Walentynka od Ville Valo. Rozkochał w sobie publiczność na nowo
Ville Valo nadal ma w sobie magnetyzm i dysponuje potężnym wokalem. I znów czerpie radość z grania na żywo. Udowodnił to koncertem w warszawskiej Stodole. Z impetem rozpoczął solową trasę koncertową.
Ville Valo wrócił na scenę po przeszło 5-letniej przerwie (po pożegnalnej trasie z HIM w 2017 r.) i to z tarczą, bo bardzo udanym albumem. Ale powrót fińskiej gwiazdy rocka nie był wcale tak oczywisty. Po rozstaniu z HIM wprawdzie nie zerwał z muzyką (współpracował m.in. z zespołem Agents), ale nieśpieszno mu było do ponownego koncertowania. W końcu jeszcze w trakcie pandemii w 2020 r. wydał krótką EP-kę, którą rozbudził apetyt fanów na pełnowymiarowy album.
Nad krążkiem pracował blisko dwa pandemiczne lata. I choć w wywiadach podkreśla, że nie było to łatwe zadanie, bo wszystkiego podjął się sam. Nagrał wszystkie partie instrumentów i samodzielnie wyprodukował album. Ucieczka w muzykę, jak twierdzi, "po raz kolejny go uratowała", wyciągając z mrocznych myśli, związanych nie tylko z pandemią.
Nowe single, jak "Echolocate Your Love" czy "Loveletting", przyjemnie znajome pod względem brzmienia i jednocześnie odrębne od poprzednich dokonań jeszcze bardziej rozbudziły ciekawość jego nowej odsłony, skrytej pod inicjałami VV.
Zobacz wideo: Slash: "Ludzie mówili mi, żebym porzucił gitarę"
W końcu w styczniu Valo zaprezentował pełen album "Neon Noir". Krążek został ciepło przyjęty zarówno przez słuchaczy, jak i krytyków. Wskazywano, że solowe kompozycje są bardziej interesujące niż ostatnie HIM, ale jasno pokazują też, że nadal ciągnie go w rejony, w których się poruszał przez blisko 26 lat.
Zagadką pozostało jedynie, jak nowy materiał sprawdza się na żywo. Po trzech premierowych koncertach w rodzinnych Helsinkach Valo ruszył w pełnowymiarową trasę koncertową. Rozpoczął ją symbolicznie. Trudno wymyślić lepszy termin startu niż święto zakochanych. Zwłaszcza w przypadku muzyka, który ukuł termin love metal. To po prostu musiały być walentynki.
Miejsce startu zaś było prawdziwym prezentem dla polskich fanów. Ville rozpoczął trasę w warszawskiej Stodole, tam, gdzie nieraz grał z HIM. "Prezentów" podczas koncertów było znacznie więcej. Zgodnie z zapowiedzią, w setliście wymieszał solowe utwory z dobrze znanymi przebojami HIM. Niemałą ekscytację wywołały "Right Here In My Arms", "Join Me" czy "Wings Of A Butterfly", ale też "Buried Alive By Love" i "Funeral Of Hearts".
W zasadzie należałoby powiedzieć, że mimo nowej muzycznej odsłony Valo wcale nie musiał szczególnie zabiegać o to, by na nowo "rozkochać" w sobie publiczność. Ta wykrzykiwała niemal każdy wers hitów HIM, ale zaskoczyła go, znając już teksty piosenek z "Neon Noir". Bo trzeba przyznać, że nowe piosenki Valo spotkały się z nie mniejszym entuzjazmem, co stare.
Chwytliwe "Neon Noir", "Echolocate Your Love" i "The Foreverlost" świetnie sprawdzają się na żywo, a pląsom nie mógł oprzeć się także Valo. To jasny dowód na to, że zabarwione latami 80. brzmienia pasują do niego jak ulał, tak, jak jego świetnie skrojony garnitur. Koncertowymi "pewniakami" niewątpliwie będą też "Saturnine Saturnalia", "Salute The Sanguine" czy wdzięczna "Loveletting", numery, które faktycznie grają mu w duszy.
