Englert i Ścibakówna w kontrowersyjnym filmie przez córkę. Jej edukacja kosztuje krocie
Edukacja Heleny Englert w Nowym Jorku to ogromne obciążenie dla jej rodziców. Choć to cenieni artyści, dla córki zdecydowali się na udział w dobrze płatnym, choć mocno dyskusyjnym projekcie Dody.
Jak Englert i Beata Ścibakówna mogą przebierać w zawodowych ofertach. Paradoksalnie jednak prestiżowe rolne, nie zawsze są najlepiej płatne. Teatralne wynagrodzenia nie mogą się równać chociażby z kontraktami reklamowymi. Jak informuje "Na żywo", małżeństwo postanowiło przyjąć role w filmie "Dziewczyny z Dubaju" ze względów finansowych. Kłopot w tym, że produkcja wzbudza sporo kontrowersji.
Tygodnik twierdzi, że dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie i jego żona są niezwykle dumni z córki, której udało się dostać do prestiżowej New York University Tisch School of The Arts. Niestety rok nauki na tej uczelni to koszt ok. 300 tys. zł. I choć zarówno Jan Englert, jak i Beata Ścibakówna nie mogą narzekać na zarobki, taki wydatek to ogromne obciążenie dla budżetu rodziny.
Role w filmie produkowanym przez Dodę to konkretny zastrzyk gotówki. Podobno za dzień zdjęciowy w "Dziewczynach z Dubaju" Englert ma dostać 8 tys. zł, a jego żona połowę tej stawki.
"Helena docenia ich piękny gest. Tym bardziej teraz, kiedy po buncie okresu dojrzewania, który im zafundowała, nie ma już śladu" - twierdzi informator "Na żywo". - "Co więcej, dziewczyna nie kryje, że pragnie iść w ślady sławnych rodziców i w przyszłości błyszczeć na scenie jak oni, a to napawa ich dumą" – dodaje źródło tygodnika.
"Dziewczyny z Dubaju" opierają się na książce Piotra Krysiaka z 2018 r., opowiadającej o polskich modelkach i uczestniczkach konkursów piękności, które za ogromne pieniądze sprzedawały swe wdzięki arabskim szejkom. Film wyreżyseruje Maria Sadowska, a produkcją zajmie się Dorota Rabczewska i jej mąż, Emil Stępień.