Halina Frąckowiak przeżyła koszmar. Ojciec jej syna skrywał tajemnicę
Trudno było nie zwrócić na nią uwagi. Spóźniała się regularnie na zajęcia, a nawet, gdy starała się przemknąć dyskretnie, przyciągała wzrok ekstrawaganckimi strojami. Może nie aż tak dziwnymi jak złoty pancerz, w którym wystąpiła w Opolu, ale na tle innych uczęszczających do Centrum Kształcenia Ustawicznego osób wyróżniała się zdecydowanie.
Cóż, była gwiazdą, właśnie uznano ją za najpopularniejszą piosenkarkę w kraju. Do CKU zagnała Halinę Frąckowiak konieczność. W wieku 26 lat wypadało już uzupełnić porzuconą dla kariery edukację i zdać maturę. Na scenie występowała z sukcesami od 16. roku życia, na skończenie technikum ekonomicznego i egzamin dojrzałości zwyczajnie zabrakło czasu. Trzeba było nadrobić zaległości.
Bujna czupryna, gęsty wąs, ogromna wiedza i błyskotliwa inteligencja – wykładający w CKU historię politolog Józef Szaniawski na pewno nie był przeciętnym nauczycielem. Imponował szerokimi horyzontami i pasją, z jaką przedstawiał polskie dzieje. Na piosenkarce wywarł wielkie wrażenie, ona też wpadła mu w oko. To nie wystarczyło, by w tym momencie zmienić ich życie. Każde z nich poszło swoją drogą.
Los dał im kolejną szansę sześć lat później. Spotkali się przypadkiem, u wspólnego znajomego. Uczucie wybuchło z wielką siłą... Nie była to jednak łatwa miłość. Pochodzili z różnych światów, obracali się w innych środowiskach. Jego denerwowali "ocierający się o bohemę" jej znajomi z show-biznesu, oni też nie szczędzili mu złośliwości. A że pan Józef nie miał łatwego charakteru, okazji nie brakowało.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Urszula o zarobkach gwiazd w czasach PRL-u
Jak choćby wtedy, gdy piosenkarka przygarnęła kociaka, a jej ukochany postawił ultimatum: albo kot, albo on. "Ja bym stanowczo wybrała kotka" – skomentowała sytuację zaprzyjaźniona z panią Haliną Ada Rusowicz.
Oboje romantyczni, uwielbiający przyrodę, kochali wyprawy w góry i nad jeziora. Tatry, Mazury – to były ich miejsca. Wspólnych spraw było jednak o wiele więcej. Ważne rozmowy, kino, teatr… No i ta najważniejsza: urodzony w 1980 r. syn Filip. Dzielili życie, choć nie nazwisko. Nie wzięli ślubu. W opiece nad dzieckiem pomagała im mama piosenkarki. Już niedługo jej wsparcie okaże się dla Haliny Frąckowiak bezcenne.
Pogodne dni czerwca 1985 r. niczym nie zapowiadały nadciągającej katastrofy. Pani Halina bawiła się na festiwalu w Opolu, pan Józef miał do niej dołączyć. Załatwiał jeszcze w Warszawie jakieś sprawy. Nie dołączył, został zatrzymany przez Służbę Bezpieczeństwa. Zarzucono mu zdradę ojczyzny i szpiegostwo na rzecz CIA. Groziła za to kara śmierci.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Szok, przerażenie, niedowierzanie – tak piosenkarka wspomina tamte chwile. Za co, dlaczego? To musi być pomyłka! Przecież pan Józef wiele razy krytykował przy niej Solidarność, co tak ją denerwowało! Sprawa jednak wygląda poważnie: w mieszkaniu Szaniawskiego i w domku mamy piosenkarki zostają przeprowadzone rewizje.
Podczas przesłuchań śledczy brutalnie kopie więźnia w twarz. Pani Halina próbuje interweniować u generała Kiszczaka. W nadziei na zdobycie przychylności władz i złagodzenie wyroku występuje na festiwalach w Zielonej Górze i Kołobrzegu. Bez skutku. Pan Józef zostaje skazany na 10 lat więzienia. Za co? Oficjalnie za szpiegostwo na rzecz CIA. Naprawdę za przekazywanie "tajnych" informacji radiu Wolna Europa.
Józef Szaniawski był człowiekiem doskonale poinformowanym, znającym nieskażone propagandą informacje o sytuacji w kraju. Przez pewien czas redagował nawet w Polskiej Agencji Prasowej zawierający nieocenzurowane wiadomości biuletyn informacyjny dla elit decyzyjnych PRL. Regularnie przekazywał te wiadomości na Zachód. Nie należał do żadnej opozycyjnej organizacji, działał sam. Nie wiedziała o tym nawet pani Halina… I nie miała się dowiedzieć. Krytyka Solidarności była tylko dymną zasłoną, która miała zmylić wszystkich. Także ją.
Bezpieczny dotąd świat piosenkarki legł w gruzach. Najbliższy jej człowiek jest w więzieniu, ale to przecież nie wszystko. Niełatwo jest dowiedzieć się, że ukochany mężczyzna miał ukryte, drugie życie. Tajemnice takiej wagi, że mogły zniszczyć ich rodzinę.
