Pół litra, zagrycha, striptiz? Śląska kultura zmieniła oblicze
- Czy ja popieram protesty górników? Już prędzej nauczycieli! - mówi szczerze Przemek Myszor, muzyk zespołu Myslovitz. W ramach akcji Śląski Tydzień rozmawiam z tamtejszymi muzykami o górniczych przywilejach, konieczności zamykania kopalni i życiu w smogu.
Barbórka to najlepsza okazja na rozmowę z muzykami ze Śląska. Chciałem dowiedzieć się, ja, człowiek z Gdańska, czy Śląsk dalej jest miejscem wyjątkowym, innym niż reszta kraju, czy może zuniformizował się i upodobnił do wszystkich innych miast przez te same siecówki, fast foody i internet.
Czy śląska kultura dalej jest unikalna?
Zacząłem od Przemka Myszora, muzyka zespołu Myslovitz. On od razu zwrócił mi uwagę na pewien ważny szczegół:
- Warszawka odkryła nagle smog i przekroczenie norm, i histeryzuje – mówi Przemek Myszor, gitarzysta i klawiszowiec Myslovitz. – Jak ja się urodziłem w 1969 roku na Śląsku, to już był smog. Odkąd pamiętam osiadał na wszystkim pył i śmierdziało. Zawsze.
Myszor wspomina, jak w latach 90. muzycy wracali pewnej zimy nad ranem, po koncercie, do domu do Mysłowic.
– Akurat w nocy była pora, że elektrociepłownia Szopienice wyrzucała pył. Śnieg momentalnie stawał się czarny – wspomina. – Więc, jak pytasz mnie, czy było tu brudno, szaro i śmierdziało, to tak. Ale czy to miało wpływ na naszą muzykę? Nie sądzę. Mysłowice nie były jednak Nashville, z jakąś charakterystyczną sceną i własnym brzmieniem.
Gitarzysta Myslovitz kontynuuje: - Czy ja wiem, czy było tu inaczej niż np. w Grudziądzu czy Skarżysku Kamiennej? Pamiętasz początek lat 90.? Czy było gdzie pójść do fajnej knajpy w Mysłowicach? Nie! Bo takiej fajnej knajpy nie było. Po prostu czarna dziura. To co mieliśmy robić? Co drugi chłopak chciał być wtedy w kapeli rockowej. My też.
Pół litra, zagrycha, striptiz
Co drugi chłopak chciał grać i wielu nie zatrzymało się tylko na marzeniach. Rzeczywiście kupili gitary, perkusję i klawisze, i weszli do salek prób. Śląsk jest kojarzony jako "zagłębie" polskiej muzyki. Słusznie.
Stąd jest i bluesowy Dżem (powstał w latach 70. w Tychach), i bluesman Irek Dudek; prog-rockowy zespół SBB Józefa Skrzeka powstał na początku lat 70. w Siemianowicach Śląskich. Z Katowic jest heavymetalowy Kat.
Ale to nie tylko rock. Legenda polskiego hip hopu – Kaliber 44 – zaczął rymować do podkładów w 1994 roku w Katowicach, tak samo jak Paktofonika.
Dzięki Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia (NOSPR) świetnie ma się tu muzyka poważna. Orkiestra Kameralna Miasta Tychy Aukso grała z Pendereckim i Greenwoodem z zespołu Radiohead.
Wracając do popu: małomiasteczkowy Dawid Podsiadło jest z Dąbrowy Górniczej (choć to nie Śląsk, a Zagłębie, a to jednak spora różnica).
No i wreszcie legendarny Myslovitz, zespół z Mysłowic, który dał nam takie kultowe albumy jak "Miłość w czasach popkultury" czy "Korova Milky Bar". Grupa z Arturem Rojkiem, Przemkiem Myszorem i braćmi Kudelskimi rozsławiła mało znane wcześniej miasto. Może ktoś kojarzył je z lokalnymi kopalniami, ale z kulturą mało kto. Dziś Rojek kontynuuje karierę solową, a Myslovitz nagrywają kolejną płytę.
