samochodzie przewieziono do szpitala w Sochaczewie.
- Wojciech jest połamany. Jego stan jest poważny, ale można go określić jako stabilny. Oczywiście trzymamy kciuki za jego powrót do zdrowia - mówił "Faktowi" przyjaciel aktora.
Niestety, optymizm okazał się przedwczesny. W sobotę 24 kwietnia, trzeci dzień po wypadku, Wojciech Siemion zmarł. W poniedziałek lekarze mieli podjąć próbę wybudzenia go ze śpiączki farmakologicznej.
W ciągłej dyspozycji
Środowisko było zdruzgotane informacją o jego wypadku.
Wspominając go, wszyscy podkreślali, że Siemion był nie tylko wielkim aktorem, ale i wspaniałym człowiekiem. Zafascynowanym sztuką, serdecznym, zawsze mającym dla innych dobre słowo.
- Znakomicie znał polską poezję, często siedzieliśmy nad jego stawem w Petrykozach, on stawał, deklamował całe wielkie fragmenty wierszy - mówił Emilian Kamiński.
- Nagła śmierć odebrała nam człowieka, który tworzył piękne kreacje. Warto wspomnieć o jego ostatniej życiowej roli: roli gospodarza w jego domu z Petrykozach - mówił w "Fakcie" premier Waldemar Pawlak.
- Chodził zapięty na wszystkie guziki, z tasiemką zamiast krawata. Nosił się tak, jakby za chwilę czekał go występ. Był w ciągłej dyspozycji. Ciągle szukał pretekstu do występów. Kiedy dostawał tekst prozą albo wierszem, to znikała z niego maska. Ożywiał go. Nie grał - wspominał w "Wyborczej" poeta Czesław Mirosław Szczepaniak.
Barbara Kasper-Siemion, animatorka kultury, chcąc uczcić pamięć zmarłego męża, dziś sama kontynuuje jego dzieło. Spotyka się z młodzieżą i organizuje spotkania Unii Poetyckiej im. Wojciecha Siemiona.
W 2013 r. zabytkowy dworek w Petrykozach spłonął. Części zbiorów latami gromadzonych przez Siemionów nie udało się uratować.