Dziś pożegnamy muzyka, który za pomocą gitary z NRD i świeżej marihuany wywrócił do góry nogami polska scenę muzyczną. Ceremonia pogrzebowa rozpocznie się tuż po godzinie 10 w Domu Przedpogrzebowym na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach.
Tomasz J. dopiero co wyszedł z więzienia. Był styczeń 2018. Podobno nie wiedział, że w czasie, gdy siedział, jego matka sprzedała swoje mieszkanie na warszawskiej Pradze. Tomasz J. poszedł do dawnego mieszkania i zastał w nim obcego mężczyznę. Wściekły, rzucił się na niego. Zaczął go brutalnie bić i kopać. Tłukł go przez kilkanaście minut, na klatce schodowej i przed blokiem. Pobity ledwo doczołgał się do najbliższego sklepu, gdzie z trudem poprosił o pomoc.
Po pobiciu Brylewski z obrzękiem mózgu został poddany trepanacji czaszki. Gdy wyszedł ze szpitala, był cieniem dawnego siebie. Jego znajomy, anonimowo: - Majaczył, bredził, nie poznał mnie.
Stan Brylewskiego nie poprawiał się. Trafił do szpitala kolejny raz. Tam został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną, z której już się nie obudził. Zmarł 3 czerwca 2018, nad ranem, pięć miesięcy po pobiciu, w warszawskim szpitalu na Szaserów, z powodu niewydolności krążeniowo-oddechowej.
Członkowie rodziny napisali na Facebooku: „Z wielkim żalem powiadamiamy, że dziś rano, po kilkutygodniowej śpiączce, spowodowanej ciężkim urazem zmarł Robert Brylewski. Nasz tata, partner, syn, przyjaciel, dowódca naszych międzygalaktycznych i muzycznych podróży”.
Tomasz J. został aresztowany. Sekcja zwłok i dalsze badania mają ustalić, czy pobicie przez Tomasza J, przyczyniło się do śmierci Roberta Brylewskiego.
Słowo „kryzys” na indeksie
Pod koniec lat 70. w Warszawie było kilka “załóg” punkowych, jak mówiło się o zespołach grających ten gatunek muzyki. Najważniejsze były Tilt Tomka Lipińskiego oraz Kryzys Roberta Brylewskiego. Młodzi ludzie, licealiści i studenci, chcieli brzmieć jak Sex Pistols, The Clash czy The Buzzcocks i podobnie wyglądać.
W 1981 roku Lipiński i Brylewski połączyli siły, by założyć zespół Brygada Kryzys. Ich czarny album (od koloru okładki) z 1982 roku to pierwszy album polskiego punka. To była nowatorska, odważna płyta z apokaliptycznym, ciemnym brzmieniem, jakiego wcześniej w Polsce nie słyszano. Dźwięki opisywały to, co było za oknem: szarość, zagrożenie i rządy “Centrali” - Moskwy i politbiura.
Jak to się stało, że zespół mógł w ogóle nagrać płytę w stanie wojennym? Krzysztof Grabowski z Dezertera tłumaczy: - Wytwórnia fonograficzna Tonpress urządziła nowe studio na warszawskim Wawrzyszewie. Budowali je chyba Szwedzi. Brygada Kryzys miała je przetestować. Oni mieli wszystkie potrzebne papiery i pieczątki, jeszcze zanim wprowadzono stan wojenny. Biurokracja sprawdzała: są pieczątki? Są! No to możecie tam siedzieć i grać.
Płyta szybko się rozeszła w Empikach. Niestety stan wojenny przekreślił marzenia grupy o karierze muzycznej. Ciężko było o koncerty, wyjazdy, kolejne nagrania, a umundurowane radio odmawiało grania tych utworów. Grabowski z Dezertera wspomina: - Zagraliśmy w 1982 roku jedną trasę po południowej Polsce “Rock Galicja” z Deuterem i TZN Xenna. To były raptem cztery koncerty. Inne zespoły też miały problemy z koncertami, salami prób, sprzętem, wszystkim.