Przemek Myszor śmieje się, że miejsce urodzenia muzyków nigdy nie było ich atutem, nawet, gdy zaczęli być sławni.
- Szefowa naszej ówczesnej wytwórni [Sony Music – red.] zawsze przekręcała naszą nazwę z Myslovitz na Mysłowic – wspomina Myszor. – Mówiła: zespół Mysłowic z Mysłowic. Moim zdaniem celowo dawała nam znać, że jesteśmy dla niej grupą jakichś źle ubranych chłopców z prowincji, którzy nie wiadomo dlaczego się ludziom podobają, bo przecież śpiewają to swoje "aaaaa" i grają zbyt łagodnie. Prawdziwa rockowa muzyka to było wtedy O.N.A – tam były riffy i solówki. Myslovitz dla wielu był odstępstwem od prawdziwej, hardrockowej muzyki.
Jednak cała Polska śpiewała o tym, że "nawet kiedy będę sam, nie zmienię się…" albo, że "wieczorami chłopcy wychodzą na ulicę…". Grupa była niezwykle popularna, mimo że na początku działalności obrażano ją ze względu na cienki głos Rojka.
Pytam Myszora, czy wpływ na nich miała kultura robotnicza ze Śląska. Górnicy to wszak ludzie o specyficznym, twardym, podejściu do życia. Czy Myslovitz wywodzi się z tej kultury? A może grali w kontrze do niej?
Myszor śmieje się: - A czym była w PRL kultura robotnicza? Nie mieliśmy w Polsce takich protest-songwriterów jak Billy Bragg. Nasza kultura robotnicza to było pół litra i zagrycha.
Myszor wspomina, że gdy miał 13 lat rodzice wysłali go na imprezę dla ludzi pracy, bo sami nie mogli iść. Poszedł więc z koleżankami mamy. Najpierw ktoś zaśpiewał ówczesny szlagier, potem ktoś wyrecytował wiersz, a na koniec był… striptiz.
– Siedziałem tam cały czerwony ze wstydu – wspomina. – Tak wyglądała kultura robotnicza: wódka, szlagier i goła baba. Ciężko było to wykorzystać w Myslovitz.
Muzyk przyznaje, że większy wpływ niż kultura lokalna miały na niego takie zespoły jak The Beatles, Ride, The Smiths czy Pearl Jam.
Co nie znaczy, że nie czuje się Ślązakiem. – Oczywiście, że jestem i Polakiem, i Ślązakiem – mówi. – To kwestia przywiązana do ziemi, do rodziny i przede wszystkim znajomość historii śląskiej. Co tu dużo mówić, jest to historia specyficzna, polska i niemiecka, po prostu śląska. Oczywiście w PRL wyzywali nas od Niemców, a teraz też PiS mówi o "ukrytej opcji niemieckiej". Obrażanie nas trwa.
Pytam Myszora, czy jako Ślązak każdorazowo popiera górników, gdy jadą protestować do Warszawy, palić tam opony przed Sejmem. Myszor zaprzecza: - Tam jadą przecież nie Ślązacy, tylko górnicy. Manipulowani przez Solidarność w rozgrywce politycznej.
- I tych górników pan nie popiera? – pytam.
Myszor: - A czy wszyscy w Gdańsku popierają wszystkie postulaty stoczniowców z Solidarności? Już bym wolał, żeby do Warszawy pojechali nauczyciele i wreszcie zrobili porządną zadymę o swoje marne pensje. Ale nauczyciele nie są przecież tak silną grupą zawodową i nie będą palić opon.
Górnicy, mówi Myszor, zawsze mieli lepiej w PRL: specjalne książeczki z talonami, specjalne sklepy (tzw. sklepy "G"), dodatki na mięso czy deputaty węglowe.