Chociaż ze sceny płynęły chwytliwe melodie i zadziorne riffy, Valo zrezygnował z wielkiego scenicznego show. Zamiast tego pozwolił po prostu wybrzmieć swojemu głosowi. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że tak dobrze nie brzmiał od lat. I dobrze było znów słyszeć głęboki baryton, zarówno w charakterystycznych dla Fina bardzo niskich rejestrach, jak i popisowych wokalizach.
Ale nie można odmówić i tego, że Valo nadal ma w sobie osobliwy magnetyzm i charyzmę. Publice nie przeszkadzała jego zachowawczość. Wręcz przeciwnie, im bardziej był wycofany na scenie, tym bardziej żywiołowo reagowali fani. Zgotowali mu gorące powitanie, ale dało się też odczuć, że i VV po prostu dobrze się czuje w "znajomych kątach". Kilkukrotnie nie potrafił powstrzymać się od śmiechu widząc, co dzieje się przed sceną. Muzyk wprawdzie na każdym kroku stara się pokazywać, że jest już dojrzałym artystą (w końcu ma już 46 lat), ale cóż, nie wyzbędzie się chłopięcego, łobuzerskiego uroku.
Ville ponadto w odpowiedzi kokietował, pozwalał na wspólne śpiewy, słowem, tak jak zebrani pod sceną cieszył się ze spotkania. I mimo wszystko sprawiał wrażenie, że siebie stawia na drugim planie, tak, by, jak najlepiej wybrzmiały nowe utwory i by zespół, który mu towarzyszył, mógł się zaprezentować jak najlepiej. Bardzo dobry zespół, dzięki któremu i cały "Neon Noir" brzmiał soczyście, i hity HIM nabrały nowej energii.
Szkoda tylko, że choć koncert był naszpikowany hitami, pozostawił po sobie niedosyt. Valo wraz z zespołem zagrał wprawdzie urokliwą balladę "Heartful Of Ghosts", ale ci, którzy liczyli na ośmiominutowy "Vertigo Eyes", musieli obejść się smakiem. Valo za to nie krył, że cieszy się z warszawskiej wizyty i wyraził nadzieję, że w krótkim czasie spotka się z polskimi fanami ponownie.
Apetyt na kolejne koncerty w Polsce nabrały też dziewczyny z Kælan Mikla, młodego islandzkiego trio występującego w roli supportu. Choć artystki i VV dzieli niewątpliwie spora różnica wieku, łączy zamiłowanie do retro brzmień, zwłaszcza sięgających lat 80. Kælan Mikla dały krótkie, żywiołowe show i wprowadziły publikę w odpowiedni nastrój wieczoru. Rozbudziły z pewnością wśród wielu słuchaczy na ich solowy koncert - i kto wie, być może wzorem starszego kolegi zechcą odwiedzać nas częściej.
Tymczasem na spotkanie z Ville Valo znów z pewnością trzeba będzie jakiś czas poczekać, ale muzyk z Polską się jeszcze nie żegna. Dzień później, bo 15 lutego gra w krakowskim Studio, również na wyprzedanym koncercie. Stamtąd ruszy dalej. Najpierw do połowy marca będzie objeżdżał Europę, później z początkiem kwietnia poleci na ponad miesięczną trasę po USA. Ci, którzy mieli okazję (lub będą mieli) zobaczyć go na żywo, przekonają się, że nowy muzyczny etap mocno go ekscytuje. A jeśli to dopiero początek, a wszystko na to wskazuje, można się spodziewać, że Valo jeszcze nieraz nas zaskoczy.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o masakrowaniu "Znachora", najgorszych filmach na walentynki i polskich erotykach, które podbijają świat (a nie powinny) . Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.