Brygada Kryzys miała w planach koncerty po Polsce, Jugosławii, a nawet w Holandii. Ale stan wojenny przekreślił te plany. Zespół nie zgodził się też na wymuszoną przez cenzora zmianę nazwy na Brygada K. [słowo “kryzys” było zakazane przez cenzurę]. Jak wspominał Brylewski w jednym z wywiadów, zespół miał w tym czasie próby w... klubie rzemiosła ceramicznego na Żoliborzu. - Panie wyrabiały wazony w pomieszczeniu obok kotłowni, a my między tymi wazonami graliśmy na sprzęcie z NRD - wspominał Brylewski w filmie dokumentalnym.
Po rozpadzie Brygady, Brylewski szukał na siebie kolejnego pomysłu. Już na pierwszej płycie eksperymentował z muzyką reggae, bowiem młodzi muzycy zamiast śpiewać otwarcie o komunie, śpiewali o Babilonie, o tym, że zły “system babiloński” wkrótce upadnie. Muzyk Tymon Tymański: - To były wspaniałe metafory, a cenzor nie miał się do czego przyczepić.
W 1983 roku w hali Gwardii w Warszawie zagrał brytyjski zespół reggae Misty in Roots. Obo nich zagrał Izrael - nowy zespół Brylewskiego. Zaczął się boom nie tylko na punka, ale też na reggae. Coraz więcej ludzi określało się mianem rastamanów czy rastafarianów. Nazywano to zbratanie subkultur mianem “Punky Reggae Party”: wspólne ideały, wspólna walka z systemem oraz wspólnie palona… trawka.
Saksofonista Mikojał Trzaska: - Wina nie dało się wtedy pić, tak było okropne. A marihuana nie pachniała wtedy chemią, jak dziś. Pachniała łąką. Była różnica między załogami, które wąchały butapren [klej], a tymi, które paliły zioło. Brylewski należał do tych drugich. Dlatego grany przez niego punk nie był hardcorowy. Był miękki, artystyczny, kolorowy i subtelny. Jak sam Brylewski.
Tymański: - Dla mnie Izrael to pomysłowa metafora Polski. Naród szukający wyjścia z niewoli “egipskiej”.
Brylewski poznał wtedy Vivian Quarcoo - czarnoskórą wokalistkę reggae o korzeniach z Polski i Ghany, która śpiewała w innym zespole. Vivian dołączyła do zespołu Izrael. Szybko zostali parą. Paweł Kukiz, były muzyk zespołów Aya RL i Piersi pamięta: - Z czasów jarocińskich wspominam rodzinę Brylewskich. Byli tacy hipisowscy, egzotyczni, kolorowi. Z dreadami na głowie. Zawsze widzę ich razem.
Po Izraelu, kolejnym projektem Brylewskiego był zespół Armia: mistyczne teksty Tomasza Budzyńskiego i ostre, gitarowe riffy Brylewskiego. Budzyński poszedł później w radykalne chrześcijaństwo: neokatechumenat. Inaczej Brylewski. Tymon Tymański tłumaczy: - Brylu zawsze miał swoje oryginalne przekonania. Czasem próbowałem przekonać go, by wzorem buddyjsko-taoistycznym, bardziej zadbał o ciało. Ale on buddystą nie został, chociaż miał zbliżone poglądy. Czytał różne książki, w tym Biblię, szukał w nich mądrości dla siebie, ale zachowywał dystans do wszystkich religii.
Płacili mu trawą
Tymański poznał Brylewskiego w latach 90: - Gdy go poznałem, był w trakcie rozwodu. Robert i Viviana założyli rodzinę w młodym wieku, mieli dwie córki. Kochali się, ale nie wszystko im się udało. Gdy się rozstawali, Robert bardzo to przeżywał. Był rozbity, ciężko mu się było pozbierać.
Czy mógł próbować szukać ucieczki w używkach? Tymański: - To nie był przypadek Ryśka Riedla z Dżemu. Brylewski palił trawę i papierosy, czasem niestety pojawiała się amfa, ale moim zdaniem nie był uzależniony. Na pewno przez ostatnie dwa lata był czysty.