– Oni byli traktowani szczególnie. Trochę jak milicja. Zawsze im się lepiej powodziło. Ale nie pamiętam, żeby górnicy walczyli, aby te kartki dostawały też inne grupy zawodowe na Śląsku. To by była dopiero solidarność z innymi, prawda? Ale nie: tylko oni mieli przywileje i tylko oni swoje sklepy.
Akurat rodzice Myszora nie pracowali w górnictwie (tata w budownictwie, mama jako nauczycielka w szkole), więc tych specjalnych kartek nie mieli.
– U całej mojej rodziny na półkach stały wieże Technicsa, kupione w sklepach G. A ja miałem magnetofon Radmoru. Raz wujek górnik kupił mi bluzę w takim sklepie dla górników, to ją nosiłem sześć lat – mówi Myszor.
Podsumowując: Myszor uważa, że zespół Myslovitz powstał nie dlatego, że byli ze Śląska i inspirowało ich tamtejsze ciężkie życie. Chodziło raczej o grupę zafascynowanych gitarowym rockiem młodych chłopaków, którzy zawsze byli na uboczu i robili swoje, raczej wbrew powszechnym wtedy trendom. Podczas gdy wszyscy inni grali ciężki grunge, ubrani we flanelowe koszule w kratę, Myslovitz zapatrzeni byli w grzywkę Johna Lennona i twarz Marylin Monroe.
Nowy, świeży, popowy Śląsk
Oczywiście Śląsk nie zatrzymał się na Myslovitz, Arturze Rojku i gitarowym graniu. Teraz kojarzy się także z hip hopem (m.in. raper Miuosh, czytaj Miłosz) i z muzyką elektroniczną.
Jeśli chodzi o nową elektronikę, tzw. elektropop, to jednym z najlepszych wykonawców tego gatunku w Polsce jest teraz duet The Dumplings. Zespół, co prawda, mieszka teraz w Warszawie, ale pochodzi z Zabrza, gdzie powstał w 2013 roku.
Czy mimo wyprowadzki do stolicy czują się dalej związani ze Śląskiem? Wokalistka Justyna Święs: - W mojej rodzinie mówi się po śląsku i tworzy po śląsku. Moja mama gra w Teatrze Śląskim, krewni wystawiają prace w śląskich galeriach w kopalniach. Ale ja się czuję już obywatelką świata.
Grupa właśnie wydała album "Raj". Tytułowy utwór już stał się hitem. – Ta piosenka trzęsie jak tramwaj z Zabrza do Bytomia i ma podobny rytm – śmieje się Kuba Karaś, druga połowa The Dumplings.
Karaś mówi, że Śląsk mógł być inspiracją dla ich muzyki: - Zapewne postindustrialny Detroit też mocno działa na mieszkających tam ludzi. Śląsk bywa szary i smutny, niebo jest zasnute, więc może to wpływać na charakterystyczny mrok w muzyce. Poza tym mamy z Justyną uparty śląski charakter, górniczą mentalność, dlatego jesteśmy, jako zespół, tu, gdzie jesteśmy.
Mówią, że okolica się zmienia, zwłaszcza Katowice, które są coraz nowocześniejsze i ładniejsze.
– Zmienia się i Śląsk, i grana tu muzyka – mówi Justyna. – Dzięki takim festiwalom jak Off czy Tauron Nowa Muzyka jest coraz więcej świeżych, innowacyjnych brzmień. Śląsk to już nie jest domena blues rocka.
Czy jako robiący karierę w stolicy zespół mają czas na odwiedziny w domu? Kuba Karaś: - Ja właśnie jadę do domu na Barbórkę. Może mama zrobi mi wodzionkę, czyli przysmak kuchni śląskiej, zupę z czerstwego chleba, z tłuszczem i czosnkiem? A na drugie? Oczywiście rolada, kluski i modra kapusta.
