Iggy Pop: potężny i niedościgniony. Nagrał płytę doskonale bezczelną
Iggy Pop nie ma w zwyczaju podsumowywać kolejnych etapów swojego artystycznego dorobku ani tym bardziej jego całokształtu. Zamiast tego wydaje kolejne płyty. I wydał "Every Loser". Kolejną znakomitą.
Iggy Pop dawno nie brzmiał tak, jak za czasów The Stooges... jak właśnie teraz. "Every Loser" urzekł fanów. Mówi się, że każdy kolejny albumem wydaje lepszy. Już poprzedni, "Free", był nazywany najlepszą płytą w jego dorobku. Tymczasem on wydaje płytę za płytą. 70 letni Iggy Pop wydał płytę znakomitą. Surową, drapieżną, bezczelną. I podobnie jak Ozzy z "Patient nr 9", mimo wielu lat na karku i coraz bardziej doskwierającej cielesności, "łoi" dźwiękami tak, że zostawia młodszych kolegów daleko w tyle.
I nie ma znaczenia, czy jest surowy, chropowaty, czy melodyjny i przebojowy – rozpala wyobraźnię tak samo. I niepodzielnie króluje na scenie. "Mam fiuta i parę jaj, to więcej niż wy wszyscy" - cytują dziennikarze pierwszy wers z otwierającego album utworu. I nic dziwnego. Pop dowodzi prawdziwości tej sentencji każdym słowem na tej płycie i każdym dźwiękiem. "Cholernie dobrze się bawi", jak zapowiedział na katowickim OFF Festivalu.
Dzisiaj jest "Neo punkiem" - można by stwierdzić, przewrotnie wykorzystując cytat z innego utworu. Ale tak rzeczywiście jest. Iggy Pop kolejną dekadę wymyka się wszelkim ramom. I podąża wyłącznie swoją ścieżką. Iggy nasłuchuje wszystkiego, co dzieje się we współczesnej muzyce, a później opowiada o tym w swojej audycji na antenie radia BBC. Słuchając nowego krążka trudno się oprzeć wrażeniu, że bierze też z tej muzyki co najlepsze i filtruje to przez swoją pokręconą estetykę i wrażliwość.
Najbardziej przebojowym z pewnością będzie "Strug Out Johnny", tak melodyjny, że z miejsca zachęca do tańca. W dodatku z teledyskiem równie "bezczelnym", co cały album. "Kochaj mnie" - zdaje się mówić Iggy i cóż, nie sposób mu tego uczucia odmówić. Czas się go zupełnie nie ima, a wyobraźni starczy mu prawdopodobnie jeszcze na kilka kolejnych albumów.
Tymczasem nagrał taki, którego da się (a nawet trzeba) słuchać tylko głośno. Nawet na cały regulator (szczególnie zadziornych "Frenzy" i "Modern Day Ripoff"). To zdecydowanie płyta, którą idol spełnia marzenie każdego fana. Bezkompromisowa, chwilami refleksyjna, pełna witalności i brzmiąca bardzo świeżo. Jeśli "Post Pop Depression" i "Free" były określane, jako jego najlepsze albumy ostatnich lat, Iggy kolejny raz przeskoczył własną poprzeczkę.
To niedościgniony Iggy Pop w pigułce. Jednocześnie nie ten na piedestale, ale bardzo bliski słuchaczowi, zapraszający do swojego świata. Nie chce się z tego świata wychodzić. To "Lust For Life" w najczystszym wydaniu.