Nie potrafił jednak nigdy zadbać o pieniądze. Tymański: - Pamiętam taką sytuację, że ktoś zamiast zapłacić mu choćby z tysiaka zł za koncert, chciał zapłacić 300 zł i dorzucić worek trawy. Zadzwoniłem do kolegi i opierdzieliłem: “Dlaczego mu to robisz? Zapłać mu normalnie, on ma rodzinę”. Ale Brylu nie pilnował ZAIKSu, nie pilnował kasy. Preferował życie w hipisowskiej „komunie”, dzielenie się, kolektyw, współpracę. Tak też pracowaliśmy nad tekstami i muzyką: wspólnie. Nigdy nie miał w zwyczaju udowadniać, że jest w czymś lepszy albo sprawić, żeby jego było na wierzchu. Dążył do tego, żeby utwór był jeszcze lepszy dzięki synergii, osmozie, połączeniu potencjałów.
Paweł Kukiz: - Wydaje mi się, że Brylewski jako dojrzały muzyk próbował ostrzec młodych ludzi: rockandroll nie jest wieczny, młodość nie jest wieczna, pieniądze nie są wieczne i przyjaciele też nie. W jednym z wywiadów mówił, że nie stać go już nawet na struny i papierosy.
Wszyscy podkreślają, że to, co robił, to była sztuka, nie praca. Mikołaj Trzaska: - Pamiętam, gdy występowaliśmy jako supergrupa The Users: ja, Tymański, Marcin Świetlicki, Brylewski, Jacek Olter. Wpinamy się w sprzęt i zaczynamy próbę. Każdy chce się pokazać, każdy się popisuje, gra solówki i całotonowe skale. A Brylewski wyciąga starą gitarę, pomalowana chyba plakatówkami, stary “piec” [wzmacniacz] i gra jeden najprostszy akord. Ale przy tym jaki głęboki dźwięk. Taki właśnie był: prosty, nie wywyższający się, skromny. W muzyce nie szukał rzeczy dodanych, grał w prosty sposób.
Krzysztof Grabowski z Dezertera mówi, że geniusz Brylewskiego wychodził daleko poza Brygadę Kryzys: - Izrael, Armia, Falarek, projekt Szum - to wszystko doskonała muzyka. Jeden skład mu się rozpadał, to zakładał drugi, równie dobry jak poprzedni, który też mu się rozpadał. Odnajdywał się w różnych gatunkach, zawsze dodając coś oryginalnego do siebie.
Trzaska: - Byłem kiedyś u niego w domu w Skrzeszewie pod Warszawą. Wszystkie pokoje to były pracownie: w jednym grafiki komputerowe, w drugim komiksy, w trzecim coś spawał i lutował, a w piwnicy malował obraz na ścianie farbami i rysikami.
Trzaska uważa, że fenomen Brylewskiego polegał na tym, że zawsze był sobą: - On pozostał młodzieńczym idealistą w stanie nienaruszonym do końca, a to po prostu nie zawsze się opłaca.
Na koncercie w Stoczni Gdańskiej z okazji rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w 2016 roku pokazał się w koszulce z Lechem Wałęsą jako bohaterem, choć koncert był transmitowany na żywo przez PiS-owską TVP, wmawiającą ludziom, że Wałęsa to esbecki zdrajca.
Nie szedł na ustępstwa dla żadnej ze stron. Tymon Tymański wspomina koncert zorganizowany zeszłego lata przez opozycję przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie przeciwko zmianom w sądownictwie:
- Zaśpiewałem kilka piosenek leciutko antypolskich, w tym jedną antykościelną o klerykalnym molestowaniu dzieci. Nagle wyłączyli mi mikrofon. Powiedzieli Robertowi, że na koniec może zagrać dwa utwory, ale beze mnie. Nie zgodził się. Nie wystąpił w ogóle. Z jednej strony był wrażliwy i delikatny, z drugiej - twardy, honorowy i nieustępliwy.
Tymański: - On już jako młody człowiek żył bardzo szybko, energicznie, więc zapewne wypalił się szybciej niż inni. Ale na pewno nie chciał umierać w tak bezsensowny sposób...