Kevin Aiston ma restaurację, która ledwo przędzie. Jedyna nadzieja w klientach
- Wcześniej w dobry dzień obrót wynosił 2 tys. zł. Dzisiaj o "dobrym dniu" mówimy, jak mamy stówę - mówi w rozmowie z WP Kevin Aiston, który od blisko roku prowadzi w Mielcu swoją autorską restaurację.
Kevin Aiston dał się poznać jako sympatyczny strażak z Wielkiej Brytanii. Popularność zdobył dzięki programowi "Europa da się lubić". Nie wszyscy mogli wiedzieć, że ma smykałkę do gastronomii. Napisał i wydał trzy książki kucharskie. Prowadzi pokazy kulinarne własnego autorstwa po całej Europie. Od 2014 r. jest jednym z oficjalnych Szefów Kuchni dla BPCC (Brytyjsko-Polska Izba Handlowa). A od lipca 2019 r. prowadzi w Mielcu swoją autorską restaurację - Kuchnia Kevina. Ta jednak chyli się dziś ku upadkowi.
Zobacz: Koronawirus. Mateusz Gessler o biznesie w czasie pandemii: "Mój obowiązek to chronić pracowników. Wolałem zamknąć"
Kuchnia Kevina - Nie tylko Fish & Chips próbuje dalej działać. Oczywiście na tyle, na ile pozwalają zasady wprowadzone przez rząd. Aiston dalej gotuje, ale posiłki wydawane są tylko na wynos. Z tego muszą się jakoś utrzymać. Na ich facebookowym profilu codziennie można sprawdzić, co przygotowuje kuchnia.
Gdyby nie klienci, którzy wspierają ich, kupując jedzenie na wynos, o biznesie pewnie nie byłoby już mowy.
- Jestem wdzięczny każdemu, który teraz u nas kupuje. Liczy się każda osoba. To niesamowite wsparcie. Dziękuję wszystkim mieszkańcom Mielca, którzy nas wspierają nie tylko finansowo, ale też duchowo - mówi Kevin Aiston w rozmowie z Wirtualną Polską.
Nawet nie wiecie, jak pomagacie
Wydawałoby się, że kupienie paczki pierogów czy kilku gołąbków na wynos to żadna pomoc. Nie można się bardziej mylić. Dla przedsiębiorców takich jak Aiston, to dziś jedyna deska ratunku. Gwiazda "Europa da się lubić" przyznaje wprost: - Ludzie nie są świadomi, jak wiele dla nas znaczy nawet najmniejsze zamówienie.
Kuchnia Kevina działa od lipca zeszłego roku. Dopiero co wyrobili sobie opinię wśród klientów, już tracą na obrotach.
Aiston wyjaśnia nam, jak w tej chwili wygląda sytuacja jego restauracji.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
- Najczęściej teraz jest tak, że obrót wynosi 80-100 zł dziennie. W takim normalnym czasie, w lepszy dzień, obrót był rzędu około 2 tys. zł. Dzisiaj o "dobrym dniu" mówimy, jak mamy stówę - mówi. Tu trzeba zaznaczyć, że mowa o obrocie! Za te pieniądze restauracja musi się utrzymać, opłacić dostawców, wszystkie produkty. Z tego też są wypłaty dla pracowników.
- Sytuacja wygląda dramatycznie. Mamy cztery przemysłowe lodówki, które muszą być uruchomione. Musimy zapłacić za prąd. Doliczmy do tego opłaty za gaz, wodę, dostawy. Rachunki nadal przychodzą. Niestety, restrykcje to jedno, ale opłaty dalej trzeba robić. Przyszedł do nas też rachunek z ZAiKS-u. Przecież ja teraz sam słucham radia. Gdy restauracja była otwarta, to wiadomo, że płaciło się, bo goście słuchali. Klientów nie ma, ale opłaty robić trzeba - wyznaje.
Aiston nie tylko prowadzi restaurację - jest też tu szefem kuchni. Zatrudnia jeszcze 3 osoby.
- Zapłaciłem wszystkim, póki miałem pieniądze. Chciałem być honorowy. W końcu to, że upada biznes, to mój problem. Jak miałem, to dałem, chociaż mówili: "szefie, poczekamy". Ale chciałem mieć czyste sumienie i wiedzieć, że oni będą mieli za co żyć - opowiada nam.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Rządowa pomoc w sferze marzeń
Według Aistona pomoc od rządu byłaby jedynym ratunkiem przed bankructwem. Wylicza, że jak w wielu innych gałęziach przemysłu i w gastronomii istnieje sieć naczyń połączonych. Jeśli on ma niższe obroty, nie zarabiają też dostawcy.
- Nasz czarny scenariusz? Myślę, że wszyscy w gastronomii mamy go przed oczami. Będziemy musieli zamknąć interes. Ale takie ryzyko zawsze wpisane było w nasz zawód. Znam wybitnych restauratorów, którzy zawsze z tyłu głowy wiedzieli, że kiedyś przyjdzie czas, że mogą być na minusie. Tylko w sytuacji pandemii wszyscy będziemy do tego zmuszeni. Wszyscy pobiegniemy do banków po kredyt, żeby uprzedzić to, co wydaje się nieuchronne - komentuje.
Aiston mówi, że w ramach tarczy antykryzysowej może liczyć na pożyczkę w wysokości 5 tys. zł. Będzie też mógł skorzystać ze zwolnienia z płacenia składek na ZUS. Ale te ulgi wydają się tylko kropelką w morzu potrzeb.
- Nie potrzebuję pożyczki. Potrzebuję pracy. Dla nas 5 tys. złotych to kwota, za którą opłacimy czynsz - mówi szef kuchni.
- Będziemy odbudowywać wszystko od zera. A właściwie poniżej zera. Trzeba będzie odbudować siatkę dostawców, uzupełnić braki w lodówkach, być może na nowo zatrudnić pracowników, i w końcu zdobyć zaufanie klienta - dodaje.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
- Niektórzy mogą myśleć, że skoro mamy restaurację, to śpimy na pieniądzach. Nie można się bardziej mylić. Patrzymy na każdą złotówkę. To taki biznes, w którym trzeba dbać o pieniądze. Dziś przede wszystkim chcemy pracować. Wierzyć, że będziemy pracować na takim samym poziomie jak wcześniej. Chcemy gościć ludzi, karmić ich. To nie będzie możliwe, jeśli nie dostaniemy teraz wsparcia - komentuje rozgoryczony.
Pomoc od rządu to jedno, najważniejsze będzie wsparcie klientów. Bo gdy pandemia się skończy, to nie wrócimy do normalności. Wiele biznesów, które dobrze prosperowały i z których korzystaliśmy, może nie przetrwać kryzysu. Na taką oddolną pomoc ludzi liczy dziś Aiston.
- Zawsze powtarzałem, my nie sprzedajemy dań, napoi, drinków i tak dalej. Sprzedajemy przede wszystkim gościnność. I chcemy to robić dalej. Teraz nie jest to możliwe - mówi.