Saleta wychowywał się na wsi. "Sztangę odlałem sobie z cementu"
Bokser lata kariery spędził za granicą. Nie zapomina jednak, że wywodzi się z PRG-owskiej wsi. Z sentymentem wspomina czasy dzieciństwa.
Przemysław Saleta przyniósł chlubę Polsce na międzynarodowej arenie bokserskiej. Na swoim koncie ma tytuł mistrza świata w kick-boxingu oraz mistrza Europy w boksie w wadze ciężkiej. Od lat jest też aktywnym komentatorem sportowym. Miał również romans z graniem w polskich serialach oraz z występami w programach rozrywkowych np. "Gwiazdy tańczą na lodzie" w TVP2. Dziś stanowczo odmawia współpracy z Telewizją Polską.
Choć zjeździł cały świat i mieszkał na kilku kontynentach, jest dumny ze swego pochodzenia. W rozmowie z Joanną Warechą z Sekielski Brothers Studio wspominał swoją młodość we wsi w Kotlinie Kłodzkiej, której centrum stanowiło PRG, czyli Państwowe Gospodarstwo Rolne stanowiące główną formę własności ziemskiej w czasach PRL-u.
- Pierwsze sześć lat mieszkałem w Długopolu, tam był PGR, którego mój tato był dyrektorem. (...) Mieszkaliśmy 100 m od PGR-u (...), lubiłem tam chodzić, bo zawsze coś się działo, były zwierzęta, dla dzieciaka to było ciekawe - wyznał.
Emerytury polskich gwiazd. Narzekają, że mają je za niskie
Ze śmiechem wspomina tamtejsze atrakcje. - Jestem wychowany na mleku od krowy, bo ojcu należało się 5 l co 2 dni. (...) Jak zrobiłem prawo jazdy, mając 16 lat, to też było jakąś atrakcją, że jechało się z Bystrzycy Kłodzkiej do Długopola czy Wilkanowa po to mleko.
Bokser z dużym zrozumieniem podchodzi do osób, które niemal całe życie pracowały w PRG-ach i po przemianach ustrojowych nie potrafiły odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Kryzys przeszedł też jego rodzic.
- Mój ojciec przeszedł na wczesną rentę, miał wadę serca. Ale mój ojciec jest pracoholikiem, pamiętam, że zawsze dużo czasu poświęcał pracy, mało go było w domu. Gdy zaczęły się te wszystkie przemiany w 1989 r. prywatyzacja, to mój ojciec nie do końca to akceptował - przyznał Saleta.
Sportowcowi udało się wyrwać ze wsi do Warszawy, gdy zaczął trenować kick-boxing. Zaczęło się od nastoletniej pasji, ani on, ani jego rodzice nie spodziewali się, że zajdzie to tak daleko. Dziś szkoli innych.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
- Kupiłem jedyne ciężarki jakie były, czyli dwa ciężarki po 3 kg. Cięższą sztangę odlałem sobie z cementu, włożyłem w środek kij od szczotki. Jedno pomieszczenie w piwnicy zaaranżowałem na siłownię. Moi rodzice na początku myśleli, że będę miał słomiany zapał, ale jak zobaczyli, że mnie to trzymało, to ojciec dał mi pieniądze i pojechałem z bratem pociągiem do Wrocławia kupić sztangielek z regulowanymi ciężarkami, który ważył 52 kg. Z bratem nieśliśmy to na dworzec w parcianych siatkach z metalowymi rączkami, które się wygięły. Byliśmy strasznie zmęczeni chodzeniem z tą sztangielką przez cały Wrocław - wspomina.
Przemysław Saleta nadal jest otwarty na zawodowe wyzwania. Dlatego też nie przywiązuje się do miejsc. Lubi się przeprowadzać. Liczba jego przeprowadzek robi wrażenie.
- Często powtarzam, że skoro wszędzie nie mieszkałem to nie wiem do końca, gdzie chcę mieszkać. Jestem minimalistą i z wiekiem to się wręcz pogłębia. Był taki okres, że z założenia przeprowadzałem się co roku, choćby po to, żeby pozbyć się rzeczy, które się gromadzi. Człowiek sobie nie zdaje sprawy, ile tego bałaganu ma. Dla mnie to było oczyszczające. W sumie przeprowadzałem się w życiu na pewno z 50 razy - wyznał.