Lady Pank zagrali w warszawskiej Stodole. I jaki to był koncert!
Ten koncert Lady Pank przejdzie do historii. Nie tylko z powodu jubileuszu, ale jego obchodów w dużych, związanych z pandemią ograniczeniach, których podczas drugiego, niedzielnego koncertu, trzeba było szczególnie przestrzegać. - Wczoraj sprawy wymknęły się spod kontroli, tu była prawdziwa balanga - mówił ze sceny Jan Borysewicz. Nie było rady, trzeba się było dostosować.
40 lat minęło, jak jeden dzień. A właściwie, w tym przypadku, należałoby powiedzieć, jak jeden koncert. Grupa Lady Pank obchodzi okrągłe urodziny. Z nową płytą i rozmachem, jak przystało na 40-latkę. Jednak jedynie na tyle hucznie, na ile pozwalają obecne, pandemiczne warunki.
Zastanówmy się chwilę – czy w przypadku zespołu, którego od lat domeną są przebojowe, energetyczne koncerty, możliwe jest celebrowanie takiego jubileuszu bez występu na żywo? Trudno to sobie wyobrazić. A z perspektywy fana, głodnego spotkania z idolami, prawdopodobnie to niemożliwe. Bo zespół Lady Pank ze swoimi fanami prześpiewał i przetańczył już niejeden okrągły jubileusz.
Tym razem ekipa Lady Pank może mówić jednocześnie o szczęściu i o pechu. O pechu, bo jak wszyscy artyści od przeszło roku, z chwilami przerwy, jest pozbawiona możliwości pełnowymiarowego koncertowania, co stanowi gros jej pracy. Pandemia zmieniła jednak życie na tyle, że obecnie, w obliczu kolejnych mniej lub bardziej zaostrzonych lockdownów, o koncertach w wymiarze sprzed pandemii nie ma co myśleć.
O szczęściu z kolei, bo premierowe koncerty z płytą "LP 40" przypadły na moment chwilowego i częściowego odmrożenia kultury. Występy mogły się odbyć według pewnych zasad i obostrzeń, które rząd wprowadził 12 lutego. Na wydarzenia mogło przyjść jedynie 50 proc. publiczności. I tak zespół zagrał w stolicy dwa koncerty "rzutem na taśmę", tuż przed wprowadzeniem w woj. mazowieckim od 15 marca ponownie ścisłych obostrzeń związanych ze wzrostem zakażeń koronawirusem.
Jan Borysewicz zdradza, jak będą wyglądać najbliższe koncerty w czasie pandemii
Mimo trudnej sytuacji, oba warszawskie koncerty, 13 i 14 marca, były nie lada gratką dla fanów. Bo Jan Borysewicz i spółka nie byliby sobą, gdyby nie dali zakosztować całego nowego materiału. Zgodnie z zapowiedziami, promowały najnowszy krążek, "LP 40". Pierwszy, sobotni, był wyprzedany, ale muzycy nie zostawili fanów, którzy się na niego nie załapali z niczym. W niedzielę zagrali drugi raz.
Jak wyglądał sam koncert? Zaczęło się od standardowej od miesięcy procedury – mierzenia temperatury przed wejściem na teren imprezy. Później – wypełnienia lub przekazania oświadczenia o stanie zdrowia. I w końcu – można było wejść do klubu. Oczywiście w maseczce i zachowując dystans. A co w środku? Zamiast zwyczajowego gwaru tłumu i zgiełku tuż przed koncertem, mniejsze grupy poszukujące swoich miejsc na krzesełkach, w odpowiednich odstępach od innych. Ale nie na tym kończyło się odstępstwo od koncertowej reguły.
Już od początku dało się wyczuć, że będzie to koncert inny nawet od tego granego poprzedniego dnia. – Prosimy o niezdejmowanie maseczek podczas koncertu – słyszał każdy wchodzący na salę. I rzeczywiście, jeszcze przed koncertem z głośników płynęły komunikaty o zasłanianiu ust i nosa oraz zachowywaniu odstępów. O zachowaniu ostrożności przypomniała też zapowiedź organizatorów. – Prosimy o pozostawanie na krzesełkach, nie przemieszczanie się i nie zdejmowanie maseczek - brzmiał apel do publiki. - Jeżeli coś będzie nie tak, koncert będzie musiał zostać przerwany.