Justyna: - Moja mama ma na imię Barbara [aktorka Barbara Lubos-Święs – red.], więc na pewno będę hucznie obchodzić Barbórkę.
Tu widać powietrze
Rozmowę z raperem Rahimem ze składu Pokahontaz, (a wcześniej z kultowej Paktofoniki), też zaczynam od zupy wodzionki.
- Wiesz, ja ją jem, kiedy mam na to ochotę – mówi Rahim. – A moi dziadkowie jedli ją, bo była bieda. Ja głodu nie znam. Ale moja babcia mi opowiadała, że ten sam smalec jadło się na śniadanie, kolację i jeszcze wodzionkę z niego robiło.
Rahim (naprawdę Sebastian Salbert) mówi, że pochodzi z domu z tradycjami górniczymi: – Mój dziadek był górnikiem. Od małego towarzyszyły mi więc Barbórki i stroje górnicze. Ale ja sam na kopalni – nieczynnej – jedynie kręciłem teledysk.
Czym jest dla niego Śląsk?
– To powietrze, które "widać", bo jest czarne od pyłu – mówi. – Z drugiej strony to mentalność ludzi. Ślązaków cechuje gościnność i otwartość. Jak pójdziesz do Ślązaka w gości, to ze zdrową wątrobą i suchym żołądkiem nie wyjdziesz. Poza tym Śląsk to już nie tylko odrapane familoki. Mikołów, gdzie mieszkam, to bardzo ładne miasteczko.
Raper jest przedstawicielem nowego pokolenia: ludzi, którzy nie utrzymują się z pracy fizycznej, tylko intelektualnej i którzy zasilili nowo powstałą śląską klasę średnią.
- Wcześniej na Śląsku to była głównie praca fizyczna w kopalni, czy zakładach powiązanych z górnictwem. Nikomu się specjalnie nie przelewało. Ja zaczynałem od kładzenia kabli, zaraz po technikum. Sam zarabiałem na utrzymanie i na studia. Później co weekend zacząłem jeździć na koncerty. Od tamtej pory utrzymuję się z muzyki. Mam teraz własną wytwórnię płytową.
Na koniec pytam muzyka, jak widzi przyszłość Śląska? Czy jego zdaniem zamykanie śląskich kopalni i odchodzenie od węgla w polskiej energetyce jest nieuniknione?
Rahim: - Musimy coś zrobić dla naszych dzieci, żeby miały czym oddychać. Musimy reagować. Jeśli jedynym rozwiązaniem jest ograniczenie spalania węgla, to trzeba to, niestety, zrobić.
Ciężkie, depresyjne miejsce
Mietall Waluś, to lider zespołu Negatyw. Współpracował także z Arturem Rojkiem czy Katarzyną Nosowską. Urodził się w 1978 w Mysłowicach.
- Dziś na Śląsku życie jest inne niż wtedy, gdy zaczynałem grać – mówi Mietall. – Młodzi ludzie nie idą pracować do huty i kopalni, bo większość zakładów jest pozamykana, a szkoły zawodowe polikwidowane. Ja pochodzę z rodziny robotniczej i wiem jak było: chciałeś mieć coś swojego, to musiałeś sam sobie na to zapracować.
Jak wspomina swoją młodość? Waluś: - Górny Śląsk to ciężki przemysł, huty, kopalnie i brudne powietrze, jak w Manchesterze. Mieszkasz pomiędzy familokami, wszyscy ciężko pracują, a śnieg jest pokryty sadzą z komina. To miejsce nostalgiczne, ciężkie i depresyjne. Nie było internetu, więc dostęp do innego świata był ograniczony. To na pewno wpływało na zespoły, które tu powstawały.
A dziś? - Teraz już nie ma tak wielkiej różnicy między Śląskiem a resztą kraju. Młodzi ludzie mają cały świat u stóp. Muzyka już nie jest dla nich tak ważna i nie ma takiego przekazu, jak wtedy, gdy dorastałem.