Amy Winehouse była zbyt pijana i nieprzytomna, by śpiewać. Jej organizm był wyczerpany
Żyła szybko i pełnią życia, umarła młodo, zostało po niej kilkanaście wybitnych piosenek i ikoniczny image, często wykorzystywany dziś w różnych sytuacjach. Dokładnie dziesięć lat temu, 23 lipca 2011 r., zmarła Amy Winehouse.
Dla wielu fanów to jest "ta" data - nawet dziś, po dziesięciu latach, dokładnie pamiętają i mogą na każde zawołanie opowiedzieć, gdzie byli i co robili 23 lipca 2011 r., kiedy dotarła do nich wiadomość o śmierci Amy Winehouse. Dla wielu polskich wielbicieli artystki był to moment, kiedy usłyszeli w radiu niemal zapłakany głos dziennikarki Anny Gacek, prywatnie wielkiej fanki wokalistki, która przez łzy przekazała smutną wiadomość o jej śmierci.
Romantyczka zbyt pijana, by śpiewać
Kiedy umierała, Amy Winehouse była gwiazdą światowej sceny muzycznej. Znał ją prawie cały świat. Najpierw zachwycaliśmy się jej artystycznym wzlotem, potem obserwowaliśmy - niektórzy ze smutkiem, inni z politowaniem - jej upadek. Do smutnego rozdziału współczesnej muzyki weszły jej ostatnie koncerty, podczas których była zbyt pijana, zmęczona i nieprzytomna, żeby śpiewać. Do najsmutniejszej części tego rozdziału wpisała się sama jej śmierć, bardzo podobna do sposobu, w jaki umierali inni wielcy romantycy sceny muzycznej - jako oficjalną przyczynę śmierci podano przedawkowanie alkoholu, ale przecież znaczenie miało też to, że jej organizm był całkowicie wyczerpany wieloma miesiącami przyjmowania szkodliwych substancji i wyniszczającym trybem życia.
Gwiazdy, które przyznały się do depresji
Jak dawne damy
Ale fani wolą pamiętać inne momenty, chwile wielkiej chwały, kiedy Amy Winehouse na nowo pisała historię współczesnej sceny muzycznej, dodając do niej ważny rozdział. Talent muzyczny wykazywała już jako dziecko - występowała w szkolnej orkiestrze jazzowej. Debiutowała, będąc jeszcze nastolatką. Pierwszy album, "Frank" z 2003 r., wydała tuż po swoich 20. urodzinach. Z miejsca zdobyła ogromną popularność za sprawą swojego charakterystycznego głosu i piosenek odświeżających dawną tradycję wielkich jazzowych, soulowych i bluesowych dam, takich jak Nina Simone czy Billie Holiday.
Miliony sprzedanych płyt, krzyki na ulicy
Ale to starczyłoby co najwyżej na bycie popularną, a Winehouse z miejsca stała się kultowa. Do tego potrzebne były jeszcze co najmniej dwie sprawy: rozpoznawalny na pierwszy rzut oka image, dziś iście ikoniczny, powielany w wielu miejscach i okolicznościach, a także doza widocznego na pierwszy rzut oka szaleństwa. Winehouse była z jednej strony artystką, która sprzedawała miliony płyt - jej najpopularniejszy album "Back To Black" z 2006 r. tylko w ciągu pierwszego roku sprzedaży został kupiony przez dwa miliony osób.
Ale z drugiej - była kolejnym ucieleśnieniem mitu rockowego romantyzmu, dziewczyną, która w kolejne miłosne związki rzucała się z zamkniętymi oczami, prosto na najgłębszą wodę, a kiedy odchodziła, robiła to z przytupem i brutalnie, krzycząc na ulicy tak głośno, że oglądali się za nią ludzie.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
W sieci wykorzystujących mężczyzn
Niebagatelną, ale często mocno złowieszczą, rolę odgrywali w życiu Winehouse mężczyźni. Po pierwsze ojciec, który widząc rosnącą popularność córki, przekładającą się na duże pieniądze, szybko postanowił nie tylko mieć nad nimi kontrolę, ale wręcz nakłaniać córkę do rzeczy, które miały przyczynić się do zwiększenia jej błyskawiczne zdobytej fortuny. W słynnym filmie dokumentalnym "Amy" Asifa Kapadi wyraźnie widać, że ojciec w niewybredny sposób próbuje wzbogacić się kosztem szczęścia i zdrowia psychicznego swojej córki.
Po drugie - jej kochankowie i mąż. Zwłaszcza mąż. Blake Fielder-Civil był takim samym straceńcem jak Winehouse, choć nie miał nawet cienia jej talentu. Sama mówiła o nim, że jest "męską wersją jej, perfekcyjnym towarzyszem", ale ta perfekcja przejawiała się często nakręcaniem się na branie coraz to większej ilości narkotyków i kłótniami, przeradzającymi się w bójki.
Wysoki, ale krótki lot
Życie na tak silnych emocjach jest jak narkotyk - daje skrajne przeżycia, ale koniec końców zabija. A kiedy do tego dochodzą jeszcze prawdziwe narkotyki, śmierć zbliża się niebłaganie. Do tego doszło jeszcze napięcie związane z wielkim sukcesem, spore oczekiwania fanów, presja ze strony mediów, które śledziły każdy krok artystki i wchodziły z butami w sam środek jej życia, a nawet - dosłownie i w przenośni - do łóżka. Ten lot nie mógł trwać zbyt długo. Skończył się tragicznie w londyńskim mieszkaniu gwiazdy. Amy Winehouse miała zaledwie 27 lat, trafiając tym samym do smutnego "klubu 27" - artystów, którzy żyli szybko, ale umarli młodo, w tym właśnie wieku.
Terapeuta zamiast dealera
Co dziś zostało po brytyjskiej sławie? Kilka znakomitych piosenek, ikoniczny image i pamięć fanów, która dziś z pewnością zostanie podsycona słuchaniem płyt artystki. Można tylko zastanawiać się, czy Amy Winehouse pasowałaby do dzisiejszych gwiazd popkultury, dla których - na szczęście - od przeżywania skrajnych emocji ważniejsze jest zdrowie psychiczne, a zamiast z dealerem wolą spotykać się z terapeutą. Winehouse zamknęła swoją śmiercią pewien etap w historii kultury i może dobrze, że mało kto chce dziś go na nowo otwierać.