Pytana o to w wywiadach odpowiada, że to zbyt bolesne dla niej nawet po latach, by mogła o tym mówić. I że dorośli ludzie mogą decydować się na ryzyko, i ponosić jego konsekwencje. Ale nie dziecko. Halina Frąckowiak robi, co może, by ochronić syna. Zmienia mu nazwisko, by nie ciążyło na nim odium wyroku ojca. Chłopiec nie wie, że jego tata jest w więzieniu – mama zapewnia, że pracuje za granicą, skąd przysyła mu zabawki i pisane własnoręcznie bajki. Tylko te ostatnie było prawdą. Prezenty "od taty" kupowała pani Halina.
Piosenkarka nie opuszcza także swego partnera. Regularnie jeździ na widzenia do więzienia w Barczewie. To trudne wyprawy, nie tylko emocjonalnie. Droga daleka, benzyna na kartki. Na dodatek nigdy nie wiadomo, czy u celu nie czeka jej bolesny zawód, bo władze więzienia odmówią im możliwości rozmowy, by ukarać za coś więźnia.
Nadzieję na zmianę przynosi rok 1989 i wybory wygrane przez opozycję. Niestety, czekają aż do grudnia, by Józef Szaniawski został wreszcie wypuszczony z więzienia. To ostatnie pół roku jest dla niego najtrudniejsze, nigdy nie pogodzi się z tą zwłoką. "Ojciec zatracił się w buncie przeciwko rzeczywistości. A na to już mamie nie starczyło cierpliwości" – napisze po latach Filip Frąckowiak.
Ale to dopiero przyniesie przyszłość. Na razie muszą sobie poradzić z kolejną katastrofą. Zaledwie trzy miesiące trwała w ich życiu normalność. Zniszczył ją wypadek samochodowy, w którym omal nie zginęła Halina Frąckowiak.
"Tata obawiał się śmierci mamy. Pierwsza operacja składania kości trwała 7 godzin. Następne 8 miesięcy pobytu mamy w szpitalach, bronił dostępu do niej wszystkim poza najbliższymi" – opowiadał pan Filip. Robił awantury lekarzom i pielęgniarkom "o najmniejsze głupstwo".
Trudny charakter pana Józefa wpływał także na relacje z synem:
"Nie minął tydzień od powrotu do domu, jak jednym ruchem wyrzucił drogie mi przedmioty z ostatnich lat. Zasada była prosta: żadnych przyjemności, na które ja mam ochotę".
Pan Filip wspomina, że w opinii ojca był słaby i nieudolny. Jak choćby wtedy, gdy pan Józef kupił poloneza i "uczył mnie prowadzić na ulicy Karowej, gdzie odbywają się rajdy Barbórki. Prowadziłem, mając 10 lat. Nie było łatwo, tata chciał, żebym jeździł już tak jak on i często się denerwował. Nasze emocje ostudził policjant, który zatrzymał prowadzony przez dziecko samochód".
Ale były i dobre chwile. Wspólne wyprawy do Muzeum Wojska Polskiego. Rejsy po Śniardwach – rodzice pana Filipa przytuleni, roześmiani. To jednak nie wystarczyło. Jak mawiał podczas gwałtownych sporów z panią Haliną jej partner, "dzieliła ich zbyt duża różnica płci".
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Halina Frąckowiak i Józef Szaniawski rozstali się w 1992 r. "Od tego czasu razem byliśmy tylko od święta i w czasie choroby. Prawie każde Boże Narodzenie i święta Wielkiej Nocy obchodziliśmy wspólnie. Bywało, że bez radości, ale jednak razem. Powtarzał, że gdyby tylko wróciła do niego, on rzuciłby wszystko. Wiedział, że nikt mu nie wierzy…" – opowiadał ich syn.
Pani Halina nadal zarabiała na życie, śpiewając i koncertując. Bywało, że lekcje pomagała Filipowi odrabiać zdalnie, przez telefon. Niezachwiane wsparcie znajdywała w swej mamie, chwile wytchnienia w domku z ogródkiem na warszawskim Zaciszu. Pan Józef pochłonięty był działalnością polityczną. Walczył o przywrócenie dobrego imienia płk Ryszarda Kuklińskiego, został jego pełnomocnikiem. Był założycielem i dyrektorem Izby Pamięci Pułkownika Kuklińskiego (wicedyrektorem zostanie pan Filip), należał też do inicjatorów budowy Pomnika Katyńskiego. Odpoczywał w Tatrach. Bywał w nich nawet kilka razy w roku, w każdą pogodę.
Czasem nawet z dorastającym, a potem dorosłym już synem, któremu imponował znajomością gór i świetną kondycją. W 1992 i 2010 r. weszli razem – we mgle – na Świnicę. Ostatni raz Józef Szaniawski wybrał się w Tatry we wrześniu 2012 r. Tym razem, gdy wszedł na Świnicę, pogoda była piękna. Jeszcze siedząc na szczycie rozmawiał przez telefon z Filipem, który akurat stał w korku, odwożąc swego synka Franciszka do przedszkola. To był ostatni ich kontakt. Pan Józef zginął, schodząc ze szczytu na przełęcz Zawrat. Spoczął w Alei Zasłużonych na Powązkach w Warszawie.