Byli jak rodzina, teraz spierają się w sądzie. Sytuacja grupy Vox nie jest wyjątkiem
O upoważnienie do nazwy czy największych przebojów toczą bój osoby związane z zespołami Kombi, Republika czy Vox. Głośnych sporów o prawa autorskie może być jednak więcej. Ekspert wskazuje, gdzie szukać kolejnych potencjalnych konfliktów tego typu.
To sytuacje, które w ostatnim czasie mocno rozgrzewają opinię publiczną w Polsce: dawne gwiazdy niemal rzucają się sobie do oczu w walce o prawa do nazwy czy dawnych utworów. Często konflikty przenoszą się na sale sądowe, angażując nie tylko samych artystów i artystki, ale osoby dziedziczące prawa po ich śmierci: wdowy (jak jest w przypadku zespołu Republika) czy dzieci (jak się dzieje w sprawie grupy Vox).
Postanowiliśmy zapytać eksperta skąd się biorą te problemy, czemu dotyczą zespołów, które zaczynały kariery dawno temu i jak rozwiązuje się tego typu konflikty. O sporach dotyczących praw do nazwy opowiada dr Krzysztof Czub, adwokat i rzecznik patentowy, wykładowca akademicki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ryszard Rynkowski: Mam żal do moich kolegów z Vox
Przemysław Gulda: Co mają ze sobą wspólnego trzy głośne sprawy, dotyczące wielkich gwiazd polskiej sceny sprzed lat, zespołów: Kombi, Republika, Vox?
Krzysztof Czub: W każdej z nich w gruncie rzeczy chodzi o to samo: to spory o prawa do nazwy i o jej ochronę. Te sprawy są podobne także ze względów, można powiedzieć, historycznych. Wszystkie te zespoły powstały na przełomie lat 70. i 80., kiedy w Polsce nie interesowano się ochroną znaków towarowych. W miarę nowoczesna ustawa regulująca te kwestie weszła w życie dopiero w 1985 r.
Jak to wyglądało wcześniej, w czasach PRL?
To była zupełnie inna rzeczywistość, także w tej sferze. Nie było formalnej ochrony, podmioty muzyczne nie rejestrowały nazw i znaków towarowych. W praktyce dotyczącej bieżącej działalności nie było wówczas takiej potrzeby: zawierane były przede wszystkim umowy z państwowymi agencjami, które tego nie wymagały. Wiele spraw załatwiano nieformalnie, czasami nawet zachęcano czy wręcz zmuszano członków zespołu do komponowania, bo można było wówczas zarobić więcej na państwowych kontraktach. Dziś to nie do pomyślenia. Z mojego doświadczenia i wiedzy, którą nabyłem prowadząc sprawy o ochronę nazw zespołów, wynika, że trzeba do takich spraw podchodzić wyjątkowo ostrożnie.
I co się działo potem?
Mijały lata, zmieniały się składy zespołów, pojawiały się różnego rodzaju sporne sytuacje. Coraz częściej osoby związane z tymi funkcjonującymi od lat zespołami, czasem po ich rozpadzie, decydowały się na rejestrację znaków towarowych. Bardzo dużo tego typu sytuacji można było zaobserwować zwłaszcza w pierwszej dekadzie nowego wieku. A to oznacza, że działo się to długo po powstaniu zespołu. Jego sytuacja mogła być już wówczas zgoła inna, niż na początku.
Jakie to rodziło problemy?
Nie zawsze łatwo było ustalić, kto ma tak naprawdę prawo do nazwy. Teoretycznie jest tu kilka możliwości. Orzecznictwo wskazuje, że powinno ono przysługiwać wszystkim członkom czy członkiniom zespołu w równym stopniu. Bo wszyscy przecież z założenia wnoszą wkład twórczy w jego działalność i wizerunek. Chodzi zarówno o kwestie muzyczne, jak i sprawy ze znacznie szerszego zakresu, np. strój czy charakterystyczne zachowanie, wpływające na odbiór i image zespołu.