Skąd te apele? Podczas pierwszego koncertu fani pozwolili sobie na więcej swobody, część z nich znalazła się nawet pod sceną. Nauczeni owym doświadczeniem organizatorzy nie mogli pozwolić na rozprężenie – skoro koncert mógł się odbyć pod warunkiem zachowania reżimu, nie było wyjścia – zasady musiały być ściśle przestrzegane. I rzeczywiście, podczas koncertu ochrona reagowała błyskawicznie, nie szczędząc rozentuzjazmowanym fanom upomnień.
Czy to przeszkadzało fanom Lady Pank w dobrej zabawie? Skądże znowu. Niedogodności rekompensowała już sama świadomość spotkania – ze sobą i z idolami. I żadna ze stron, stęsknionych za koncertowaniem, nie kryła z tego spotkania radości. A radość była podwójna, bo niewielu miało okazję przesłuchać 12 premierowych utworów z "LP 40" na żywo. Kilka z nich zapowiada się na mocne, stałe punkty w przyszłych koncertach – "Spirala", "Erazm" czy "Pokuta" to tzw. pewniaki, które w przyszłości będzie podrywać publikę z miejsc.
"Pokolenia" to z kolei numer, który niewątpliwie sprawdzi się na stadionach i plenerach, szczególnie za sprawą śpiewnego refrenu. Ujmujące są zaś ballady "Najcieplejsza zima od tysiąca lat" i "Tego nie mogą zabrać nam". Za ich tekstami stoi Michał Wiraszko, który, jak wyjawił Jan Borysewicz, towarzyszył im na niedzielnym koncercie. Prezentacja nowej płyty pokazała jasno, że Lady Pank są wciąż w świetnej formie i zaserwują fanom jeszcze niejeden przebój.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Ale oczywiście, skoro urodziny, to musiały być i prezenty. A skoro prezenty, to… największe przeboje. Jeśli ktoś spodziewał się, że usłyszy na premierowym koncercie wyłącznie nowy materiał, był w dużym błędzie. Panowie uraczyli fanów swoimi sztandarowymi szlagierami. I to właśnie podczas drugiej szczęści koncertu zaczęło się "szaleństwo".
– Przechodzimy do best of, uprasza się o niewstawanie. Wczoraj sprawy wymknęły się spod kontroli, tu była prawdziwa balanga – upomniał ze sceny nie bez dozy humoru Borysewicz. – Nam też się dziwnie gra – dodał po chwili, nawiązując do niecodziennej sytuacji.
Nie dało się ukryć, że wrzuceni w niecodzienną formułę koncertu muzycy musieli narzucić sobie dodatkową dyscyplinę na scenie, ale i tak nie udało się nie dać porwać chwili. Tańce i radosne śpiewy na scenie były nieuniknione. Trudno się dziwić, grane "Zamki na piasku", "Vademecum skauta", "Mniej niż zero" czy "Kryzysowa narzeczona", jak zawsze krzeszą i z zespołu i publiki ogromne pokłady energii.
Energii, którą w tym momencie koncertu naprawdę trudno było poskromić. Spora część fanów poderwała się z miejsc, by śpiewać (w maseczkach) i tańczyć (posłusznie przy krzesełkach). I choć taka forma zabawy musiała wydawać się dość dziwna z perspektywy publiki, a do tego musiała być jeszcze dziwniejszym widokiem ze sceny, to spontaniczne reakcje zebranych dowiodły niezbicie, że rockowa energia to siła, którą z trudem da się utrzymać w jakichkolwiek ryzach.
Widać to było jak na dłoni w finale "Zawsze tam gdzie ty". Podczas wersu "poskładam wszystkie szepty w jeden ciepły krzyk" Janusz Panasewicz zakrzyknął: - Proszę wydać jakikolwiek krzyk! Fani nie pozostali mu dłużni. Przez Stodołę przetoczył się jeden gromki okrzyk, którego nie stłumiły nawet maseczki.
Reakcje publiki wskazywały, że nikt z zebranych nie miał wątpliwości, iż był to wspaniale spędzony czas. Ale czy był to osobliwy koncert? Biorąc pod uwagę ograniczenia, w dużej mierze tak. Niemniej, mimo nadzwyczajnych warunków i dużych ograniczeń pokazał, że rock and roll nad Wisłą ma się naprawdę dobrze. A "mała" Lady Pank, choć już 40-letnia, ma w sobie jeszcze mnóstwo młodzieńczej energii.