Na koncercie stałem z tyłu, w grupie trzydziestolatków, którzy nie za bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić: czy udawać, że rok temu zdaliśmy maturę, a teraz pierwszy egzamin na studiach, więc możemy bawić się, jakby jutro nie było, czy jednak wrócić do rzeczywistości, w której mamy czwartek, a jutro normalny dzień pracy, więc dwa piwa to maks. Mimo wątpliwości, na początku próbowaliśmy bawić się razem: najpierw podrygiwać, a potem skakać, ale kiedy przy „Walking Away” szło to wszystkim tak niezdarnie, że deptaliśmy sobie nierytmicznie po stopach, każdy poszedł w swoją stronę.