40 piosenek, 40 lat. Sentymentalny list U2 do fanów
Długi, zmysłowy list do fanów. A może raczej – film utkany ze wspomnień? Z pewnością album, w którym można się przyjrzeć historii U2. Ale jak wszystkie frapujące historie – "Songs of Surrender" wymaga sporej cierpliwości, by się z nim zapoznać.
U2 przez ponad 40 lat swojej działalności wychowało kilka pokoleń fanów. Zespół należy w zasadzie już do mniejszości - ikon rocka, które cieszą się tak długą wiernością słuchaczy. Wiernością imponującą, bo, cóż, coraz częściej w recenzjach przewija się opinia, że najlepsze lata grupa ma już za sobą.
I nie chodzi bynajmniej o spadek formy muzyków. Czasy się zmieniają, zmienił się rynek muzyczny, a U2... we właściwy tylko sobie sposób zdaje się dawać temu odpór. Nieszczególnie chętnie idzie z duchem czasu, raczej raz po raz przypomina o swojej wielkości.
Zobacz wideo: Sebastian Karpiel-Bułecka wcześnie zaczął zarabiać. Jego rodzina żyła w biedzie
Trochę szkoda, bo fani po ostatnich albumach "Songs of Innocence" i "Songs of "Experience" oczekiwaliby czegoś, co znów porwie ich bez reszty. Jeśli nie na miarę kultowej "Achtung Baby", to przynajmniej powiewu świeżości, nowych dźwięków. Zwłaszcza przy takiej okazji. W końcu, cztery dekady na szczcycie muzycznego Olimpu to nie lada wyczyn.
Giganci rocka, którzy mają za sobą już tego rodzaju jubileusz, często decydują się go odnotować albo rzewnie wspominając swoją twórczość i wydając kompilacje typu "best of", albo pokazując, na co jeszcze ich stać i nagrywają zupełnie nowe albumy.
U2 wybrało pierwszą ścieżkę. "Songs of Surrender", imponujący, bo 40-utworowy album, rzecz jasna nawiązuje do obszernej biografii Bono. Znamiennie wybrzmiewa tu "40 utworów - jedna opowieść". To przede wszystkim opowieść o zespole, którego muzyka niosła tłumy i którego hity stawały się hymnami wolności. Dziś jednak nikt takich hymnów już nie pisze. Nawet U2.
Niemniej zostawia za sobą mnóstwo wspaniałych utworów, z których wybrane 40 i tak wydają się zaledwie wyimkiem bogatej historii. U2 zaprasza w sentymentalną podróż, której rytm przypomina raczej nie skok przez płotki (czyli przeboje), a naprawdę długi (czasem dłużący się) spacer. Zespół prowadzony przez The Edge, a przyciągający słuchaczy przez wciąż aksamitny głos Bono, mocno sięga do korzeni. Jednocześnie, jak zapowiadał gitarzysta, prezentuje nowy kierunek. Czarujący, ale po ikonie spodziewać się można było więcej inwencji.
Zamysł był intrygujący - największe hity, hymny, ballady i zadziorne numery odarte "z prądu", podane w stonowanej, intymnej formie. "To tak, jakby Bono szeptał ci do ucha", zapowiadał The Edge, odpowiedzialny za nowe aranżacje. I chociaż brzmi to doprawdy uwodzicielsko, to umówmy się, na dłuższą metę najczulszy nawet szept może po prostu znużyć.
"Co za dużo, to niezdrowo", komentują lekko zawiedzeni krytycy. Trudno nie przyznać im po części racji. "Songs of Surrender" to album wdzięczny, raz po raz czule trącający sentymentalne nuty, ale cały koncept, jakkolwiek intrygujący, jest jednocześnie największym problemem tego poczwórnego krążka.
Wygładzone i upchnięte w jeden format zwyczajnie sprawiają, że uwaga słuchacza odpływa gdzieś pomiędzy senne zaśpiewy Bono. Może nie na początku, ale gdzieś w połowie pieczołowicie dobranej kompilacji.
Szkoda, bo być może gdyby utworów było mniej, w nowych szatach wybrzmiałyby lepiej. Tak jak "One", "When the streets have no name", "The Sweetest Thing" czy "Every Breaking Wave". Uroku nie da się im odmówić, ale w takim natłoku wybrzmieć nie mają jednak większych szans. Chyba, że podejdzie się do nich wyrywkowo.
Szkoda podwójna, bo w takim układzie "Vertigo", "Desire" tracą na elemencie zaskoczenia, "Eletrcical Storm" wydaje się z kolei odstawać, a w efekcie wszystkie... zaczynają brzmieć jak jedna, długa, trzygodzinna piosenka. Wierni fani – spokojnie mogą się w niej zatopić i z pewnością będą urzeczeni. Ci, którzy spodziewają się po U2 czegoś nowego i świeżego, obejdą się smakiem. Wniosek nasuwa się jeden - najnowszy album U2 najlepiej smakować... na raty.
Trudno stwierdzić, czy U2 odcinają kupon od wspaniałego dorobku, czy podsumowują pewien długi etap. Jeszcze trudniej stwierdzić, czy zespół zrobił tą płytą prezent fanom czy samemu sobie.
Panowie nie nagrywają już porywających tłumy hymnów (cóż, oddać im należy, że nie muszą) ani (ku pewnemu rozczarowaniu) nowych hitów. Kiedyś, przynajmniej w sercach fanów wpływał na historię (wystarczy wspomnieć "Sunday Bloody Sunday" czy "New Year's Day"), dziś też nie można odmówić muzykom, a szczególnie Bono, społecznego zaangażowania.
Zamiast pisać nowe utwory, zwyczajnie angażują się w działanie. Choć i teraz w pewien sposób komentują polityczną rzeczywistość, nagrywając choćby "Walk On" w nowej wersji "Walk On (Ukraine)". Drobne zmiany czy nowe (choć nieco jednakowe) aranżacje to jednak trochę mało, by stwierdzić, w jakim kierunku zmierza kultowy zespół. Przynajmniej na razie.
Pewne jest jedno. U2 to własny pomnik. Legenda. Tylko tyle i aż tyle. "Songs of Surrender" właśnie to mówi słuchaczom. Bez wątpienia to album szczególny. Samoistna skarbnica muzycznych eksponatów i prawdziwa gratka dla zagorzałych fanów. Na pewno tych wytrwałych. Pozycja obowiązkowa - dla kolekcjonerów.