Wiadomo, gdzie uciekła ze stolicy. Przyciągnęły ją nie tylko widoki
Kinga Rusin wróciła w rodzinne strony ojca, z którym dopiero po latach stworzyła dobre relacje. Rodzinna historia byłej dziennikarki TVN do łatwych nie należy.
Kinga Rusin już niemal od roku żyje poza stolicą. Jest jedną z wielu gwiazd, które za sprawą pandemii koronawirusa przewartościowały swoje życie. - Ulokowaliśmy się na północnym wschodzie Polski, wśród jezior i pagórków - pisała w mediach społecznościowych Rusin, która już w marcu zamieniła Warszawę na ukochane Mazury. Jak się okazuje, wybór miejscowości nie był przypadkowy. Jak ustalił tygodnik "Dobry Tydzień", Kinga Rusin z partnerem osiedlili się w wynajętym domu na pojezierzu ełckim w miejscowości Stare Juchy. Tam miłośniczka ekologicznego stylu życia nie tylko rozkoszuje się bliskością natury, ale i oddaje się jeździeckiej pasji w niedalekiej stadninie w Regielnicy.
To rodzinne strony jej ojca, Piotra Rusina, z którym przez wiele lat łączyły dziennikarkę trudne relacje. Kiedy Kinga Rusin miała cztery lata, jej rodzice rozstali się. Ojciec niemal całkowicie zniknął z jej życia, a ona nie kryła żalu. - Każde dziecko byłoby złe, gdyby tatuś zniknął nagle z życia - czytamy na łamach "Dobrego Tygodnia".
Polskie gwiazdy z koronawirusem. Lista jest coraz dłuższa
Jak czytamy w katolickim magazynie, Kinga Rusin ponownie zbliżyła się z ojcem, gdy była na studiach. Dopiero wtedy potrafiła spojrzeć na niego nie tylko z żalem, ale i docenić jego pozytywne strony. Nie wierzył, że są rzeczy niemożliwe - wspomina go na łamach tygodnika. Niestety, w 2006 roku Piotr Rusin zmarł, a jego śmierć zbiegła się w czasie z innym bolesnym dla Kingi Rusin wydarzeniem - rozpadem małżeństwa z Tomaszem Lisem. Była gwiazda TVN, która dziś skupia się na prowadzeniu swojej firmy kosmetycznej, podkreśla jednak, że to ojciec zaszczepił w niej ciekawość świata i wiarę, że chcieć to móc. Pomysł, by osiedlić się w regionie bliskim sercu ojca, z którym często tu przyjeżdżała, to niewątpliwie powrót do rodzinnych korzeni. A te sięgają przedwojennych czasów.
- Przed 1939 rokiem babcia była zakonnicą w Grodnie i gdy przyszła wojna, nastał głód, idąc za radą Bolszewików, postanowiła porzucić zakon i znaleźć męża, wspólnie z którym mogłaby przetrwać te niepewne czasy. Jej rodzinę z moim ojcem przesiedlono do Ełku - wspomina Kinga Rusin, dla której Mazury to prawdziwa mała ojczyzna.
Trwa ładowanie wpisu: instagram