Znieważenie prezydenta przez Żulczyka. Czyli co wolno w debacie publicznej? [OPINIA]
Najbardziej racjonalna obrona pisarza, który został oskarżony o znieważenie polskiego prezydenta, to przekonywanie sądu, że jego wpis był jedynie wyrazem krytycznej oceny konkretnych działań Andrzeja Dudy i nie chodziło w nim o okazanie pogardy czy poniżenie go.
Jakub Żulczyk poinformował na swoim profilu na Facebooku, że został oskarżony przez warszawską prokuraturę o znieważenie prezydenta poprzez użycie słów "Andrzej Duda jest debilem". Poczytnemu autorowi grozi do trzech lat więzienia.
Wpis Żulczyka dotyczył zachowania Andrzeja Dudy po wyborach prezydenckich w USA. Polski prezydent pogratulował Joe Bidenowi "udanej kampanii prezydenckiej" (a nie wygranych wyborów, czego gratulowały głowy wielu innych państw) oraz stwierdził, że pozostaje "w oczekiwaniu na nominację Kolegium Elektorów" (które jednak nie nominuje prezydenta ani nie ogłasza wyników wyborów - wynik oficjalnie ogłasza Senat USA).
To właśnie ten ostatni fragment tweeta prezydenta tak wzburzył pisarza i to jemu poświęcił on swój wpis, kończąc go wskazanym na wstępie zdaniem, które przysporzyło mu problemów.
Skandale 2020. O nich było naprawdę głośno
Jak się ostatecznie okazało, Andrzej Duda zdobył się na pogratulowanie zwycięstwa Bidenowi dopiero w połowie grudnia ubiegłego roku, po głosowaniu Kolegium Elektorów. Zachowanie polskiego prezydenta bez wątpienia było kontrowersyjne i nie przysłużyło się polskiej racji stanu. Ale odpowiedź na pytanie, czy wypowiedź Żulczyka jest przestępstwem, czy też może była w okolicznościach sprawy usprawiedliwiona, będzie należeć do sądu.
Zgodnie z art. 135 § 2 Kodeksu karnego, kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Przeanalizujmy więc działanie pisarza.
Bez wątpienia jego wpis miał charakter publiczny. Sąd Najwyższy orzekał już, że sieć internet jest co do zasady miejscem publicznym, a nie tylko zapisem danych na komputerach i serwerach. Są tu pewne wyjątki, jak np. niektóre miejsca dostępne tylko po zalogowaniu, jednak wpis Żulczyka jest dostępny dla każdej osoby, nieposiadającej nawet konta na Facebooku, z poziomu przeglądarki internetowej.
Pytanie znacznie trudniejsze brzmi, czy istotnie doszło do znieważenia głowy państwa. Najbardziej prawdopodobna i racjonalna obrona pisarza to przekonywanie sądu, że jego wpis był jedynie wyrazem krytycznej oceny konkretnych działań Andrzeja Dudy i nie chodziło w nim o okazanie prezydentowi pogardy czy poniżenie go.
Z jednej strony należy mieć na uwadze, że znieważenie to - w skrócie rzecz ujmując - po prostu obrażenie kogoś, np. nazwanie słowem powszechnie uznawanym za obraźliwe. Odróżnić od tego należy przestępstwo zniesławienia, które dotyczy oceny postępowania jakiejś osoby (o co Żulczyk nie jest oskarżony).
Trybunał Konstytucyjny stwierdził niegdyś, że istota zniewagi "nie polega na merytorycznej wypowiedzi oceniającej właściwości lub postępowanie danej osoby, opartej na faktach istniejących lub domniemywanych, ale na wypowiedzi uchybiającej godności osobistej ze względu na jej formę, a nie treść. Znieważającej formy wypowiedzi nie można więc zakwalifikować jednoznacznie jako pozostającej w związku merytorycznym z wykonywaniem przez daną osobę bądź czynności służbowych funkcjonariusza publicznego, bądź czynności mieszczących się w sferze aktywności politycznej".
Powyższa wykładnia może sugerować, że taka obrona nie byłaby skuteczna. Niemniej wiele zależy od kontekstu wypowiedzi i jej ładunku emocjonalnego. Wpis pisarza miał charakter zasadniczo merytoryczny, dotyczył organizacji procesu wyborczego w USA (sam Żulczyk jest, jak podaje, magistrem American Studies na Uniwersytecie Jagiellońskim) i miał na celu ukazanie rzekomej nieznajomości amerykańskiego prawa wyborczego przez Andrzeja Dudę.
W lutym 2020 r. podczas wiecu wyborczego Andrzeja Dudy w Łowiczu pewien człowiek trzymał transparent z napisem "Mamy durnia za prezydenta" i podpisem "LW" (nawiązując tym samym zapewne do słynnych słów Lecha Wałęsy o Lechu Kaczyńskim), za co został oskarżony z tego samego paragrafu, co obecnie Żulczyk.
Sąd Okręgowy w Łodzi uniewinnił go, uznając to za wyraz dozwolonej krytyki osoby publicznej sprawującej władzę (powołał się przy tym na orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu). Jednak Sąd Apelacyjny w Łodzi w styczniu tego roku wyrok ten uchylił, nakazując ponownie zbadać sprawę (choć jedynie z przyczyn formalnych). Zresztą sam Lech Wałęsa nie został skazany za słowa cytowane na transparencie w Łowiczu.
W sprawie tej stan faktyczny jest raczej jasny. Wpis Żulczyka jest dostępny na Facebooku do dzisiaj (zresztą pisarz nie wypiera się przecież swoich słów), a Kolegium Elektorów nie "nominuje" prezydenta USA. Jednocześnie europejskie standardy dotyczące krytyki osób sprawujących funkcje publiczne są dość szerokie.
Na przykład w 2013 r. Trybunał w Strasburgu uznał, że sankcja karna za nazwanie francuskiego prezydenta Sarkozy’ego "żałosnym fiu**m" naruszyła prawo do wolności wypowiedzi. Co pokazuje, że ocena konkretnych słów nie zawsze jest prosta.
Istnieją też kontrowersje, czy przepisy chroniące przed znieważeniem prezydenta, policję czy innego funkcjonariusza publicznego są w ogóle potrzebne. Zdaniem wielu - jak najbardziej tak, bo chronionym dobrem jest przede wszystkim szacunek dla instytucji reprezentowanej przez daną osobę (w przypadku znieważenia prezydenta - szacunek dla Państwa Polskiego).
Walka Żulczyka na pewno nie będzie ani krótka, ani łatwa, ale ja, jako adwokat, życzę pisarzowi powodzenia.
Tomasz Janik dla WP Kultura. Autor jest adwokatem, członkiem Pomorskiej Izby Adwokackiej w Gdańsku.