Zupełnie inaczej sprawa wygląda jednak w przypadkach, kiedy nazwa wywodzi się od nazwiska, akronimu, czy pseudonimu lidera czy liderki zespołu. Tak jest np. w przypadku takich projektów jak Obywatel GC czy Ralph Kamiński. Albo gdy jedna lub niektóre osoby pełnią rolę lidera czy liderów, nie tylko w sprawach artystycznych, ale także organizacyjnych - w PRL np. często takie osoby organizowały próby we własnych domach albo dokonywały odpraw celnych sprzętu muzycznego przy wyjazdach zagranicznych.
Wydaje się, że to dość jasne. Kiedy więc pojawia się spór?
Czasem sytuacja wygląda tak, że tylko niektóre osoby, będące w składzie zespołu, mają znaczący wpływ na jego kształt. I tak to ocenia opinia publiczna. I wydaje się, że tak właśnie jest w przypadku tych trzech głośnych dziś spraw. Problem polega na tym, że często, zwłaszcza po latach, trudno jest jednoznacznie ustalić, kto miał jaki wpływ na osiągnięcia grupy. Tym bardziej, że zdarza się, że zupełnie inaczej wygląda to na zewnątrz, a inaczej w środku zespołu. Publiczność nie ma przecież dostępu do tego, co się dzieje na próbach, za kulisami scen, w kontaktach z wytwórniami muzycznymi. A to właśnie tam decyduje się to, co najważniejsze dla zespołu.
Tu często pojawia się istotne zróżnicowanie między frontmanem a liderem zespołu. Potocznie często traktuje się, że to ta sama osoba. A przecież nie zawsze tak jest, czasem rzeczywistym liderem jest ktoś, kogo mniej widać na koncertach czy nawet na promocyjnych fotografiach. Chociaż liderzy zazwyczaj dbają jednak o to, aby jeśli nie na scenie, to w inny sposób być widocznym i wyróżniać się.
Jak można dziś rozstrzygać tego typu spory?
To bardzo trudne, zwłaszcza kiedy nie ma oficjalnych dokumentów, zapisów i innych bezspornych dowodów na to, jak rozkładały się relacje w zespole. Dochodząc do prawdy, analizuje się dziś wszystkie dostępne materiały: zapisy koncertów, okładki płyt, wywiady, oficjalne fotografie. Ale to nie zawsze wystarcza. Tego typu spraw od lat jest mnóstwo na Zachodzie, najlepszy przykład to choćby kwestia sporu między dawnymi członkami grupy Pink Floyd. W Polsce też można wymienić kilka spraw tego typu: De Mono, Oddział Zamknięty, Łzy, Lombard. W praktyce spory te często przyjmują formę konfliktów o to, kto dziś może wykonywać dawne przeboje zespołu. Dzieje się tak często w przypadkach, kiedy dawni członkowie kontynuują działalność artystyczną niezależnie od siebie.
I jak rozstrzyga się takie spory?
Nie jest to łatwe, choć wydawałoby się, że sprawa jest jasna, bo zwykle istnieją przecież zapisy, mówiące o tym, kto jest autorem kompozycji i tekstu. Ale czasem trzeba brać pod uwagę także rolę wykonawcy czy wykonawczyni, osób, które nie musiały być formalnie współautorami poszczególnych elementów piosenki, ale ich osobowość przy wykonywaniu tych utworów nadała im rozpoznawalnego i uwielbianego przez publiczność charakteru. Wydaje się, że stosunkowo najczęściej stosowanym rozwiązaniem jest to, oparte na wzajemności: jedna strona wykonuje dany utwór i nie zabrania tego drugiej. Ale praktyka bywa różna, bo formalnie można się powoływać na prawa autorskie przysługujące do tekstu czy muzyki.
Wciąż mówimy o trzech głośnych sprawach. Czy możemy się spodziewać kolejnych?
To bardzo możliwe. Pewne sprawy są jeszcze w toku, niektóre spory odżywają na nowo. Nie będę tu wskazywał sytuacji, w których mogą się pojawić tego typu konflikty, ale mogę dać pewną wskazówkę: warto obserwować, jakie znaki towarowe rejestruje się w urzędach patentowych...
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" bierzemy na warsztat finały tegorocznej Eurowizji, rozprawiamy o "Yellowstone" z Kevinem Costnerem oraz polecamy trzy książki, od których nie będziecie mogli się oderwać w maju. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.