Monika Richardson
Czy kiedykolwiek Pani mąż miał awaryjne lądowanie? Jak Pani znosiła sytuację, w której człowiek czuje się przecież bezsilny...
– Mój mąż ogłaszał „mayday” pięciokrotnie w swojej karierze. Trzykrotnie dotyczyło to myśliwców, które leciały pod jego skrzydłami i korzystały z tankowania w powietrzu. Dwukrotnie w jego samolocie wysiadły silniki. Raz jednocześnie popsuły się aż dwa z czterech. Tysiąckrotnie zdarzały się mniejsze awarie, które towarzyszą życiu każdego pilota, a szczególnie pilota wojskowego. Mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że takie chwile to momenty najwyższej koncentracji, gdy profesjonalizm i godziny spędzone na szkoleniach sprawiają, że decyzje podejmowane są niemal automatycznie. Dlatego tragedie zdarzają się tak rzadko...
Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
[
]( http://www.fakt.pl )