Krawczyk nigdy tego nie ukrywał. "Ciągnąłem koks dzień w dzień"
W latach 80. Krzysztof Krawczyk dostał szansę jedną na milion - mógł zawojować USA. Taki był plan, ale życie piosenkarza potoczyło się zupełnie inaczej.
Krzysztof Krawczyk miał 33 lata, na koncie sporo przebojów, mnóstwo fanów i status gwiazdy, gdy zdecydował, że wyjedzie do Stanów Zjednoczonych. Wcale nie na wycieczkę i nie po to, by pozwiedzać inny kontynent. Plan był prosty - śpiewać, zrobić karierę. Jednak życie szybko pokazało, że sukces na własnym podwórku to coś zupełnie innego niż zdobywanie szczytów w obcym kraju, gdzie utalentowanych młodych ludzi nie brakowało.
Krawczyk śpiewał, występował, ale nie był w stanie utrzymać się z pieniędzy zarobionych w ten sposób. Musiał schować dumę do kieszeni i zakasać rękawy. Imał się najróżniejszych dorywczych prac. Po latach wspominał, że zdarzało mu się zarabiać na budowach, działał też jako kierowca, kelner.
Brzmi smutno? Nie do końca tak było. Krawczyk był przecież młodym mężczyzną obracającym się w artystycznym światku. Bywał więc na imprezach i to często, bardzo często. W jego życiu nie brakowało przelotnych romansów i używek, nie stronił od hazardu.
Ostatnie pożegnanie Krzysztofa Krawczyka. Na zawsze zostanie w naszej pamięci
– Ciągnąłem koks dzień w dzień – wspominał później. – Kiedyś zacząłem krwawić z nosa. Poszedłem do znajomego lekarza. A on mi mówi: Nie martw się, wstawię ci plastikowe płytki do nosa i będziesz mógł ciągnąć do końca życia. Jak podał cenę, 16 tys. dolarów, to sobie odpuściłem.
W książce autobiograficznej pisał, że "Ameryka jest jak narkotyk". Ale gdy poznał Ewę, szybko stracił zainteresowanie i do używek, i podbojów na jedną noc, i do USA. Miłość do pięknej Polki zmieniła Krawczyka. To dla niej zrezygnował z narkotyków, znów zaczął chodzić do kościoła, a wreszcie, po trzech latach imprezowania, śpiewania i dorabiania na boku, wrócił do Polski.
Nie podbił USA, ale w Polsce z powodzeniem kontynuował karierę. Gwiazdą pozostał już na zawsze.