Przypadek? Nigdy. Jednym szczegółem zamknęła wszystkim usta
Melania była wściekła, gdy wyciekło nagranie z rozmowy jej męża. "Nie współczujcie mi. Ze wszystkim potrafię sobie poradzić" – mówiła żona przyszłego prezydenta, która po aferze z "łapaniem za ci.." zdobyła się na wymowny gest.
Melania Trump to jedna z najbardziej tajemniczych Pierwszych Dam USA. Niektórzy twierdzą, że jest tylko śliczną marionetką w rękach męża, inni – że to ona pociąga za sznurki, nie tylko w małżeństwie, ale i w polityce.
Kate Bennett, dziennikarka CNN, jako jedyna w całym korpusie prasowym Białego Domu ma bezpośredni dostęp do Pierwszej Damy i rodziny Trumpów. W nieautoryzowanej biografii pt. "Uwolnić Melanię" podkreśliła słowa prezydentowej, które utkwiły jej w pamięci: "Nie współczujcie mi. Ze wszystkim potrafię sobie poradzić".
Dzięki uprzejmości wyd. Znak publikujemy fragment książki "Uwolnić Melanię", która ukaże się 28 października.
Nagranie
Niespełna trzy doby po wybuchu największego skandalu kampanii – którym była ujawniona rozmowa Trumpa z gospodarzem programu "Access Hollywood" Billym Bushem o możliwości "łapania [kobiet] za ci.." – Melania pojawiła się na jego debacie z Hillary Clinton w St. Louis w stanie Missouri w jaskraworóżowej bluzce z zawiązaną pod szyją kokardą powszechnie nazywaną "pussy bow" [pussy (ang.) kotek; wulg. ci.. (przyp. tłum.)]. Określenie to pochodzi z lat 30. XX wieku, kiedy to modne kobiety wiązały czasem na szyi wymyślną pretensjonalną kokardę przylegającą do podbródka jak u eleganckiej kotki.
Internet oszalał.
Podczas swojego pierwszego publicznego występu od czasu ujawnienia osławionego nagrania z "Hollywood Access" Melania postanowiła mieć na sobie coś, co zmusi ludzi do zadania pytania, co ona myśli – tę taktykę miała później stosować z potężnym skutkiem, gdy została pierwszą damą. Sprawiała ona, że ludzie próbowali odgadnąć: czyżby nosiła kocią kokardę, ponieważ Trump powiedział "pussy"?
W momencie gdy Melania zaczęła wracać na szlak kampanii po fiasku przemówienia na krajowej konwencji republikanów, David Fahrenthold, reporter dziennika "Washington Post" opisał tę historię, otrzymawszy fragment nagrania z włączonego mikrofonu, dokonanego w trakcie wywiadu, którego Trump udzielał we wrześniu 2005 roku Billowi Bushowi, ówczesnemu gospodarzowi programu rozrywkowego.
Treść nagrania była nie tylko wulgarna, ale i groteskowa oraz strasznie obraźliwa. Przy wyłączonych kamerach Trump zaczyna rozmawiać z Bushem o atrakcyjnej kobiecie, która była mężatką, co nie przeszkodziło mu w próbie przespania się z nią.
"Podrywałem ją na maksa, ale nie mogłem dopiąć swego. Miała męża – wspomina Trump. – Po czym nagle ją spotykam. Teraz ma duże sztuczne cycki i resztę. Całkowicie zmieniła wygląd".
(…)
"Musiałem zjeść kilka tic taców na wypadek gdybym zaczął ją całować – dodaje Trump, który osiem miesięcy wcześniej ożenił się z Melanią. – Wiesz, że pociągają mnie ślicznotki… po prostu zaczynam je całować. To działa jak magnes. Po prostu całuję, nawet nie czekam". A potem finał: "A gdy jesteś gwiazdą, pozwalają ci to robić. Możesz robić wszystko". "Na co tylko masz ochotę" – odpowiada Bush. "Łapiesz je za ci.." – oświadcza Trump.
I właśnie ta ostatnia część sprawiła, że uderzono na alarm, że uznano, iż rozmowa wykroczyła poza granice sprośnej gadki na obszar seksualnej napaści. Miała się stać wezwaniem do kobiet, zarówno zwolenniczek, jak i przeciwniczek Trumpa, oraz bronią używaną przez jego krytyków i oponentów politycznych.
Nagranie zostało ujawnione w momencie tak bliskim wyborów, że sojusznicy Trumpa dzwonili do kierownictwa kampanii, mówiąc jego współpracownikom, że będzie musiał się wycofać, że to już koniec. Jego start jest daremny.
Melania była wściekła. W tym okresie swojego małżeństwa mniej przejmowała się tym, że jej mąż nie był wzorem wierności, a bardziej tym, że wyjdą na jaw opowieści o jego zachowaniu, takim jak to na taśmie. Była również wściekła, że wszystko, co poświęciła – swoją prywatność, harmonogram, czas z Barronem, godność narażoną w następstwie wycieku dawnych aktów oraz skandalu z przemówieniem na konwencji krajowej Partii Republikańskiej – prawdopodobnie pójdzie teraz na marne. Jakaś głupia, nieprzyzwoita rozmowa mogła to wszystko zniweczyć.
Jej gniew i upokorzenie wynikał również z tego, w jakim momencie Trump nagrywał ten wywiad. W sierpniu 2005, zaledwie na parę tygodni przed jego rozmową z Bushem, wyznała mężowi, że jest w ciąży.
Podobnie jak kilka miesięcy później, gdy ukazał się artykuł o Stormy Daniels, Melania oznajmiła, ochłonąwszy: "Mnie do tego nie mieszaj". Jak często mawiała, jest dorosły, dokonuje własnych wyborów i zna ich konsekwencje. Tym razem było tak samo.
Najgorsze, co Melania może zrobić mężowi, to potraktować go ozięble, zignorować go, gdy sprawy źle się mają. Melania była probierzem prawdomówności Trumpa, teraz zaś nie miała za grosz ochoty rzucać mu koła ratunkowego – a on tonął. Nie obchodziło ją śpieszenie mu z pomocą ani mówienie, żeby się nie martwił, a tylko tego oczekiwał Trump od swojej żony.
"Pamiętaj – mówi ktoś, kto zna sposób myślenia Melanii – że dorastała w komunizmie, a to środowisko sprzyja nauce sztuki przetrwania i stawiania oporu".
Chłodne zachowanie Melanii na forum publicznym, poważna mina i lodowate spojrzenie do obiektywów były niczym w porównaniu z wyrażaniem gniewu na osobności. Ona nie jest beksą, twierdzi przyjaciółka, nie zamyka się w pokoju, żeby szlochać i krzyczeć. Staje się za to wyniosła, wstrzemięźliwa, morderczo stoicka. Z Ivaną, pierwszą żoną Trumpa, dochodziło do kłótni. Z Marlą, drugą z kolei, do aktorskich scen. Ponieważ w pożyciu z Melanią rzadko miały miejsce konflikty, bolesna była wyniosłość, z jaką go osądzała.
W odruchowej reakcji na ujawnienie nagrania z "Access Hollywood" Trump, jak ma w zwyczaju, pogorszył sytuację, tłumacząc dziennikarzowi "New York Post": "To były niewybredny żarcik, prywatna rozmowa, która odbyła się wiele lat temu. Bill Clinton mówił mi znacznie gorsze rzeczy na polu golfowym… nieporównywalnie gorsze. Przepraszam, jeżeli ktoś poczuł się obrażony". Zastanawiałam się, czy włączył w to swoją żonę, która z całą pewnością poczuła się urażona.
(…)
Melania wyraziła zgodę na oświadczenie dla prasy, dopiero gdy Trump wyemitował film z publicznymi przeprosinami. Jedynym odczuciem ujawnionym w oświadczeniu było to, że uznała słowa, których użył, za nie do przyjęcia. Stwierdzenie: "Mam nadzieję, że ludzie przyjmą jego przeprosiny", też zabrzmiało mało przekonująco. Równie dobrze mogła powiedzieć, że liczy na to, że ludzie wybaczą mu, że nie wynosi śmieci. Nie było błagań, żadnego "proszę", kontrprzykładu z czasów, gdy był dla niej miły, wzmianki o jakiejkolwiek bezpośredniej rozmowie między nimi poza wyznaniem, że "powiedział, że mu przykro". W najlepszym razie suche fakty.
(…)
"Ludzie tak naprawdę mnie nie znają – powiedziała, potwierdzając, że dobrze rozumie konsekwencje swojej nieobecności w centrum uwagi. – Ludzie myślą o mnie i mówią na przykład 'Och, biedna Melania'". Następnie powiedziała coś, co przynajmniej mnie utkwiło w pamięci: "Nie współczujcie mi. Ze wszystkim potrafię sobie poradzić".
Powyższy fragment pochodzi z książki Kate Bennet "Uwolnić Melanię. Nieautoryzowana biografia Pierwszej Damy", która ukaże się nakładem wyd. Znak 28 października.